Kto nas ocali

W pytaniu, dla kogo kwitnie poezja, zawiera się dziecinna pretensja, że nie dla milionów. Tylko czy kiedykolwiek w przeszłości miliony czytały wiersze?...

16.09.2013

Czyta się kilka minut

...Ale czy nie bywało tak, pytam serio, że wierszom czytanym przez setki, co najwyżej tysiące, miliony jednak coś zawdzięczały?


Ile świetnych wierszy będziemy mogli przeczytać jesienią! Poezja, która ponoć umarła, najwyraźniej kwitnie. Pytanie tylko – dla kogo?

Wokół dziesiątki nowych, tegorocznych książek, głównie z wierszami. Leżą na biurku, na regale, parapecie i podłodze, sporo w kartonie, ale niezamkniętym, wszędzie. Przeczytane, czytane i nieprzeczytane. Niedługo pojawią się jeszcze nowsze. O, już są, listonosz przyniósł Bargielską, poezje Audena w tłumaczeniu Dariusza Sośnickiego, a także tomik Martyny Buliżańskiej, debiutantki. Ile świetnych tekstów! Poezja, która ponoć umarła, najwyraźniej kwitnie, pytanie tylko – dla kogo?

Nie będę narzekał, nie tym razem, na zmianę w obyczajach, która spycha literaturę na margines. To zmiana na gorsze, nie do zaaprobowania, ale ciągle nie ma powodu, by widzieć w niej jakiś koniec końców. Raczej wezwanie: wierszu, twórz czytelnika, odradzaj go w zawodowcu, uwiedź ignoranta, bo tylko tak ocalisz dobrą pamięć o sobie. Kto tego dokona? Spróbujmy przynajmniej wspomnieć o kilku, subiektywnie dobranych, autorach i tytułach, budzących nadzieję.

Czy to już

Justyna Bargielska, która ubiegłorocznym, kapitalnie skomponowanym tomem „Bach for my baby” dała nową siłę poezji miłosnej, w książce „Szybko przez wszystko” przypomina swoje pierwsze zbiory. Były znane tylko garstce. Ich wyrafinowana, lecz przytłaczająca, zbytnio wybujała forma plastyczna pożerała wiersze. Teraz „Dating session” (2003) i „China shopping” (2005), a także wybitne i przeszywające „Dwa fiaty” (2009), chyba dotychczas najważniejszy tom tej autorki, prezentują się bez zbędnych komplikacji. Już w pierwszym utworze mówi do nas ktoś nieprzeciętny:
Tak, znałam takie słowo, wysuszało wargi
w tych nielicznych chwilach, kiedy
drżała ziemia.
Ale teraz siedzę na skraju pustej plaży,
raczę się baśniami o krokodylach
 i możnowładcach,
i z bojaźnią wspominam gotyckie odległości,
kiedy do Boga było bliżej niż do Indii.

Jak widać, nieprzeciętność odróżnia się od przeciętności – mam na myśli przeciętność komunikacyjną, zrozumiałość, podobieństwo do tego, co znaliśmy wcześniej – nie za cenę zerwania wszelkiego z nią kontaktu, ekstrawagancko, lecz zupełnie inaczej, poprzez odkrywanie w niej jakichś nieaktywnych możliwości i nader zręczne ich uruchomienie. Znajdują się w języku, który daje się delikatnie odkształcać, w doświadczeniu, którego nie ma powodu się wstydzić czy wyrzekać, wreszcie w osobowości – źródle wszelkich różnic. Mówiąc krótko: Bargielska, będąc poetką oryginalną w sposób naturalny, jakby od niechcenia, ma dużą szansę na popularność. Byłoby znakomicie, gdyby uznanie dla niej przełożyło się na poczytność, a poczytność jej wierszy – na poczytność wierszy w ogóle. Czy taki mechanizm mógłby jeszcze zadziałać?

