Lartigue, czyli szczęściarz

Poświęciłem dużo czasu, na to, aby nauczyć się być szczęśliwym. To wyznanie Jacquesa Henri Lartigue’a brzmi jak paradoks, bo szczęście widać w każdej jego fotografii.

24.08.2003

Czyta się kilka minut

Jacques Henri Lartigue (1894-1986), jeden z największych fotografików XXw., nie jest postacią znaną poza wąskim kręgiem zainteresowanych. Trwająca właśnie w paryskim Centre Pompidou wielka wystawa jego twórczości to w pełni udana próba oddania sprawiedliwości temu niezwykłemu i w jakimś sensie bardzo osobnemu artyście.

Fotografowanie nie jest dla Lartigue’a zadaniem ani celem, a raczej odruchem. To stan najbardziej naturalny ze wszystkich. Każde inne życiowe zajęcie jest bardziej wydumane niż fotografowanie. Ale jak mogłoby być inaczej, jeśli ktoś zaczął fotografować mając sześć lat. W tym samym czasie prowadził już swój dziennik, w którym oczywiście odnotowany został fakt otrzymania aparatu: “Papa podobny do Dobrego Boga, właśnie mi powiedział: »Dostaniesz prawdziwy aparat do fotografii!« (...) Będę mógł wszystko fotografować. Wszystko, wszystko".

Był rok 1900. W 1905 powstały pierwsze prace umieszczane w podręcznikach historii fotografii. Trudno mieć wątpliwości, że mamy do czynienia z dzieckiem prawdziwie cudownym. Kolejne lata i kolejne zdjęcia potwierdzają, że ojciec miał rację, ofiarowując mu aparat.

Lartigue’a spotkał żywot człowieka szczęśliwego. Pochodził z bardzo zamożnej rodziny. W latach międzywojennych był wziętym malarzem, głównie kwiatów. Trzykrotnie żonaty, jednak trudno dziś orzec, która z jego wybranek była piękniejsza - na fotografiach zachwycają wszystkie. W 1963 r., gdy otworzono w Nowojorskim MoMA retrospektywną wystawę Lartigue’a, nadeszła niespiesznie sława. Miał wtedy bez mała siedemdziesiąt lat.

Obecna, paryska prezentacja zatytułowana “Jacques Henri Lartigue - dziennik jednego życia" rozpoczyna się powrotem do tamtej, nowojorskiej. W pierwszej sali odtworzono jej wygląd i zawartość. Piękne odbitki pokazują szczęsne lata pierwszych przejażdżek automobilowych i samolotów oraz rewolucje mody damskiej.

Lartigue objawił fascynację ruchem, zanim jeszcze pojawiły się rozpędzone koła aut, zniekształcone od pędu. Próbował złapać w biegu psy, koty, swojego starszego brata Zissou, kuzynkę Bichonnade.

Jednak całość paryskiej prezentacji pozostaje właściwie w opozycji do tej pierwszej i najsławniejszej. Pokazana zostaje przede wszystkim osobność i odmienność Lartigue’a, a przy okazji jego amatorskość, bo i o tym nie powinniśmy zapominać.

Niemal od samego początku fotografie były umieszczane w specjalnych albumach, podobnych do normalnych, rodzinnych. Autorzy wystawy doliczyli się 14423 takich szerokich, poziomych stron. I to jest chyba największy fenomen Lartigue’a, fotografa szalonego. Reprezentuje on postawę przeciwną tej, która charakteryzuje Henriego Cartier-Bressona. Bresson mówił o “decydującym momencie" (The Decisive Moment), w którym zawarte jest wszystko, co na zdjęciu miało się znaleźć. U Lartigue’a zdaje się, że to czas decyduje, jakie zdjęcie wykonane zostało w danej chwili.

Paryska ekspozycja zadziwia różnorodnością, bogactwem i rozmiarami. Po rekonstrukcji wystawy nowojorskiej sala zatytułowana: “Wizualne uniwersum Lartigue’a", następnie sala widoków stereoskopowych, i trzy sale prezentujące wyselekcjonowane pojedyncze zdjęcia, sześć - albumy fotograficzne z lat 1901-1986. Na koniec jeszcze sfilmowane zostały te strony albumów, które na ekspozycji pozostają zamknięte. Trudno z tej wystawy wyjść, tak jest wciągająca. “Pułapka oka", jak napisał sześciolatek w swoim dzienniku w roku 1900, okazuje się doskonałą pułapką na widzów.

Nie ma tu rzeczy niezwykłych, wydarzeń historycznych, momentów przełomowych, choć jest np. dużo zdjęć, które dokumentują początki lotnictwa (wynika to jednak raczej z osobistych zainteresowań niż z kronikarskich pobudek). Najpierw widzimy świat rozbawionego dziecka, wiele zwierząt i pokój wypełniony modelami samochodów. Z lat 1911-1912 pochodzi cykl przedstawiający kobiety w oszałamiających kreacjach końca belle epoque. Lartigue - sam szalenie przystojny - otaczał się pięknymi kobietami i umiał je portretować z czułością i zmysłowością. Robią wielkie wrażenie. Po ich zobaczeniu na wystawie w Londynie w 1971r., David Hockney zaprojektował kostiumy do musicalu “My Fair Lady". Nie tylko dlatego, że zobaczył suknie z epoki, bo pewnie widział je dziesiątki razy. W tych fotografiach zostało zatrzymane o wiele więcej: jeśli napiszę, że “duch czasu", zabrzmi to fatalnie.

Spotkawszy w 1955 r. Picassa i Cocteau, Lartigue uwiecznił ich dłonie. Opuszczona, twarda, żylasta ręka Picassa i wzniesiona, lekko zawahana dłoń Cocteau. Trudno o bardziej lapidarne sportretowanie bez portretu. Na wielu fotografiach pojawia się sam twórca: szczupły, wysportowany, grający w tenisa, pływający, wiosłujący, ale też malujący i portretujący siebie.

Na dwóch zdjęciach jego twarz odbija się w lustrze, tak jakby w “pułapkę oka" zostało złapane spojrzenie Narcyza. To nie żaden zarzut, raczej pomysł na jedną z wielu możliwych interpretacji. Ale może to fałszywy trop, bo kto widział szczęśliwego Narcyza?

"Jacques Henri Lartigue-L’album d’une vie", Paryż, Centre Pompidou, 04. 06 - 22. 09. 2003 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2003