Logika wojny

11 listopada wśród strumieni wody z polewaczek i fruwających kamieni zakończył się złoty czas polskiej swobody.

15.11.2011

Czyta się kilka minut

W tym dniu przegrały obie strony.

Organizacje "patriotyczne" poniosły 11 listopada klęskę organizacyjną i wizerunkową, a medialne czary, odprawiane przez zaprzyjaźnionych publicystów i Roberta Winnickiego (prezesa Młodzieży Wszechpolskiej, odpowiedzialnej za organizację "Marszu Niepodległości") nie działają: mimo że większość uczestników maszerowała pokojowo, będą się kojarzyć nie z Rafałem Ziemkiewiczem czy Janem Żarynem, ale z bandytami w białych kominiarkach i ich dziką wściekłością. Symboliczne wydaje mi się zdanie, jakie usłyszałem w autobusie, już po manifestacji. Jeden ze starszych mężczyzn dyskutujących o zamieszkach spuentował: "Pedalstwa nie znoszę, ale miasta niszczyć nie wolno". To pogląd dużej liczby Polaków: zdarzenia ze Święta Niepodległości być może nie zmniejszą nieufności wobec nowej lewicy, ale z pewnością wywołają uzasadnione przerażenie twarzą nowej prawicy.

Zwycięzcami nie są też jednak uczestnicy wiecu "Kolorowa Niepodległa". Sam wiec, owszem: skuteczny, pokojowy i sympatyczny. Tyle tylko że cena dokonanej przez "Kolorowych" blokady jest wysoka. Tak, jak "prawy" marsz będzie miał twarz kibola, tak "lewa" blokada zostanie zapamiętana ze względu na gościnne występy niemieckiej "Antify".

Uznając, że w Polsce wzbiera brunatna fala, środowiska lewicowe zwarły szyki i zbudowały wyraźną, mocną koalicję. Ich głos protestu - w połączeniu z niedawną kampanią wyborczą, kiedy to środowiska pseudokibiców zostały dowartościowane przez PiS - wywołał reakcję: doprowadził do konsolidacji zarówno patriotów, jak i zwykłych bandytów. Rzadko się zdarza, by w jednym rzędzie, połączeni wspólną sprawą, stali głęboko skonfliktowani na co dzień fanatycy Jagiellonii Białystok, Legii Warszawa i Lecha Poznań. Tak właśnie stało się 11 listopada.

***

Najważniejszy temat to powracająca nieustannie kwestia granicy między legalnym i nielegalnym. "Marsz Niepodległości" był zdarzeniem legalnym, mimo to organizatorzy blokady uznali, że istnieje coś ważniejszego niż sztywna litera kodeksu - racja moralna, która pozwala na radykalny sprzeciw nawet wtedy, gdy prawodawca ma inne zdanie. Ta racja bierze się z głębokiego przekonania, że Polska zmierza w kierunku ksenofobii.

Czy tak jest w rzeczywistości? Mijający rok przyniósł dużo niepokojących sygnałów. Przede wszystkim widać, że na stadionach dojrzała groźna siła, skupiona pod barwami klubowymi i flagą narodową; siła, która nie ogranicza się do kibicowania tej czy innej drużynie, ale ma również destrukcyjny wpływ na życie społeczne. Pseudokibice nie tylko pielęgnują pamięć o Powstaniu Warszawskim, ale też powiązani są z grupami o ewidentnie rasistowskim charakterze. Na Podlasiu skinheadzi zastraszają imigrantów, podsycają konflikt polsko-litewski i malują swastyki w Jedwabnem. W Krakowie animozje klubowe między Wisłą i Cracovią splotły się w jedno z antysemickim tłem.

To wszystko nie oznacza, że - jak postuluje Piotr Pacewicz - należy delegalizować niektóre organizacje: po zejściu do podziemia stałyby się one po wielokroć groźniejsze.

Możemy w tej chwili tylko spekulować, co stałoby się, gdyby "Marsz Niepodległości" poszedł wytyczoną trasą. Czy obyłoby się bez awantury, czy miałaby ona łagodniejszy przebieg, czy finał byłby identyczny? Tego nie wiem, wydaje mi się jednak, że nie można zabronić manifestowania jakichkolwiek poglądów, jeśli tylko mieszczą się w granicach prawa. Nie ma znaczenia, że wśród patriotów idą bandyci, którzy na ten jeden dzień powstrzymują się od rasistowskich haseł czy hajlowania (przepraszam, pozdrawiania się na sposób legionistów Cezara). Jeśli maszerują zgodnie z prawem, nie można im tego zabronić. Jeśli w trakcie marszu łamią prawo, zgromadzenie można rozwiązać, także używając środków przymusu bezpośredniego. Takich praktyk w Polsce się jednak nie stosuje, mimo że są możliwe.

Dlatego też blokada "Marszu Niepodległości", choć skuteczna, może się okazać bronią poręczną nie tylko dla środowisk lewicowych. Co by się stało, gdyby na trasie legalnego marszu zwolenników legalizacji konopi usiedli przeciwnicy marihuany? Nie podobają mi się postulaty górników, ale czy mam w związku z tym prawo do sittingu na trasie ich demonstracji? A przeciwnicy UE - czy odbierzemy im prawo do sprzeciwu? I wreszcie: co zrobić, jeśli "Kolorowa Niepodległa" zorganizuje marsz przez Warszawę, a na jego drodze stanie równie szczelna barykada? Czy działania policji również będą wówczas nagradzać oklaskami?