A Buliżańska (jakie piękne nazwisko)? Pierwsze wrażenie, nieprzemyślane, każe przypuszczać, że młodziutka poetka mieszka wraz ze swoimi rówieśnikami w świecie wielu nakładających się na siebie dyskursów, że oczywista dla jej pokolenia sposobność montowania wypowiedzi z rozmaitych języków, skojarzeń, chwilowych konwencji, podróbek i stylizacji prowadzi do poezji totalnie nieoczywistej. Rewersem zupełnej nieoczywistości bywa jednak zupełna niesamodzielność. Szczęśliwie w tekstach Buliżańskiej znajdują się strzępy jakiejś być może rodzinnej biografii i stoi za nią wrażliwość na szepty tradycji, a do tego wyobraźnia, otwierająca przed nią drogi ucieczki z przestrzeni oswojonego wolapiku ku czemuś równie zagadkowemu, lecz mocniej nacechowanemu sensem. I to jest ciekawe:

ryciny wielkich wód i wątłych łodzi,
słyszysz krzyki i kołyska zamyka
się po raz ostatni, stoimy na wysokim zboczu, choć byliśmy plonem
marynarzy, słodkich miraży i roztworu wódki

Recenzować Wystana Hugh Audena właściwie nie wypada. Jego utwory, podobnie jak wiersze paru innych mistrzów nowoczesności, Rilkego, Leśmiana, Schulza, Eliota, Celana, Ashbery’ego, włączone zostały do klasy arcydzieł, otaczanych quasi-religijną czcią, każącą znać i poznawać, zakazującą lektury frywolnej, głównie przyjemnościowej, indywidualistycznej, kapryśnej. Chodzimy po labiryntach, które stworzyli, nie zastanawiając się, czy ta architektura podoba nam się, czy nie. Po prostu jesteśmy bez reszty w środku, dlatego nie ogarniamy całości, lecz błądzimy, szukając znaków. Metafora architektoniczna zdaje się w tym przypadku jak najbardziej stosowna, gdyż tomik Audena, jego pierwsza kompletna książka przełożona na polski (poprzednie edycje były wyborami wierszy), nosi tytuł „W podziękowaniu za siedlisko” i wokół domu się obraca:

To wnętrze, tak jak wszystkie inne o tym przeznaczeniu,
za wzór ma Kuźnię Welanda, jamę
bardziej intymną nawet od sypialni, bo kochankowie ani służące
nie mają do niej dostępu, jednak bez
sypialnianych tajemnic

Późny Auden budził sprzeczne reakcje, także konfuzję, jest więc tym ciekawszy. Trudno mi ocenić pracę, jaką wykonał Sośnicki, lecz intuicyjnie sądzę, że to monumentalna robota. Precyzyjna konstrukcja i stylistyczna zaborczość w jednym, już to zaledwie, jak przypuszczam, było wielkim wyzwaniem. Inna sprawa, że Sośnicki jako poeta o nieprzeciętnej świadomości warsztatowej jest do pokonywania tego rodzaju trudności doskonale przygotowany.

Jeszcze raz inaczej

Na najciekawsze wiersze nie da się czekać; by naprawdę nami zakręciły, muszą być nieoczekiwane. Na tym polega urzekająca dziwność poezji, że wzbudza głód nieznanych smaków. I nie jest to bezwarunkowa pochwała awangardy, eksperymentatorstwa, niepochwytności, enigmatyczności, formalizmu, hermetyzmu, gdyż sama trudność zrozumienia, nieznajomość kodu czy komentarza, nieprzygotowanie, bezradność wobec zasieków postawionych przed odbiorcą niekoniecznie świadczą, że w wierszu wydarza się coś ciekawego, wartego wysiłku. Awangardowość nie jest szczególnie odporna na pretensjonalność i nudę. Wolałbym mówić o wiarygodności, która wbrew potocznemu poglądowi wcale nie równa się powtarzaniu tego samego, lecz na odwrót – ciągłemu poruszeniu. Czytelnik to nie prokurator, nie stawia przed sądem, nie mierzy kodeksem.

