Kto bogatemu zabroni

Bidzina Iwaniszwili, dolarowy miliarder uchodzący za najbogatszego Gruzina na świecie, mówi, że zmęczył i znudził się już rządzeniem i odchodzi z polityki. Tym razem na dobre.
w cyklu STRONA ŚWIATA

26.01.2021

Czyta się kilka minut

Bidzina Iwaniszwili, wtedy jako premier Gruzji, podczas spotkania w Komisji Europejskiej, Bruksela, grudzień 2012 r. / FOT. Thierry Monasse Polaris/East News /
Bidzina Iwaniszwili, wtedy jako premier Gruzji, podczas spotkania w Komisji Europejskiej, Bruksela, grudzień 2012 r. / FOT. Thierry Monasse Polaris/East News /

Pismo „Forbes”, poświęcone biznesowi i ludziom interesów, od lat zalicza Iwaniszwiliego do największych bogaczy świata. W 2004 r. wyceniał jego mienie jeszcze na niespełna miliard, ale dwa lata później z majątkiem blisko 4 mld dolarów zajął on 173. miejsce na sporządzanej przez pismo liście najbogatszych ludzi na świecie. Rok później, choć bogatszy (5,5 mld), spadł na miejsce 185., a w roku 2012 awansował na miejsce 153. z majątkiem szacowanym na prawie 6,5 mld dolarów, co według pisma „Forbes” równało się trzeciej części wszystkich dochodów Gruzji, a według innych fachowych periodyków – nawet połowie.

Poza pokaźnymi kontami w rosyjskich i zagranicznych bankach, Gruzin był właścicielem wielu cennych nieruchomości, w tym zaprojektowanej przez sławnych architektów z Rosji i Japonii i przypominającą wehikuł kosmiczny rezydencji, wybudowanej za 50 mln dolarów na szczycie wzgórza, górującego nad staromiejskim śródmieściem Tbilisi. Ma też drugą, letnią rezydencję wzniesioną w rodzinnej wiosce Czorwila w Imeretii, gdzie przyszedł na świat jako najmłodsze z pięciorga dzieci ubogiego górnika z miejscowej kopalni manganu. Iwaniszwili zasłynął także jako miłośnik malarstwa, a jego najcenniejszym dziełem sztuki jest płótno Pabla Picassa „Dora Maar z kotem”, które kupił na aukcji w Sotheby’s za prawie 100 mln dolarów. Całą kolekcję Iwaniszwilego marszandzi wyceniają na półtora miliarda dolarów. W swoim pałacu w Tbilisi ma wspaniałą oranżerię i ogród, do których sprowadził cenne i rzadkie kwiaty oraz drzewa, a także niewielki ogród zoologiczny z flamingami i zebrami.


CZYTAJ WIĘCEJ

STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. CZYTAJ TUTAJ →


W Gruzji zasłynął także jako filantrop i dobrodziej. Choć sam mówi, że nie wierzy w Boga, nie skąpił nigdy pieniędzy na gruzińską Cerkiew, na restaurację świątyń i świętych obrazów. W rodzinnych stronach, w Imereti, za własne pieniądze budował drogi, szkoły i przychodnie zdrowia. Wspierał też zwykłych ludzi w ich zwykłych sprawach i kłopotach, płacił za nich rachunki za wodę, prąd czy gaz, pożyczał i rozdawał na prawo i lewo gruzińskie lari, amerykańskie dolary i rosyjskie ruble.

Gruzini, zawsze dumni z rodaków, którzy wybijają się na wielkość, bez względu w jakiej dziedzinie życia, nie mogli się nachwalić bogatego i szczodrego rodaka, a rządzący w Tbilisi stawiali go za wzór tego, jak z wioskowego biedaka można dojść do milionów.

A Iwaniszwilemu, któremu pełnego zadowolenia nie przyniosła ani dobroczynność, ani sztuka, ani nawet roboty budowlane, zamarzyło się, żeby posiąść całą Gruzję i zostać jej przywódcą.

Po ile państwo?

