Lęk to brak wiary

Fot. KNA-Bild

11.06.2007

Czyta się kilka minut

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: - Boi się Pan śmierci?

WOJCIECH EICHELBERGER: - Z jej perspektywą zmaga się każdy wrażliwy człowiek. To ogromne wyzwanie, które może zostać spożytkowane na dwa sposoby: neurotyczny - przekształcający się często w lęki, np. hipochondryczne - i twórczy, rozwojowy. W tym drugim przypadku może pojawić się potężny bodziec do poszukiwań duchowych. I w tym sensie nieraz towarzyszy mi niepokój związany ze śmiercią.

- Dlaczego niektórzy z nas boją się bardziej, a inni mniej?

- Lęk bywa często wynikiem zaburzonego poczucia własnej wartości. Najważniejszy jest okres do drugiego, trzeciego roku życia. Wtedy tworzy się matryca emocjonalna naszego poczucia wartości. Kształtuje ją ilość czasu i uwagi poświęcanej nam przez rodziców, czasu nasyconego dobrej jakości uwagą. Tworząca się wówczas samoocena jest przedracjonalna, nie ma nic wspólnego z osiągnięciami, posiadaniem, byciem kimś. Po prostu czujemy, że jesteśmy bez powodu ważni, bezwarunkowo obdarzani ciepłem i miłością.

Istotny jest też stan emocjonalny matki. Nadmierny lęk o dziecko jest kamieniem węgielnym hipochondrii i - w konsekwencji - neurotycznego lęku przed śmiercią. Lęk matki o dziecko idzie w parze z nadopiekuńczością - brakiem wiary, że świat i los dziecku sprzyjają. Matka wystarczająco opiekuńcza nie ogranicza nadmiernie dziecka, pozwala mu ryzykować, eksplorować świat, wchodzić w relacje z ludźmi. Wiara matki w to, że dziecko sobie poradzi i że los mu sprzyja, buduje w dziecku wiarę w siebie i w życie.

Ważny jest też stosunek rodziców do ciała. Jeśli dziecko dostanie od rodziców przekaz, że ciało jest groźną, niezrozumiałą, nieobliczalną i dziką bestią, z którą trzeba walczyć i którą trzeba za wszelką cenę kontrolować - to hipochondria jest jeszcze bardziej prawdopodobna.

W dalszych fazach rozwoju dziecka pojawiają się kolejne zagrożenia, gdy rodzice nie potrafią swoich dzieci właściwie - czyli realistycznie - dowartościowywać. Gdy takie adekwatne odzwierciedlenie nie nastąpi, dziecko nie będzie wiedzieć, co jest jego mocną, a co słabą stroną. W rezultacie pojawiają się kłopoty w relacjach z rówieśnikami i konflikty wewnętrzne, które też mogą stać się przyczynami lęku o własne zdrowie i życie.

- Lęk przed śmiercią łagodzimy wiarą w życie pozagrobowe. Czy rozwój emocjonalny człowieka może wpływać na "predyspozycje" do poszukiwań duchowych?

- Strach przed śmiercią to - na najbardziej podstawowym poziomie - brak wiary. Wiary opartej na doświadczeniu, tej samej, której doświadczają mistycy albo przynajmniej tej zaczerpniętej z przeżycia śmierci klinicznej. Predyspozycja do doświadczenia tego rodzaju wiary również kształtuje się w dzieciństwie. Mądra miłość rodzicielska i miłosna odpowiedź dziecka jest prototypem pożądanej i konstruktywnej relacji z Bogiem. Opis miłości zawarty w Kazaniu na Górze jest przecież idealnym opisem dojrzałej i mądrej miłości rodzicielskiej.

- Skoro tak wiele zależy od dzieciństwa, czy da się cokolwiek w wieku dorosłym naprawić?

- Oczywiście. Przy wsparciu dobrej terapii można w znacznej mierze przekroczyć również ograniczenia wyniesione z dzieciństwa. Terapia pomaga w zrozumieniu mechanizmu, który sprawił, że czujemy się zagrożeni, niedowartościowani, że np. mamy przymus nieustannego udowadniania swojej wyższości. Leczenie to przywracanie stabilnego, wewnętrznego poczucia wartości i zaprzyjaźniania się z ciałem. Człowiek będący w adekwatnej relacji ze swoim ciałem czuje się jak ktoś mieszkający w przestronnym domu, używający na co dzień wszystkich pokoi: biblioteki, sypialni, bawialni, kuchni, łazienki itd. Ktoś z predyspozycją do hipochondrii ma do dyspozycji przestronny dom, ale używa tylko jednego pomieszczenia. Pozostałej przestrzeni się boi, nigdy w pewne miejsca nie zagląda, nie wie nawet, co się tam dzieje. Brak świadomego kontaktu z ciałem daje miejsce lękowym wyobrażeniom.