Dlatego czekam na zapowiedzianą na koniec października książkę Marty Podgórnik „Zawsze”: im słabiej potrafię ją sobie wyobrazić, tym mocniej mnie interesuje. „Rezydencja surykatek” (2011), poprzedni tom zdumiewająco, z dziką pasją, dramatycznie i finezyjnie forsował temat miłosny w liryce. Z pozoru łatwo zrozumiałe frazy, niczym odpisane z rzeczywistej rozmowy, albo z dialogu z samym sobą, albo z układanej w myślach sceny erotycznej, trafiają celnie, zasysają emocje odbiorcy, żądają, by czytać je raz jeszcze, inicjują trans, nie chcą się odczepić. Pewna surowość i dobitność Podgórnik to nie jest już, jeśli kiedykolwiek była, wyłącznie odwaga ludzka, to jest też niepoślednia odwaga artystyczna. Nie mizdrzyć się, brzmi pierwsza reguła tej twórczości, a zatem zaryzykować autentyczną bezbronność. Zaryzykować nagość i reakcje na nią. To poetka ceniona, lecz ciągle nie dosyć. Ma w sobie Pawlikowską i Świrszczyńską, odrobinę Poświatowskiej, dużo Świetlickiego, ale również coś z Andrzeja Sosnowskiego i Darka Foksa, a przecież pozostaje harda, osobna i w niczym nikomu nie ustępuje. Więc się czeka na nią – kimkolwiek się okaże.

Jeszcze „Kapsle i etykiety” Andrzeja Niewiadomskiego. Jego poprzednie książki, w tym ostatnia – „Dzikie lilie” (2012), prezentowały się fascynująco. Według krytyków (Jerzego Borowczyka, Michała Larka) Niewiadomski jest ironicznym realistą. Z równym powodzeniem można powiedzieć o nim: ironiczny nadrealista, szyfrujący swe konfesje w krajobrazach ze słów, nagłych, lecz rozbudowanych, nieprzypadkowych i bardzo spektakularnych wybuchach wyobraźni. To wyobraźnia logiczna (możność pytania o co się chce), językowa (niech słowa znaczą, każde po swojemu, kojarzą się w niespodziewany sposób, przymilają się do siebie, wręcz podrywają) i okulistyczna (szaleństwo widzenia).

Jako ironista nie rozpycha się i nie pyszni. To ironia na uwięzi – i z tego wynika być może realizm, z konstatacji, że ironia musi uwzględnić sytuację współczesnej kultury, kiedy to odklejanie się znaczeń, nieprzyleganie ich do rzeczy, podwójność czy pozorność sensów nie są zjawiskami, które trzeba przez ironię wywołać, lecz – na odwrót – są to zjawiska, którym trzeba sprostać. Ironia w ogólności staniała. Stała się zbyt łatwym znakiem umysłowej przewagi, a przecież pozostaje środkiem bardzo nieprzeciętnym:

Czy
istnieje wzorzec ruiny? Zostałem
jej właścicielem, tak mówi pismo,
z aktów własności nie można się wycofać,(...)
Teraz będę organizował
festyny promujące alkohol i zdrowie,
fajerwerki i dojrzałość, wypełnię
kotliny śmiechem, miasta śmiechem zasmucę,
zwiążę miasta i miast ruiny, nic nie
zostanie na później, żadnych tajemniczych
działań nie ujrzą miasta w kotlinach,
przeniosę się w sine światła, deszcz

Ten wiersz, przez który zrazu przeziera coś różewiczowskiego, nie jest dowolnym łamaniem kości komunikacyjnym konwencjom. Jego styl uzgadnia się ze specyficznym stanem ducha kogoś, kto pojął na wieki... – i przeciwstawia ruinom pewne formy, gry, zasady, zabawy... U Niewiadomskiego zwracają uwagę napięcia i rozładowania intelektualne, krajobrazy, substytuty uczuć, silne efekty zmysłowe: „Wiatry były wyjątkowo kąśliwe tej wiosny. I deszcze. Tej wiosny, / tej nocy po raz pierwszy śniła mi się mapa”. Uderzają efekty retoryczne: „Przyjeżdżam tu, / by panować, nie powiem, że nie ma w tym / żadnej ironii, więc śmieję się i panuję”. Napięcie powstaje między retorycznością (stylem) a sensualnością (rzeczywistością). Jest Niewiadomski jednym z tych poetów, którzy czują się skazani na język, z jego samotnością, nieprzydatnością, nieużytecznością, a chcieliby mieć możność dotknięcia rzeczy. Jednym z modernistów, późnych, wolnym jednak od delectatio morosa, tak charakterystycznego dla wielu, mądrym, bo na pytanie, co jest możliwe, odpowiada, że ciągle możliwy jest wiersz. To jest realizm.