Jesienią 2011 r. powiadomił rodaków o swoich planach. A wiosną 2012 r. sprosił do Tbilisi dziennikarzy z całego świata i obwieścił, że zakłada partię polityczną, by jesienią poprowadzić ją do zwycięstwa w wyborach i odebrać władzę prezydentowi Micheilowi Saakaszwilemu, wyniesionemu do władzy w wyniku listopadowej rewolucji róż z 2003 r. Wkrótce potem Iwaniszwili wrócił z Rosji i osiadł już na dobre w Tbilisi.

Zrazu nie było im wcale nie po drodze. Saakaszwili pozwalał Iwaniszwilemu płacić za karabiny i mundury dla wojska, za nowe samochody dla policji, za wyposażenie szpitali, za asfalt, którym drogowcy równali kocie łby na gruzińskich drogach. Jeden z dawnych druhów Saakaszwilego, a później jego polityczny wróg twierdził nawet, że na życzenie gruzińskiego prezydenta Iwaniszwili łożył pieniądze na pomarańczową rewolucję na Ukrainie. W uznaniu zasług bogacza prezydent nadał mu gruzińskie obywatelstwo, choć Iwaniszwili miał już rosyjskie i francuskie, a gruzińskie prawo stanowiło, że można być obywatelem tylko jednego państwa.

Przyjaźń skończyła się, gdy Iwaniszwili rzucił Saakaszwilemu wyzwanie i zapowiedział, że nie spocznie, dopóki nie strąci go z tronu. Druga i ostatnia, dozwolona prawem prezydencka kadencja kończyła się Saakaszwilemu w 2013 r., ale mając zaledwie 43 lata ani myślał żegnać się z władzą i polityką. Już rok wcześniej jego posłowie w parlamencie tak zmienili konstytucję, by po wyborach z 2012 r. cała władza, sprawowana dotąd przez prezydenta, przeszła w ręce premiera, któremu kadencji nikt miał nie liczyć i którego długość panowania zależeć miała wyłącznie od woli wyborców. 

Prezydent i bogacz

Do dziś nie wiadomo, co poróżniło prezydenta i bogacza. Iwaniszwili twierdził, że polityką nie chciał, ale musiał się zająć, bo Saakaszwili wiódł Gruzję prosto w przepaść. Władza – twierdził Iwaniszwili – uderzyła mu do głowy i z ludowego bohatera Saakaszwili przepoczwarzył się w tyrana, żądnego władzy, przekonanego święcie o swojej nieomylności, nieznoszącego krytyki, a tym bardziej krytyków. Iwaniszwili przekonywał, że awanturnictwo i pycha Saakaszwilego doprowadziła Gruzję do zabójczej dla niej wojny z Rosją, utraty zbuntowanych prowincji Abchazji i Południowej Osetii, gospodarczej zapaści, na którą – twierdzi Iwaniszwili – Gruzini sami się skazują wybierając konflikt z Rosją, zamiast próbować się z nią ułożyć.

Saakaszwili, który każdego swojego rywala do władzy, każdego przeciwnika politycznego od razu ogłaszał zdrajcą i pachołkiem Kremla, co do Iwaniszwilego ponoć nigdy nie miał żadnych wątpliwości. Według prezydenta bogacz, który dorobił się majątku w Rosji, musiał być rosyjskim szpiegiem, konfidentem, a do Gruzji został posłany z jedynym, jedynym zadaniem, żeby jemu, Saakaszwilemu, jedynemu gruzińskiemu patriocie, odebrać władzę i sprowadzić Gruzję znowu do roli rosyjskiej prowincji lub kolonii.

Saakaszwili musiał zdawać sobie sprawę, że przegrana wojna z Rosją w sierpniu 2008 r. nadszarpnęła wiarę, jaką pokładali w nim wcześniej Gruzini. Ulicami Tbilisi przemierzały co chwilę antyrządowe marsze, których uczestnicy domagali się, by złożył urząd. Wierzył jednak, że wciąż ma więcej zwolenników niż przeciwników, a przede wszystkim, że skłócona do niemożliwości opozycja nie potrafi zewrzeć szeregów nawet po to, by jego, nienawistnego wroga, pokonać w wyborach.

