Kurortu czar. Co dalej z polskimi uzdrowiskami?

Dla niepomnych realiów leczniczego turnusu w Polsce Ludowej są osobliwością, kapsułami czasu. Przyciągają też architekturą – jak budynki utrzymane w estetyce brutalizmu, której atrakcyjność tkwi w pozornej brzydocie.

13.12.2023

Czyta się kilka minut

Widok ze ścieżki rowerowej na pensjonaty „Światowid” i „Prometeusz”, rzekę Poprad oraz słowacką „Łopatę”. Luty, 2020 r./ Fot. Natalia Bularz
Żegiestów-Zdrój, widok ze ścieżki rowerowej na pensjonaty „Światowid” i „Prometeusz”, rzekę Poprad oraz słowacką „Łopatę”. Luty 2020 r. / Fot. Natalia Bularz. Zdjęcia pochodzą z książki fotograficznej „Martwy sezon”, powstałej w ramach projektu „Uczelnia najwyższej jakości – UP to the TOP”, 2022 r.

Kiedy Marcin Wojdak, fotograf i autor publikacji „Ostatni turnus. Pocztówki z wczasów w PRL-u” pokazał w internecie zdjęcia uzdrowiskowych sanatoriów i samych kurortów, był nieco zaskoczony reakcjami odbiorców. 

– Młodszym sanatorium kojarzy się z relaksem w stylu retro – mówi Wojdak. – Pewnie dlatego, że wiele uzdrowisk ma dziś aurę miejscowości wypoczynkowych, ale bez atrakcji dla masowego turysty, z niespiesznym tempem życia. Jawią się jako miejsce o dystyngowanym uroku, przeznaczone do promenowania po parku, picia wód źródlanych i konsumpcji szarlotki przy kawiarnianym stoliku – a nie codziennych wędrówek na nieprzyjemne zabiegi. 

Zdjęcia nadal pojawiają się na prowadzonym przez Wojdaka w mediach społecznościowych profilu cosmoderna, gdzie pokazuje architekturę powojennego modernizmu. I nieodmiennie cieszą się dużym zainteresowaniem. 

Przybywa też osób, które chcą zobaczyć uzdrowiska w realu. I nie są to tylko kuracjusze w wieku emerytalnym (choć ci wciąż licznie podróżują do zdrojów). Wojdak zaobserwował, że młode pokolenia traktują uzdrowiska jako atrakcję samą w sobie. – Wypad na weekend do Krynicy-Zdroju czy Szczawnicy jest dla nich pewną konwencją, czymś, czym należy pochwalić się potem wśród znajomych – mówi. Bo nawet po remontach większość uzdrowiskowych obiektów zachowała sporo z dawnej atmosfery. 

Nowi odkrywcy uzdrowiskowych lądów z entuzjazmem zaangażowali się w akcję zorganizowaną trzy lata temu przez Narodowy Instytut Architektury i Urbanistyki pod hasłem „Pozdrowienia z powiatów”. Miała popularyzować architekturę modernistyczną w mniejszych miejscowościach. W jej ramach powstały również foldery dotyczące modernizmu sanatoryjnego, a także gra planszowa „Kurort” o przedwojennych uzdrowiskach. 

Dla ich miłośników jest jednak zła wiadomość: to najpewniej ostatni moment, by podziwiać miejscową architekturę w kształcie z minionych dekad. Tym bardziej że w wielu przypadkach jej powojenna część powstawała jako duże, jednolite kompleksy sanatoryjne. To, że zachowały się do dziś w całości w pierwotnej formie, można uznać za paradoksalną korzyść z chronicznego niedofinansowania systemu ochrony zdrowia. A że w związku ze starzeniem się Polaków geriatria wysuwa się na czoło rankingu najszybciej rozwijających się dziedzin medycyny, można spodziewać się, że dysponujące taką bazą dawne uzdrowiska wkrótce staną się łakomym kąskiem dla inwestorów. Również tych kierujących się rachunkiem ekonomicznym, a nie dbałością o istniejącą zabudowę. 

