Kwestia przyzwyczajeń

Czy rażą nas jeszcze chaotycznie rozbudowywane przedmieścia, domy wszelakiej maści i wielkości, stojące byle gdzie, zależnie od tego, gdzie ktoś miał kawałek działki na sprzedaż? Czy myślimy o rozrzutności inwestorów, patrząc na domy budowane na wyrost, nawet nie otynkowane? A może zachwycamy się wystawnością willi i wystrzyżonych do równa ogrodów? Podziwiamy rozmach inwestycji w szczerym polu, nie zauważając, że jest to akurat skraj lasu albo polder zalewowy? Ciarki przeszły mi po plecach, gdy usłyszałem, że rządzący planują rozruszać budownictwo mieszkaniowe, budując tanie (uwaga!) osiedla domów jednorodzinnych dla mało zamożnych na tzw. surowym korzeniu, czyli - w szczerym polu.

Przestrzeń, i wspólna, i prywatna, jest wartością nie tylko materialną. Każdy metr kwadratowy ziemi niesie potencjał potrzebnych do życia zasobów: tlenu produkowanego przez rośliny, żywności, surowców. Polacy nie dopuszczają jednak myśli, że nieprawidłowo prowadzone budownictwo może negatywnie wpływać na środowisko naturalne, dlatego np. sprzedają hektary gruntów rolnych pod budowę jednego domu. A przecież, mieszkając w domu poza miastem, bez samochodu albo i dwóch obejść się trudno. W ten sposób generują ruch, a więc i konieczność rozbudowy dróg, zwiększają emisję spalin. Dzieje się tak mimo ciągle drożejącej benzyny. Do tego dochodzi kosztowne uzbrojenie działek w wodę, prąd, gaz, a im dalej od źródeł ich dostaw, tym więcej strat energii w ich przesyle. To, co wydaje się atrakcyjne ze względu na dość niskie ceny gruntu, odbija się czkawką w rachunkach za paliwo, przyłącza, marnowany w dojazdach czas. Dołóżmy do tego tłumaczony kłopotami finansowymi brak miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego, a przez to - spójnej polityki przestrzennej gminy, i przepis na dewastację środowiska naturalnego gotowy.

Wystarczy jednak przekroczyć granicę ze Słowacją, by poznać inny świat: zabudowa jest skupiona, ograniczona powierzchniowo, wtłoczona w doliny i lasy - malownicza. Po polskiej stronie zostawiamy wzgórza i doliny usiane mniej lub bardziej podobnymi do siebie kostkami. Gdzie tu ekologia? Abstrahując od specyfiki regionu i jego mieszkańców, dowodzi to naszej niedbałości o otoczenie. Dlatego nie mogę się zgodzić z Anną Mateją, autorką tekstu "Betonowe pokolenie" ("TP" nr 18/06), że nasze miasta są nadmiernie zabudowane. Wręcz przeciwnie - nadmiernie rozrastają się wszerz. Inna sprawa, że często są zabudowane bezładnie, co uniemożliwia stworzenie np. spójnego systemu zieleni czy rekreacji - najlepszego miernika jakości środowiska w mieście. Ale czemu się dziwić, przecież deweloper kupując obszar pod osiedle, na pewno nie przeznaczy na zieleń więcej niż musi - rzadko jest coś więcej niż trawnik i tuje - nijak nie komponuje się też ona z tym, co rośnie na sąsiednim osiedlu. Odpowiedzialność za te zaniedbania ponoszą władze, przedsiębiorcy i my - bo nie wymagamy.

Na szczęście, są i zmiany na lepsze: uwolnienie cen ukróciło budowanie domów "na maxa", czyli 220 m kwadratowych, wbrew logice i rzeczywistym potrzebom. Nadal jednak marzeniem większości jest dom wolnostojący, choć jest to najdroższy i najbardziej energochłonny typ domu (energia zużywana w 100-metrowym domu na roczne ogrzewanie wystarczyłaby na wyniesienie tego domu, z fundamentami, na wysokość 11 km!). Potem te budowle ocieplamy, oklejając je styropianem, montując żaluzje; instalujemy coraz "sprytniejsze" systemy sterujące. Oszczędność tak rozumianej energii interesuje nas najbardziej, ponieważ przekłada się na oszczędności wydatków. A to wierzchołek góry lodowej... Wszystko to przypomina sytuację, o której pisze Jacek Podsiadło w tekście "Powołanie na puszczy" ("TP" nr 18/06) - zabijania zwierząt w zamian za ich dokarmianie. Produkcja wysoko przetworzonych materiałów, elementów i urządzeń pociąga przecież za sobą wydatek energii i surowców, emisję zanieczyszczeń, koszty transportu... Robiąc coś "dla ochrony środowiska" - w mniejszym stopniu, ale również je niszczymy. A zbliżone oszczędności uzyskalibyśmy znacznie mniejszym kosztem - własnym i środowiska - przewidując pewne zdarzenia już podczas sporządzania projektu.

Rzecz po prostu w tym, by, jak pisze Anna Mateja, przekonać się, że tak jak jest, wcale nie musi być, że dbałość o otoczenie to przede wszystkim wysiłek zmiany przyzwyczajeń, a nie pieniędzy. Jak pisał ks. Józef Tischner, żeby tylko się nam chciało chcieć...

KRZYSZTOF CEBRAT

adiunkt na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2006