Kiedy Saakaszwili przestał lekceważyć Iwaniszwilego, było już za późno. Bogacz przekupił przywódców tuzinów partii i partyjek i stworzył z nich swój nowy, własny ruch, który nazwał Gruzińskie Marzenie. Wyborców kupił szczodrością na długo przed wyborami, ale na wszelki wypadek jeszcze raz głębiej sięgnął do kieszeni, oczarowując Gruzinów elekcyjną manną z nieba. Kupił sobie jeszcze na wybory jedną z gruzińskich telewizji, żeby mieć gdzie zjednywać do siebie ludzi i zrażać ich do Saakaszwilego.

Zwyciężył i objął posadę premiera, którą Saakaszwili przygotowywał już dla siebie. Iwaniszwili pozwolił prezydentowi dotrwać do końca kadencji, po czym zastąpił go swoim wybrańcem. A gdy zaczął ciągać Saakaszwilego po sądach za nadużycia władzy, ten wolał uciec na Ukrainę, niż czekać w Gruzji na wyrok i celę.

Rublowy Sezam

Iwaniszwili przysięga, że ruble i dolary zarobił uczciwie, ciężko na nie pracując. Dodaje, że wszystko zawdzięcza sobie, a nie Rosji i jej gospodarzom z Kremla, oraz że z rosyjskim prezydentem Władimirem Putinem, naczelnym wrogiem Saakaszwilego, nawet się nie widział.

Iwaniszwili  majątku dorobił się w Rosji, dokąd wyjechał po inżynierskich i ekonomicznych studiach w Tbilisi i Moskwie. Karierę w biznesie zaczął jeszcze w Gruzji, gdy dzięki znajomościom z gruzińskimi Żydami, którzy wyjechali do Izraela, jako jeden z pierwszych w Tbilisi zaczął sprowadzać komputery i nimi handlować. Interes popsuła prokuratura, więc przeniósł się do Moskwy, w której po komunizmie rozpoczynała się właśnie epoka najdrapieżniejszego kapitalizmu i kompradorskiej prywatyzacji.

Pierwsze, duże pieniądze zarobił na imporcie i handlu komputerami, magnetowidami oraz telefonami z klawiaturą, będącymi w tamtych czasach nowością w kraju wciąż posługującym się telefonami z obrotową tarczą numerową. Potem, wraz ze znajomym ze studiów, Witalijem Małkinem (został później senatorem z Buriacji) budowali szklarnie, a w końcu założyli bank Rosyjski Kredyt, który szybko wyrósł na jeden z największych, prywatnych banków w Rosji. Zaczęli obracać naprawdę wielkimi pieniędzmi. Skupowali emitowane przez państwo bony prywatyzacyjne, a za nie oddawane w prywatne ręce kopalnie, huty i fabryki. Zyski inwestowali w nieruchomości, akcje na moskiewskiej giełdzie (powstała w 1992 r.). Największe pieniądze przynosiły banki (Rosyjski Kredyt zbił fortunę m.in. dzięki pieniądzom wydzielonym przez Kreml na powojenną odbudowę Czeczenii) i metalurgia, którą upatrzył sobie Iwaniszwili. „Kupował za miliony firmy, których nikt nie potrzebował, a potem sprzedawał za miliardy, gdy okazywało się, że przynoszą ogromne zyski” – napisał o nim „Forbes”. Kupował też hotele, budował osiedla mieszkaniowe, założył sieć aptek.

Nie drażnić Rosji

W przeciwieństwie do innych, nie tylko rosyjskich oligarchów, którzy zdobyli w tamtych czasach majątek, Iwaniszwili ze swoim bogactwem się nie obnosił i w ogóle wolał trzymać się w cieniu, niźli pchać na afisz. Nie udzielał wywiadów, nie pozwalał się fotografować, nie wywoływał skandali ani w żadnym nie uczestniczył. „Taki już jestem. Nie lubię przyjęć, publicznych spotkań, podczas których człowiek musi przywdziewać maskę, przymuszać się do formalności. Nie wyprawiam nawet urodzin – powiedział w jednym z wywiadów. – Nie wierzę w życie pozagrobowe, a życie tutaj jest krótkie i szkoda mi czasu na cokolwiek, co ogranicza moją wolność”.