Dane mu są sny, nie dane mu są widoki,
widoków poszukuje wszędzie, metodycznie
odsłania firany, skrupulatnie bada
znane szczegóły, sterczy przy oknie
i rzadko wpada do siebie, tak jest dobrze

Stylizacje, pastisze, reminiscencje... renesans, manieryzm, barok, rokoko, żyjemy na rumowisku tych języków? Czy w nowym tomie znajdziemy jakąś sugestię, podpowiedź? Nie wiem, znam tylko jeden – ale jaki! – wiersz:

Chciałby napisać „umrę”, ale nie potrafi,
to nie zgadzałoby się ze stanem faktycznym.
Pisze więc: „umrze”, nie znajduje siebie w sobie,
nigdy nie szukał; pisze „on umrze”, a z nim nic
nie umrze: nędza języka, nędza nauki,
nędza dotyku pozostaną, a ich akcje
będą zwyżkować. Woda zwabiła dziś mnóstwo
gapiów, podnosi się i niepokoi; jutro
odsłoni ląd, który wydaje się całkiem nowy
i cały nowy, on tego nie zobaczy, on
sobie to wyobraża całkiem plastycznie, a jego oczy, bez siebie, są zimne, pozbawione
światła i mroku

W tym kontekście bardzo też jestem ciekaw przyjęcia książki Mariusza Grzebalskiego. Tom „W zmienionych okolicznościach”, który przypadkowo znam, wydaje mi się bowiem nie tylko zbiorem bardzo dobrych lub przynajmniej nietuzinkowych wierszy, skrojonych na kilka, świetnie obliczonych miar (od epigramatu do scenki rodzajowej, od medytacji do interwencji), lecz przede wszystkim stanowić ma istotne dla naszej literatury zlekceważenie paru mentalnych i estetycznych horyzontów, które w niektórych przypadkach chciałoby się określić jako ponowoczesne komunały – niewyrażalności, zniknięcia doświadczenia, nieuchronności życia w przestrzeniach wirtualnych:

Wiersz wyobrażam sobie jak kiedyś,
jako coś użytecznego i prostego zarazem.
Jest jak bluza z kapturem,
którą założyłem przed wyjściem z domu.
Chroni od zimna, ale nie ma w niej kieszeni,
które mógłbym wypchać byle czym.

Grzebalski mówi z przekonaniem, twardo o tym, co odczuwa jako mocne, twarde, doskwierające w kontaktach z rzeczywistością i ludźmi, także najbliższymi. Podkreślając „twardość”, akcentuję przeświadczenie autora, że pisanie jest częścią spraw nieusuwalnych z egzystencji, niedających się przeistoczyć czy rozproszyć w stylistyczną mgłę, zamienić w język, styl, teorię, grę. Poeta jest w stu procentach antydandysowski, jego zaś melancholiom nie towarzyszy ów cień autoerotyzmu, spotykanego często w podobnych przypadkach. Nie kibicuję anachronicznej dostojności czy pretensjom do kapłańskich lub nauczycielskich godności, lecz powadze – tylko czy powaga może być anachroniczna? – tak.

Więc się czeka na „Wiersze zebrane” Marcina Barana (będą jesienią), żeby przeczytać je raz jeszcze, nierozciągnięte na dwudziestolecie, zobaczyć – jeśli się uda – jak pulsuje w nich zmieniające się myślenie o poezji. Baran, który wznosił się bardzo wysoko, choć bywało też, że dryfował, to bodaj poeta najuczciwiej odpowiedzialny wobec tego, co w danym czasie uważał za uczciwą poezję. Nie wiem, jak to wyjaśnić, uchwycić w terminach poetyki, a przecież odczuwam głęboki szacunek dla jego pisania, także tego, które mi się nie podoba.