Żegiestów-Zdrój, wnętrze restauracji w Domu Zdrojowym projektu prof. Adolfa Szyszko-Bohusza.  Stan ze stycznia 2018 r. / Fot. Natalia Bularz

Matryca

Początków dzisiejszego kształtu polskich uzdrowisk należy szukać pod koniec XVIII w. Powstały z połączenia sprzeczności: z jednej strony przyczynił się do tego rozwój racjonalistycznej doktryny medycznej, z drugiej – romantyczny naturalizm skłaniający do bezpośredniego obcowania z przyrodą. 

Do tego dochodzi czynnik instytucjonalny, czy wręcz polityczny. To powołana w latach 50. XIX w. Komisja Balneologiczna w ramach Towarzystwa Naukowego Krakowskiego, której przewodniczy najpierw Henryk Skobel, później Józef Dietl, znany szerzej jako prezydent Krakowa. Gremium to zajmuje się poszukiwaniem i badaniem chemicznych źródeł mineralnych, wydając przy okazji zalecenia w zakresie urządzenia zdrojowisk. W pobliżu Krakowa rozwijają się już wtedy dwa – w Krzeszowicach i Swoszowicach. Potem powstaje kilka w Karpatach. A że ówczesna myśl polityczna utożsamia rozwój górskich uzdrowisk z pracą dla dobra narodu, przeciwstawiając je modnym kurortom zagranicznym, wkrótce przy Komisji powstaje też kolejna instytucja: Spółka Zdrojowisk Krajowych, również z udziałem Dietla. Obejmuje działalnością uzdrowiska zachodniej Galicji: Szczawnicę, Krynicę, Żegiestów, Iwonicz i Swoszowice, a także – dopiero powstające – w Rabce. 

Patriotyczny aspekt XIX-wiecznych kurortów znajdzie wkrótce wyraz w literaturze pięknej, od Wincentego Pola i Adama Asnyka, a także w nazwach willi, z których można ułożyć istną litanię: „Biały Orzeł”, „Witoldówka”, „Kosynier”, „Pogoń”, „Szczerbiec”, „Kościuszko”, „Pod Batorym”, „Pod Sobieskim”, „Pod Królem Kazimierzem”, „Pogoń”, „Warszawianka”, „Litwinka”. Przyczyny tego wzmożenia są co najmniej prozaiczne: Polacy wolą peregrynować do wód niemieckich czy francuskich, bo znajdują tam znacznie lepsze warunki niż w prymitywnie jeszcze urządzonych zdrojowiskach krajowych. Trzeba więc je doścignąć.

Jak na ironię, narodowy program przyjmuje międzynarodowy, uniwersalny kształt. – W rozplanowaniu polskich uzdrowisk widać stałe punkty, rodzaj matrycy wzorowanej na rozwiązaniach z Zachodu – tłumaczy Błażej Ciarkowski, architekt i historyk sztuki zajmujący się modernizmem. – Zwłaszcza z Niemiec i Francji, które w XIX w. musiały wymyśleć sposoby na nowoczesną pod względem urbanistycznym i technologicznym aranżację przestrzeni, pozwalającą pomieścić rzesze przyjezdnych. 

Punktem wyjścia jest atrakcyjny krajobraz, zwykle posiadający też dodatkowe walory, jak źródła lecznicze. Na tej bazie powstaje układ przestrzenny zdrojowiska, mieszczący się zwykle na planie kwadratu. Jego centrum wyznaczają źródła. Najważniejsza budowla całego założenia to dom zdrojowy mieszczący salę redutową, kawiarnię, czytelnię. – Pełni rolę centrum życia towarzyskiego, co jest nawiązaniem do znacznie wcześniejszych tradycji, łaźni i term starożytnego Rzymu, przeznaczonych nie tylko dla ciała, ale i ducha. Podobne funkcje miała pełnić też zbudowana znacznie później, bo w latach 70. XX w., Nowa Pijalnia w Krynicy. Zdrowotny aspekt był tylko jednym z wielu, jakim służyło całe założenie – dodaje Ciarkowski. 

Obok powstają obiekty z urządzeniami uzdrowiskowymi – pijalnie, altany i muszle koncertowe dla orkiestr, kaplica, restauracje i hotele oraz hale spacerowe, niekiedy kryte, by służyły również podczas niepogody – z tych ostatnich można korzystać i w Vichy, i w Świeradowie. Do tego wille o charakterze pensjonatów, zabudowania gospodarcze i możliwie obszerny park, często utworzony na bazie sąsiedniego lasu. To na jego skraju sytuowano większe grupy budowli zdrojowych. 

