Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Idący kilkadziesiąt metrów wcześniej Brytyjczycy podchodzili już pnącą się w górę ścieżką. Gdy spotkali większą gromadę dzieciaków, wyciągnęli z plecaka pęczek długopisów i zaczęli je rozdawać ku radości maluchów.
Dwa tygodnie później wracaliśmy przez tę samą wioskę. Zamiast grzecznego gestu złożonych niczym do modlitwy dłoni i życzliwego namaste, przywitały nas ręce wyciągnięte w roszczeniowym geście i krzykliwe prośby o długopis, cukierka czy nepalskiego grosza - pen, sweet, one rupee! Nieobdarowane przez angielskich turystów dzieci domagały się tego, co ich koledzy otrzymali bez powodu i bez wysiłku. Od dawnych kolonistów odebrały lekcję, wedle której nauka nie popłaca, a żebranie owszem.
Ze sceny w drodze do Namche Bazar nie wyciągnąłem niestety wniosków. Trzy lata później na szlaku wokół Annapurny fotografowałem cztery urocze nepalskie dziewczynki. Chciałem nagrodzić czymś ich cierpliwość, ale miałem tylko jeden długopis, który wcześniej zapomniałem oddać recepcjoniście w górskim hoteliku. Przypomniałem sobie więc prostą dziecięcą wyliczankę. Dziewczynka, "na którą wypadło - na tą bęc", porwała długopis i podnosząc go w radosnym geście pognała do domu. A ja pozostałem w miejscu z trzema parami wpatrzonych we mnie wilgotnych oczu, które nie tyle były rozczarowane, co w ogóle pełne niezrozumienia dla zasad mojej gry.