Małe wielkie życie

Życie poetyckie tętni na obrzeżach, w małych, wyspecjalizowanych firmach, często działających obok czasopism, np. „Reda”, „Ha-artu”, „Toposu”, „Rity Baum”, „Zeszytów Literackich”, „Wakatu”. Biuro Literackie czy Wydawnictwo Biblioteki Wojewódzkiej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu święciły ostatnimi laty prawdziwe tryumfy, ale przecież godne śledzenia i podziwu są też gnieźnieńskie Zeszyty Poetyckie, noworudzkie Mamiko, mikołowski Instytut Rafała Wojaczka (uwaga: pojawi się tom zmarłego niedawno Macieja Niemca), szczecińska Forma, wrocławskie Tajne Komplety, łódzkie Stowarzyszenie im. K. K. Baczyńskiego, krakowskie EMG, warszawski Staromiejski Dom Kultury. Kiedyś ambicją początkujących poetów było wydanie tomiku w WL-u, o czym kapitalnie pisał Jerzy Pilch, potem w a5 (za trzy tygodnie nowa Julia Hartwig), a teraz? Gdybym był młodym poetą, mającym potrzebę wsparcia ze strony Redaktora, spróbowałbym sił w Połowie, akcji Biura Literackiego adresowanej do debiutantów, i oddał się pod skrzydła Marty Podgórnik, Romana Honeta, Karola Maliszewskiego czy Wojciecha Bonowicza (który również zapowiada niedługo książkę). Gdybym czuł się poetą radykalnym, programowym, poszedłbym do SDK (wkrótce ukażą się tam dwa debiuty, Seweryna Górczaka i Jakuba Głuszaka, bardzo ciekawe) albo zapukał do „Wojaczka” w Mikołowie, albo aplikował do Formy. Albo chciałbym, żeby przeczytał mnie Grzebalski, szef WBPiCAK (niedługo Leszek Engelking i Kamil Sipowicz). Gdybym był młodym poetą, nie miałbym pewnie poczucia, że jest świetnie, ale nie czułbym też, że przysługuje mi prawo do stuprocentowego niezadowolenia z sytuacji.

W pytaniu, dla kogo kwitnie poezja, zawiera się bowiem dziecinna pretensja, że nie dla milionów. Tylko czy kiedykolwiek w przeszłości miliony czytały wiersze? Ale czy nie bywało tak, pytam serio, że wierszom czytanym przez setki, co najwyżej tysiące, miliony jednak coś zawdzięczały? I czy pisanie i wydawanie wierszy, właśnie w pustce, w klimacie zobojętnienia, nie świadczy o istnieniu potrzeby poetyckiej, tak samo niedającej się zracjonalizować i chyba nieusuwalnej z naszej duszy, jak potrzeba religijna? Mesjański aspekt poezji jest nie do przecenienia, a dodatkowym atutem religii poetyckiej byłoby obowiązywanie zaledwie jednego zakazu – zakazu zakazywania, wykluczania, zamykania ust.


W. H. Auden, W podziękowaniu za siedlisko, przeł. Dariusz Sośnicki, Biuro Literackie, Wrocław 2013

Marcin Baran, Wiersze zebrane, Wydawnictwo EMG, Kraków 2013
Justyna Bargielska, Szybko przez wszystko, Biuro Literackie, Wrocław 2013
Martyna Buliżańska, Moja jest ta ziemia, Biuro Literackie, Wrocław 2013
Mariusz Grzebalski, W zmienionych okolicznościach, Wydawnictwo EMG, Kraków 2013
Andrzej Niewiadomski, Kapsle i etykiety, Instytut Rafała Wojaczka, Mikołów 2013
Marta Podgórnik, Zawsze, Biuro Literackie, Wrocław 2013


PIOTR ŚLIWIŃSKI (ur. 1962) jest badaczem literatury i krytykiem literackim, profesorem Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, przewodniczącym jury Nagrody Literackiej Gdynia. Ostatnio opublikował m.in. tom „Horror poeticus. Szkice, notatki”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2013