Poza dyskrecją miał w interesach jeszcze dwie zasady – unikać konfrontacji i przestrzegać reguł ustanowionych przez Kreml. Nie unikał rywalizacji, ale nie stawał do walki o cokolwiek, jeśli mogła przerodzić się w wojnę. Dlatego m.in. w ogóle nie zawracał sobie głowy polami naftowymi, rurociągami, rafineriami. Zadowalał się zyskami mniejszymi, choć miliardowymi, ale nie wystawiającymi go na ryzyko wojny na śmierć i życie. Z aluminiowego interesu w Krasnojarsku szybciutko wycofał się i go sprzedał, gdy jeden z konkurentów, graczy „wagi ciężkiej”, złożył mu propozycję nie do odrzucenia.

Potem, już jako gruziński przywódca przysięgał, że rezygnując z najsoczystszych prywatyzacyjnych kąsków lub godząc się, że nie jest do nich dopuszczany, udało mu się uniknąć wymuszonej współpracy lub wojny ze światem przestępczym. Chronił się przed nim, współpracując z Kremlem, użyczając mu pieniędzy i wyświadczając przysługi. Kiedy w 1993 r. w Gruzji porywacze uprowadzili jego brata i żądali okupu, uwolnili go ludzie rosyjskiego ministra policji Władimira Ruszajły. Przed wyborami w 1996 r. przekonał ubiegającego się o reelekcję Borysa Jelcyna, by nie utrudniał udziału w nich generałowi Aleksandrowi Lebiedziowi, bo jeśli nie zgarnie głosów choćby części komunistów i nacjonalistów, zbierze je wszystkie kandydat komunistów Giennadij Zjuganow i to on zostanie prezydentem. Lebiedzia zaś, którego kampanię opłacał, przekonał, by w drugiej turze poparli Jelcyna. 

Użyczył ten Kremlowi swojego banku, gdy Arkadij Hajdamak, ukraiński Żyd, wyrosły na jednego z największych handlarzy bronią – i pozostający na usługach FSB, a także wywiadu francuskiego i izraelskiego – przemycał broń z Rosji i Europy Wschodniej do Angoli.

„Przestrzegać rosyjskich prawideł i nie drażnić Rosji” – wyniosłe z biznesu zasady Iwaniszwili zamierzał przenieść do polityki, obejmując rządy w Gruzji. „Gruzja musi znać swoje miejsce, realistycznie oceniać, co może, a czego nie” – napisał wkrótce po zwycięskich wyborach w artykule dla „Wall Street Journal”. „Jesteśmy małym krajem w bardzo niebezpiecznym sąsiedztwie”. Zarzucał Saakaszwilemu, że przez swoją brawurę („wymachiwał Rosji przed nosem sztandarem NATO jak torreador czerwoną płachtą przed bykiem”) doprowadził Gruzję do zguby. Borys Bieriezowski, inny wyrosły w tamtych czasach rosyjski oligarcha (w 2003 r., poróżniwszy się z Putinem, wyjechał do Londynu, gdzie w 2013 r. znaleziono go martwego w wannie we własnym domu), powiedział w wywiadzie dla jednego z gruzińskich pism, że tajemnicą biznesowego sukcesu Iwaniszwilego było to, że zawsze przestrzegał reguł ustanawianych przez rosyjskie władze i że temu właśnie zawdzięcza to, że nie odebrano mu – jak innym – imperiów powstałych wskutek prywatyzacji, lecz pozwolono mu wszystko za sowitą cenę sprzedać.

Iwaniszwili sprzedał swoje imperium w latach 2003-2006, a przewieziony do Gruzji majątek zainwestował w ustanowioną przez siebie Fundację Cartu oraz biznes-holding i bank o bliźniaczej nazwie. 

Pożegnania z władzą

Po raz pierwszy zdobytą władzą Iwaniszwili znudził się już po roku premierowania, w 2013 r. Złożył urząd i ogłosił, że ma już dość polityki i pozostawia ją wraz z Gruzją w dobrych rękach swoich wychowanków, byłych sekretarzy, asystentów, doradców i podwładnych z banku i biznesów, którzy teraz, jako przedstawiciele Gruzińskiego Marzenia, zostawali premierami, ministrami i posłami. Powiedział, że wciąż będą mogli liczyć na jego finansowe wsparcie i dobre rady. Wszyscy w Gruzji wiedzieli jednak, że choć nie sprawował już żadnego stanowiska, to nadal rządził „z tylnego fotela” – podejmował wszystkie najważniejsze decyzje w państwie, tyle że nie ponosząc już za nie żadnej odpowiedzialności.