- Czego boimy się w śmierci najbardziej? Czy nie unicestwienia poczucia własnej niezwykłości, odrębności?

- Świadomość śmiertelności nie pozwala być pewnym tego poczucia odrębności. Podejrzewamy, że może ono być jedynie złudzeniem tworzącym poczucie izolacji, przeciwstawienia i konfliktu: tu jestem ja, a tam ten obcy, groźny świat. Im większe oddzielenie - tym większy strach.

- Niełatwo zrezygnować z czegoś tak przyjemnego jak poczucie, że jest się w jakimś sensie niezwykłym, lepszym niż inni. To poczucie jest nie tylko przyjemne, ale buduje przecież poczucie wartości...

- Ale to nie jest pierwotne, immanentne poczucie wartości. Ono nie potrzebuje dodatkowych atrybutów, takich jak prestiż czy posiadanie. Nie jest niczym uwarunkowane, nie musi się w nic przebierać, wytrzymuje najcięższe próby: utratę majątku, pozycji. Jedni są to w stanie przetrwać, drudzy się załamują. Załamują się ci, którzy zbytnio postawili na to zewnętrzne. To ludzie, których poczucie własnej wartości nie było zbudowane na trwałym fundamencie.

Brak dowartościowania sprzyja wykształcaniu się osobowości narcystycznej, która predestynuje do lęków przed chorobą i śmiercią. Taka osoba ma problemy z uwierzeniem, że ktoś ją może pokochać. Ma poczucie, że ciągle musi zasługiwać na miłość od nowa i nieustannie udowadniać swą wartość, ciągle zdobywać - jeszcze więcej, jeszcze bardziej. Towarzyszący temu brak kontaktu z ciałem sprawia, że zachowujemy się jak nieprzytomni kierowcy, którzy nie widzą, że silnik jest przegrzany, że nie ma paliwa i ciśnienia w oponach,

i jadą dalej z wielką szybkością. Wtedy następuje faktyczny kryzys zdrowotny, który nasila tendencje do lęku przed chorobami, tworząc efekt błędnego koła. Złowroga przepowiednia, że ciało jest zagrożeniem, sprawdza się.

- Im mniej przywiązujemy się do swojej odrębności i niezwykłości, im bardziej umiera egocentryzm, tym mniej boimy się umierania ciała?

- Kiedy się otwieram, pokonuję egocentryzm, czuję takie proste rzeczy jak to, że oddycham, że jem, że jestem w nieustannej komunii z tym, co mnie otacza. Rytuały komunijne, pojednanie z sacrum, z reguły polegają na jedzeniu i piciu (chleb i wino), a w innych tradycjach i kulturach na oddychaniu. Ale one mają zwrócić naszą uwagę na to, że komunia dokonuje się nieustannie. Jest nią każdy łyk wody, kęs jedzenia. Komunia ze światem trwa całe życie i przekracza próg śmierci. Każde przybliżenie do tego stanu jest zbawienne. Daje mnóstwo ulgi, uwalnia od lęku.

- Czy współczesna cywilizacja sprzyja, Pana zdaniem, niezdrowemu skupianiu się na własnej cielesności?

- Ciało jest albo bestią, albo fetyszem i bożkiem. Jest uprzedmiotowione. Ma dokarmiać nasze ego. Ten kłopot naszej cywilizacji z cielesnością napędza nie tylko hipochondrię i lęk przed śmiercią, ale również inne dramatyczne zaburzenia, takie jak np. anoreksja.

WOJCIECH EICHELBERGER (ur. 1944) jest psychologiem i psychoterapeutą. Współtwórca i dyrektor Instytutu Psychoimmunologii (IPSI) założonego w 2004 r. w Warszawie. Zwolennik terapii integralnej, która oprócz psychiki bierze pod uwagę ciało, energię i duchowość.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2007