Pierwsze próby utworzenia uzdrowiska w Krynicy przypadają jeszcze na XVIII w., choć rozkwita ono dopiero w połowie kolejnego stulecia. Inne, jak szczawnickie, rabczańskie, w Iwoniczu czy Truskawcu, rozwijają się na większą skalę w międzywojniu. Niektóre zamieniają się w tzw. kurorty całoroczne (wcześniej wiele z nich przyjmowało gości wyłącznie latem). Choć w praktyce owa całoroczność sprowadzała się do jeszcze jednego sezonu: zimowego. 

– Wtedy też z czasem ten wyjściowy, kameralny układ rozciąga się, w zależności od tego, jak bardzo umożliwiają to warunki naturalne, i dogęszcza – mówi Błażej Ciarkowski. – Powstaje coś, co można nazwać pełnoprawną miejscowością uzdrowiskową. Po drugiej wojnie światowej, dochodzą do tego osobne dzielnice sanatoryjne. 

Witajcie w entropii

„Dzisiaj, po 84 latach od przecięcia wstęgi, władzę nad budynkiem zaczyna przejmować natura. Rachityczne drzewa samosiejki walczą z materią nieożywioną: rozpychają korzeniami szczeliny w tarasach i balkonach. Ptaki wiją gniazda w okapie przeciekającego dachu, a ślimaki szukają schronienia między cegłami na elewacji. Do środka niełatwo wejść, gdy nie jest się żukiem”.

To powidoki z Rabki-Zdroju, fragment tekstu z pisma „Autoportret” autorstwa historyczki sztuki Kamili Twardowskiej, która kilka lat temu zajrzała do wnętrz opuszczonego dziecięcego sanatorium Rodziny Kolejowej Lotos na stoku Bani. Budynek był zamknięty na cztery spusty, ale stróż akurat się nudził i wpuścił do środka.

– Zupełnie się nie spodziewałam, że trafię do kapsuły czasu, która powiezie mnie prosto do lat 30. XX w. – przyznaje Twardowska. – Rozglądam się po wnętrzu, pierwsza myśl: „O, widać, że dzieci już się rozjechały po sezonie, dlatego sprzęty zdążył przykryć kurz”. Bo poza tym wszystko stoi, jak stało, brakuje tylko specjalistycznej aparatury i łóżek.

Na ostatniej kondygnacji, pod nadbudowanym na początku XXI w. dachem – fantastyczny przeszklony pawilon, gdzie chorujące na gruźlicę dzieci odpoczywały w ciszy, przykryte kocami. Obok umilająca im leżakowanie ptaszarnia, teraz pusta, dwa rozłożyste tarasy, zaanektowane przez rośliny. Przy słonecznej pogodzie widać stąd Tatry. Modernistyczne sanatorium miało pijalnię, do której prosto ze źródła płynęła specjalnym rurociągiem solanka, solarium z lampami kwarcowymi, gabinety: stomatologiczny, fizjoterapeutyczny, kąpielowy, własną centralę telefoniczną i system sygnalizacji radiowej w sypialniach, sanatoryjne przedszkole oraz 7-klasową szkołę podstawową, wyposażoną w epidiaskop do urządzania projekcji, kino dźwiękowe, bibliotekę.

– Powiedzenie, że bieda konserwuje, w całości się tutaj sprawdziło – mówi Twardowska. – Widać, że po wojnie korzystano wciąż z pierwotnego wyposażenia. Najpewniej brakowało środków na kapitalny remont. Dzięki temu w gmachu zachowały się oryginalne klamki, umywalki i krany, stolarka, posadzki z lastriko. W stołówce ciągle można usiąść przy ciężkich ławach w stylu art déco, a w sali teatralnej na tapicerowanych fotelach pod geometrycznymi, metalowymi lampami.

Marcin Wojdak: – Zachowane wyposażenie sanatoryjne, te wszystkie stare, służące do niezrozumiałych dziś zabiegów maszyny, ich często dziwaczna stylistyka, potęguje aurę niesamowitości.

Żegiestów-Zdrój, Pijalnia „Anna". Sierpień, 2018 r. / Fot. Natalia Bularz

Nie-miejsca

Każdy kurort, uzdrowisko czy nawet letnisko jest zarazem miejscem i nie-miejscem. Ta druga kategoria, wprowadzona do antropologii przez Marca Augégo, oznacza przestrzeń niczyją, tranzytową, w której przebywa się bardziej z konieczności niż z własnej woli, służącą stosunkowo wielu użytkownikom, niekoniecznie ze sobą powiązanym. Specyfika uzdrowiska sprawia, że w jego krajobrazie dominują instytucje powiązane z zasadniczym profilem, czyli szpitale, sanatoria, prewentoria, do tego sporo infrastruktury związanej ze spędzaniem wolnego czasu, jak kina, kawiarnie, pensjonaty. Obok właściwej miejscowości, żyjącej własnym życiem, kurort mający ją w nazwie pulsuje w rytmie dwóch pór roku, odmierzanych leczniczymi turnusami. To warunkuje odbiór danej miejscowości i relacji z nią. Miejsce przepływu, nawiedzane raczej niż zamieszkiwane, podporządkowane przyjezdnym, którzy doświadczają go inaczej niż miejscowi, lecz intensywnie – zwłaszcza poprzez częste krążenie po jego obrębie, dryfowanie. 

Wielu spośród dzisiejszych eksploratorów uzdrowisk, przedstawicieli roczników z lat 70. i 80. XX w., którym zdarzyło się przebywać albo odwiedzać takie miejsca w dzieciństwie, niemal kompletnie nie pamięta ich topografii. Nie potrafią rozpoznać na zdjęciach budynków, w których mieszkali, ani umiejscowić ich na mapie. Jest tak, jakby poznawali je na nowo. Być może czas – niczym w „Czarodziejskiej górze” – płynie dla przybyszów odrębnym, uzdrowiskowym trybem, wpływając też na odbiór otoczenia.

Mariusz Majewski, pasjonat i fotograf modernizmu, znany z popularnego konta na Instagramie jako funkyspion, stara się planować wakacje w taki sposób, żeby móc przy okazji zobaczyć nieznane jeszcze budynki z okresu międzywojnia. – Naturalnym wyborem, zwłaszcza zimą, stają się właśnie uzdrowiska – mówi. – Takich budynków jest tam mnóstwo, i to niekoniecznie ulokowanych przy głównych ulicach. Czasem oddalenie się od centrum owocuje znaleziskami. Kiedy dzielę się nimi potem w internecie, wiele osób jest zdziwionych, bo odwiedzając Krynicę-Zdrój, Wisłę, Iwonicz-Zdrój, Zakopane czy Żegiestów-Zdrój, koncentrują się na głównej ulicy handlowej i atrakcjach w jej sąsiedztwie. 

Wśród swoich odkryć Majewski wymienia pensjonat „Patria” zaprojektowany dla Jana Kiepury przez Bohdana Pniewskiego w Krynicy, szpital uzdrowiskowy „Excelsior” w Iwoniczu-Zdroju projektu innego znanego warszawskiego architekta Juliusza Putermana-Sadłowskiego czy hotel „Wiktor”, zacumowany jak statek na wzgórzach Żegiestowa – dzieło lwowiaków Jana Bagińskiego i Zbigniewa Wardzały. – Czasami są to prawdziwe perełki, wewnątrz których czas się zatrzymał z korzyścią dla nich – mówi, przywołując jako przykład „Patrię”. – Budynek rządowy, obecnie pełniący funkcję schroniska dla uchodźców, ale być może w tym tkwi właśnie sekret tak dobrego stanu zachowania wnętrz. Brak funduszy i zapał pracowników – dyrekcja jest bardzo otwarta na pasjonatów modernizmu i świadoma materialnego dziedzictwa, z jakim ma do czynienia – sprawia, że budynek, choć technicznie wymagałby renowacji, nadal zachwyca. 