W 2018 r. wrócił i ponownie przejął stery partii, którą stworzył. Powrót miał naprowadzić partię na właściwy kurs, uciszyć nasilające się frakcyjne spory. Dwa lata wcześniej „marzyciele” po raz drugi wygrali wybory do parlamentu. Wygrali też wybory samorządowe, zaczęli przywykać do władzy, traktować ją jako coś, co jest dane raz na zawsze. Tym bardziej że pozbawieni przywództwa przebywającego na obczyźnie Saakaszwilego jego „narodowcy” podzielili się na dwie rozłamowe frakcje i zdawali się być coraz mniejszym zagrożeniem. Partie i partyjki, które postanawiały odłączyć się od sojuszu „marzycieli”, odcięte od pieniędzy Iwaniszwilego, szybko odchodziły w polityczną nicość.

Jesienią 2020 r. „marzyciele” wygrali wybory do parlamentu po raz trzeci z rzędu. Wcześniej po raz drugi wygrali też wybory prezydenckie (poparli niezależną kandydatkę, Salome Zurabiszwili), a także samorządowe. Iwaniszwili pyszni się, że w historii niepodległej Gruzji żadna partia nie miała tak dobrej, wyborczej passy (tylko Eduard Szewardnadze był trzykrotnie wybierany na stanowisko szefa państwa – w 1992, 1995 i 2000 r.; jego partia, Unia Obywatelska, zmarnowała szansę na potrójne zwycięstwo, fałszując wybory w 2003 r. tak bezczelnie, że wywołało to rewolucję róż).


CZYTAJ TAKŻE

WSZYSTKO W ZASADZIE PO STAREMU: Gruzińskie Marzenie, partia stworzona, opłacana i kierowana przez najbogatszego Gruzina na świecie, po raz trzeci z rzędu wygrała wybory i przedłużyła swoje panowanie o kolejne cztery lata. W kraju jednak coraz więcej mówi się o kryzysie >>>


Opozycja nie pogodziła się z przegraną, oświadczyła zgodnie, że październikowe wybory zostały oszukane, zbojkotowała ich drugą rundę i bojkotuje obrady parlamentu, domagając się powtórki wyborów. W rezultacie po ośmiu latach rządów Gruzińskiego Marzenia Gruzja znów ma parlament, w którym zasiadają posłowie jednej jedynej partii rządzącej, w dodatku parlament kadłubowy, bo w jego obradach zamiast 150 uczestniczy 90 posłów.

„To jedno, co mi się nie udało – powiedział w styczniu Iwaniszwili. – Bardzo żałuję, że do dziś nie pojawiła się nam poważna, odpowiedzialna opozycja. To duża bieda”. Przemówienie, które wygłosił w telewizji, było okazją, żeby wbić szpilę Saakaszwilemu, ale prawdziwym powodem orędzia było co innego.

„Postanowiłem wycofać się z polityki. Za parę tygodni kończę 65 lat i chcę wrócić do swojego dawnego życia, które wiodłem, zanim zająłem się polityką – obwieścił Iwaniszwili. – Oglądacie mnie w tej roli ostatni raz”.

Powiedział też, że z gotówki, jakiej się dorobił, 200 mln zatrzymuje dla siebie i żony („człowiek nie potrzebuje miliarda, 200 mln wystarczy, cała reszta to gra” – powiedział kiedyś), a półtora miliarda przeleje na konto Fundacji Cartu, na pożytek Gruzji. „Dzieci mam mądre, dadzą sobie radę lepiej ode mnie” – dodał.

Gruzini nie wierzą, że to pożegnanie na zawsze. „Wróci, jak już raz wrócił” – mówią. „Bez niego partia nie przetrwa, a on nie będzie patrzył obojętnie, jak rozpada się to, co własnymi rękami zbudował”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej