Książę z lepszej bajki

Największą popularnością cieszą się USA, Francja, Kanada, Niemcy – paszporty tych krajów działają na szukające mężów Mołdawianki jak afrodyzjak.

07.02.2016

Czyta się kilka minut

Tatiana i Hans w okolicach monastyru Orheiul Vechi – zwiedzanie Mołdawii to obowiązkowy punkt w programie oferowanym przez biura matrymonialne. / Fot. Maria Modilina / STAR GALAXY
Tatiana i Hans w okolicach monastyru Orheiul Vechi – zwiedzanie Mołdawii to obowiązkowy punkt w programie oferowanym przez biura matrymonialne. / Fot. Maria Modilina / STAR GALAXY

Tatiana, drobna blondynka z wianuszkiem zmarszczek wokół oczu, gada jak najęta. Jeszcze dwa dni temu jeździła po Mołdawii z Hansem. Całodzienne zwiedzanie, romantyczne kolacje, prezenty.

I nic to, że ona zna kilka słów po angielsku na krzyż, a on nie rozumie rumuńskiego. Miłość nie zna granic, a od językowych nieporozumień jest przecież tłumaczka. – Chodziła z nami wszędzie, prawie jak przyzwoitka – śmieje się Tatiana. – Po dwóch dniach mieliśmy jej dość i przerzuciliśmy się na słownik w telefonie. Hans przyjechał tylko na pięć dni i nie było czasu na gramatykę. Nawet nie zdążyłam mu ugotować barszczu. Ale upichcę coś, gdy odwiedzę go w Holandii. Już mnie zaprosił – mówi podekscytowana.

– U nas ze świecą szukać takiego faceta – dodaje. – Mołdawianie siedzą na tyłku i tylko od nas wymagają. A faceci z Zachodu adorują i znają naszą wartość. Gdy koleżanka powiedziała mi, że w stołecznym Kiszyniowie działają biura swatające z obcokrajowcami, stwierdziłam, że zaryzykuję. Tu i tak nie mam na co liczyć.

Tatiana ma 44 lata i ledwo wiąże koniec z końcem. Rozwódka, z dwójką synów: 16 i 20 lat. Były mąż nie płaci alimentów, a za pensję fryzjerki ciężko wyżyć. – Jeśli w tygodniu przyjdzie dużo klientek, jakoś dajemy radę – mówi kobieta. – Ale gdy z grafika wypadnie kilka osób, ledwo starcza nam na jedzenie i wszystkie opłaty. Starszy syn dorwał fuchę i pomaga domknąć domowy budżet. Gdy na niego patrzę, zastanawiam się, jaką pracę znajdzie po studiach. Jako fizjoterapeuta w kraju będzie klepał biedę. Chcę zapewnić moim synom dobrą przyszłość i wiem, że jest to możliwe tylko za granicą.

Tatianę urzekło w Hansie to, że nie odpuszcza. Od pierwszego listu szczery i pozytywny. Pisał codziennie i pokazywał, że mu zależy. – Może nie grzeszy urodą, ale najważniejszy dla mnie jest charakter – mówi Tatiana. – Bo jaki facet tak bardzo podkreśla, że liczy się dla niego rodzina? Jak tylko poznał moich synów, od razu zaiskrzyło. Godzinami rozmawiają o autach. Hans to kierowca ciężarówek i ma na tym punkcie bzika. Z jednej strony stereotypowy facet, z drugiej romantyk. Gdy umówiliśmy się na pierwszego Skype’a, przysłał mi wielki bukiet kwiatów. To były chryzantemy: białe, żółte, fioletowe i różowe. Mało się nie popłakałam. Pracownicy agencji cyknęli mi zdjęcie i przesłali Hansowi. Teraz dzwoni do mnie codziennie i mówi: „Tatiana, gdy jeżdżę po Holandii, patrzę tylko na ciebie”.
 

Od Skype’a do ślubu

Tatiana i Hans poznali się dzięki Star Galaxy – niepozornej agencji, której biuro mieści się w zapyziałej klitce w centrum Kiszyniowa. Pokój 10 na 10 metrów, trzy biurka, a na ścianach masa zdjęć uśmiechniętych par. To tu Tatiana przyszła na pierwszego Skype’a z Hansem. Zresztą gdyby nie interwencja Swietłany Cristowej, szefowej agencji, toby do tego nie doszło. Tatiana kręciła nosem i mówiła, że Hans nie jest w jej typie. Spazmowała, bała się zaangażować.

Ale Swietłana wiedziała swoje i swatała w najlepsze. Zna się na rzeczy, bo w biznesie matrymonialnym pracuje już od 15 lat. Przez jej biuro przewinęły się setki par. Każda ma odrębną historię. Początek zawsze jest jednak ten sam: wysyłanie dziesiątek maili i czekanie na odpowiedź.

Konkurencja jest duża, więc trzeba się starać. – Kobiecie wydaje się, że wystarczy napisać byle co, a facet będzie biegał w podskokach. A kogo obchodzi, że jakaś Natasza wyszła wczoraj na spacer do parku albo że dziś świeciło słońce? Liczą się emocje – mówi Swietłana.