Nie jestem ślepym zwolennikiem kodeksów, rozumiem też, dlaczego doszło do tego przekroczenia: dotychczas to "prawa" strona specjalizowała się w naginaniu prawa bądź jego ewidentnym i bezkarnym łamaniu. Nie tak dawno narodowcy mogli spokojnie przejść przez wypełniony tłumem turystów krakowski Rynek, krzycząc "Nasza polska rzecz, Żydzi z Polski precz", hajlowali też w centrum miasta pod okiem pełnomocnika prezydenta do spraw imprez masowych. Skoro mogą oni, dlaczego nie możemy my? To jest - przyznajmy - kusząca alternatywa, ale niebezpieczna: logika wydarzeń z 11 listopada jest logiką wojny albo bierze się z przekonania, że prawo ma działać wtedy, kiedy jest dla nas wygodne.

Obie te możliwości są fatalne. Mimo że na jednej ziemi, żyjemy w osobnych krajach, które oddalają się od siebie w ekspresowym tempie. Rozbicie prawa na "nasze" oraz "ich" jeszcze ten proces pogłębia.

***

Pojawiają się próby budowania symetrii między jedną a drugą stroną barykady. Czyni to np. naczelny "Rzeczpospolitej" Tomasz Wróblewski w tekście "Militarystyczna twarz lewicy", pisząc: "11 listopada 2011 r. oficjalnie potwierdziła swoje istnienie nowa siła na polskiej scenie politycznej - militarystyczna lewica. Zjawisko znane z Aten, Rzymu, Madrytu, Londynu, w Polsce dotąd bardziej deklaratywne niż stanowiące fizyczne zagrożenie dla porządku. Siła doskonale zorganizowana, nie tylko, jak już pisaliśmy, zdolna do szkolenia zaczepnych oddziałów, powiązana z ekstremalnymi organizacjami w zachodniej Europie, ale też korzystająca z zaplecza intelektualnego - popularnego wydawnictwa i klubów politycznych w całej Polsce".

Nie wiem, co w piątkowe popołudnie porabiał Wróblewski, gdzie obserwował "siłę doskonale zorganizowaną" i "zaczepne oddziały", zakładam jednak, że nie miał ochoty wyjść na spacer w okolice Placu Konstytucji. Wcale mu się nie dziwię, ryzyko pobicia było bowiem spore, jednak nie przez tych, których próbuje demaskować.

Gdyby Wróblewski zdecydował się na przechadzkę, zobaczyłby ewidentną dysproporcję sił. Zobaczyłby setki napakowanych osiłków sunących od północy Marszałkowską, zobaczyłby, że "kolorowa" demonstracja liczyła w porywach ok. 2,5 tysiąca osób, a "Marsz Niepodległości" - według różnych źródeł - od 10 do 20 tysięcy. Zobaczyłby, że w ciągu kilku godzin po "kolorowej" doszło do jednego incydentu między "Antifą" i narodowcami, że przez cały ten czas nie zdarzyła się ani jedna próba zaatakowania policjantów, że nikt nie rzucał w nich butelkami ani kamieniami w imię słusznej sprawy. Dotychczas nie usłyszeliśmy również o atakach "Antify" na publicystów czy polityków firmujących "Marsz Niepodległości", usłyszeliśmy za to o ataku na Krystiana Legierskiego - działacza Zielonych 2004.

Wyliczam te fakty, bo zestawianie incydentu na Nowym Świecie, gdzie "Antifa" starła się z narodowcami, ze zdemolowaniem kawałka stolicy przez kiboli nie jest już nawet dziennikarską nieuczciwością - to zwykłe szalbierstwo.

Chciałbym być dobrze zrozumiany: obecność lewicowej bojówki z Niemiec to skandal, i jakkolwiek Porozumienie 11 Listopada próbowałoby to tłumaczyć, musi wziąć za nią odpowiedzialność. Nie sposób jednak postawić znaku równości między opluciem mężczyzny w stroju napoleońskim a regularną bitwą, którą stoczyła na Placu Konstytucji grupa uczestników "Marszu Niepodległości" z policją.

***

Zapowiedziane przez prezydenta Bronisława Komorowskiego zmiany w ustawie o zgromadzeniach masowych wyglądają paradoksalnie: oto po 22 latach niczym nieskrępowanej swobody demonstracji i po dniu, w którym na obu barykadach stanęli ludzie wolność miłujący, wejdą być może w życie zapisy ograniczające tę wolność, sprawiając, że legalne spotkanie "Marszu Niepodległości" i "Kolorowej Niepodległej" nie będzie już tak łatwe, jak dotychczas.

W ten oto sposób symbolicznie skończy się złoty czas naszej swobody, pięknie spuentowany hukiem ładunków wybuchowych i zapachem rozpylonego gazu. Niezależnie od tego, jakie decyzje podejmą ustawodawcy, jedno jest pewne: już teraz możemy się umawiać na ustawkę za rok.

Warto zapamiętać ten widok na dłużej, bo ma on w sobie głęboko symboliczny walor: po jednej stronie, na Placu Konstytucji, tłum z biało-czerwonymi flagami, krzyże, obraz Jezusa na barkach mężczyzn, góral z ciupagą, "Rota" i "Pierwsza kadrowa". Przy skrzyżowaniu z Wilczą scena, wokół niej młodzie ludzie, dziennikarze, politycy. Dudnią bębny, ze sceny płynie "Warszawianka 1905 roku".

Między tymi dwoma grupami trzy kordony policji i długi pas ziemi niczyjej, przez który idzie przerażony starszy mężczyzna z torbą, najwyraźniej przekonany, że właśnie rozpoczęła się kolejna wojna.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2011