Dziedzictwo kłopotliwe

Polskie państwo długo nie miało pomysłu, co zrobić z odziedziczonymi po PRL-u uzdrowiskami. Jeszcze dekadę temu należały do niego w pełni aż 24 kurorty. Kolejne rządy zgadzały się, że część z nich należałoby sprzedać, nie mogły jednak zdecydować się, które. W kilku uzdrowiskach, jak Rabka-Zdrój, Konstancin czy Iwonicz, sprawę komplikowały roszczenia reprywatyzacyjne. Początkowo udało się tylko w Nałęczowie, gdzie uzdrowisko sprzedano holenderskiemu inwestorowi – powstało tu m.in. centrum spa i nowoczesne, specjalistyczne ośrodki medyczne. Ale chętnych do zakupu innych kurortów nie brakowało – nawet wśród firm z krajów Zatoki Perskiej. W miarę jak w ówczesnym resorcie skarbu guzdrano się z podejmowaniem decyzji, dzieląc po raz kolejny uzdrowiska na grupy (przeznaczone do prywatyzacji i takie, które miały docelowo zostać państwowe, by rozwijać się dzięki środkom ze sprzedaży pozostałych) inwestorzy wykruszali się. Na placu boju zostało trochę polskich firm medycznych i turystycznych. 

Właśnie w tych dwóch branżach upatrywano nadziei na drugie życie kurortów. Paradoksalnie bowiem, postęp medycyny, który zrodził samą ideę uzdrowisk, teraz dołożył się do ich dezintegracji: możliwość leczenia wielu chorób w domu i dostępność leków nowej generacji sprawiła, że długie pobyty w sanatoriach straciły sens. 

– Koncepcja osobnych dzielnic sanatoryjnych na obrzeżach uzdrowiskowych miejscowości, święcąca triumfy od końca lat 50.Zaowocowała istnieniem całych zespołów monofunkcyjnej zabudowy, takich jak liczne domy wczasowe należące do różnych zakładów pracy w dzielnicy wypoczynkowej w Ustroniu. To dziedzictwo architektury socmodernistycznej czasów PRL-u, z którym dziś nie do końca wiadomo, co zrobić – mówi Błażej Ciarkowski.

Utrzymująca się latami niepewność co do dalszych losów kurortów odbiła się niekorzystnie na stanie wielu uzdrowiskowych budynków. Mimo że w międzyczasie państwowy właściciel zasilał uzdrowiska środkami na modernizację bazy leczniczej i hotelowej, kilka z nich dostało też pomoc publiczną. Nie zawsze jednak problem tkwi w braku środków, czasem wręcz przeciwnie.

– Niestety, spora grupa osób nie potrafi docenić jakości nawet międzywojennej architektury i nie wyczuwa różnicy między indywidualnie projektowanymi detalami z wysokiej jakości materiałów a ogólnodostępnymi masowymi produktami. Jak coś nowe, to czyste i lepsze, stąd wiele budynków, z zewnątrz wyglądających całkiem nieźle, wewnątrz jest „masakrowanych” – przyznaje Mariusz Majewski. – Inną bolączką jest przebudowa. Nadzwyczaj często kończy się zrujnowaniem oryginalnych elementów wystroju lub zaburzeniem proporcji budynku. Uzdrowisko w górach musi wyglądać jak alpejski kurort, więc otrzymuje drewniane wieżyczki, a spadziste dachy zastępują płaskie. I tylko wchodząc do środka i podziwiając przedwojenną balustradę, schody z lastryko czy gorseciki na podłodze możemy zorientować się, że to budynek przedwojenny. 

Można więc zżymać się, że dzisiejsze zainteresowanie polskimi uzdrowiskami wśród młodych wypływa z powierzchownych pobudek – to bardziej wyobrażenie niż wiedza o tym, jak wyglądała w nich codzienność. Naskórkowe, głównie estetyczne zachwyty, podobnie jak u młodych kolekcjonerów PRL-owskiego designu. 

A jednak jeśli ktoś może pomóc w uchronieniu tych miejsc przed nieubłaganą dewastacją, to właśnie przybysze z zewnątrz, którzy ściągają do nich zafascynowani architekturą. – Wraz ze wzrostem popularności modernizmu rośnie świadomość jego znaczenia i presja na rewitalizację tych budynków w zgodzie ze sztuką – mówi Majewski. Ma nadzieję, że ta tendencja się utrzyma. Młodzi mogą bić na alarm, nagłaśniać zawczasu wątpliwe plany inwestorów, angażować w protesty mieszkańców. Ale do pełni szczęścia przydałyby się jeszcze systemowe rozwiązania w zakresie ochrony krajobrazu – inaczej nawet najbardziej spektakularne przykłady zabudowy dawnych zdrojów trudno będzie dostrzec zza reklamowych ekranów. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Zielone wzgórza nad nostalgią