Zespół jej agencji podrasowuje więc każdy list, który dostaje od klientek do tłumaczenia na angielski. Mężczyznę trzeba zaintrygować, inaczej nie będzie chciał przyjechać do Mołdawii. Tym bardziej że większość obcokrajowców marzących o żonie ze Wschodu i tak trafia do sąsiedniej Ukrainy i Rosji.

Biznes matrymonialny kwitnie tam od lat, a największe biura mają w bazie nawet po tysiąc kobiet. W Mołdawii ze wszystkich agencji uzbiera się może kilkaset.

Jak mówi jednak Swietłana Cristowa, mężczyźni z Zachodu coraz częściej doceniają piękno Mołdawianek. Na przykład taki Hans. Przyleciał do Kiszyniowa, bo Tatiana urzekła go ciepłem. Jak wielu obcokrajowców szuka żony, która zadba o dom, a nie będzie wspinała się po szczeblach kariery. – Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to Hans wkrótce oświadczy się Tatianie – mówi Swietłana. – Tak robi większość naszych par. Bo ile można chodzić bez celu? Patrzysz na drugą osobę i wiesz, czy opłaca się w to wchodzić. Reszta i tak wyjdzie w praniu.

Dla Swietłany istnieją jednak resztki matrymonialnego rozsądku. Nigdy nie zapomni 35-letniej Nadii, która przyjęła oświadczyny od dopiero co poznanego Amerykanina. – Spotkała się z nim w naszym biurze, a ten od razu pada na kolana i wyciąga pierścionek. Nadia powiedziała „tak” bez mrugnięcia okiem – opowiada Cristowa. – Ona miała małego synka, kończył jej się urlop wychowawczy, a perspektywy na pracę były niewielkie. Przekonywałam ją, żeby przemyślała decyzję. Ale odpowiedziała: „Swieta, nie wiem, kiedy przyjadą kolejni mężczyźni, i nie wiem, czy któryś mi się oświadczy. Już teraz chcę wyjechać do Stanów. Nie wiem, jak będzie nam się układało. Ale wiem, że będę w kraju, w którym będzie dobrze mnie i mojemu dziecku”.
 

Z Wenecji do Szwecji

Na usługi mołdawskich agencji matrymonialnych decydują się nie tylko samotne matki i kobiety w średnim wieku. Po pomoc w znalezieniu męża sięgają też młode dziewczyny po studiach, które zawczasu chcą zadbać o swoją przyszłość.

Wiele z nich mówi, że gdy patrzą na sfrustrowane koleżanki, które wyszły za mąż w Mołdawii, to nie chcą popełnić tego samego błędu. Poślubienie obcokrajowca jawi im się jako przepustka do lepszego świata i ucieczka od pogarszającej się sytuacji ekonomicznej w kraju.

Aleksander Worodinski, szef kiszyniowskiego biura My Love Story, tłumaczy, że problemem Mołdawii jest brak klasy średniej. Tu mężczyźni są albo bardzo bogaci i przez to poza zasięgiem przeciętnej kobiety, albo klepią biedę i nie w głowie im zakładanie rodziny. Za to mężczyźni z Zachodu jawią się jako dojrzali i stabilni finansowo.

I nic to, że większość z tych, którzy zgłaszają się do biura Aleksandra, to rozwodnicy w średnim wieku lub zapracowani biznesmeni, którzy do tej pory nie mieli czasu na rodzinę. Worodinski: – Dla naszych klientek wiek nie gra roli. Kobiety zgłaszające się do nas interesuje przede wszystkim to, skąd pochodzi potencjalny kandydat.

Największą popularnością cieszą się USA, Niemcy, Francja i Kanada. – Paszport z tych krajów działa jak afrodyzjak – mówi Worodinski. – W Mołdawii roi się od kobiet, które szybko łapią się na zaczepki obcokrajowców w dyskotece lub na Facebooku. Ale taka znajomość najczęściej kończy się tylko w łóżku, a nie na ślubnym kobiercu.

Dlatego, przekonuje Worodinski, lepszą metodą jest biuro matrymonialne. Klientka zgłaszająca się do My Love Story może umówić się na dodatkowe zajęcia z angielskiego lub na indywidualną konsultację z doradcą. Wszystko za darmo, bo za usługi agencji płaci tylko mężczyzna.

A jeśli jakaś kobieta wpadnie mu w oko, w ruch idą kwiaty, prezenty i bilety na wycieczki. Tak było z Eleną, 26-letnią absolwentką pedagogiki z Kiszyniowa. Po dwóch spotkaniach z Jarmem, 35-letnim biznesmenem ze Szwecji, dostała zaproszenie na wycieczkę do Włoch. – Spytał, gdzie chciałabym pojechać na wymarzone wakacje – opowiada. – Powiedziałam, że marzę o Wenecji, Barcelonie, Paryżu i Nowym Jorku. Jarmo wybrał Wenecję i po dwóch dniach zarezerwował nam hotel i bilety na samolot.

– Byłam w szoku – wspomina Elena. – Mówi się, że Skandynawowie są bez uczuć i brakuje im spontaniczności. A ja nigdy nie byłam tak szczęśliwa jak z moim Szwedem. Za trzy miesiące weźmiemy ślub, tu, w Mołdawii. Uczę się szwedzkiego jak szalona i szlifuję angielski. Będzie mi brakować słońca i mołdawskiego wina. Ale wiem, że to w Szwecji będzie mój dom.
 

Z widokiem na pustynię

Ale aranżowane randki i staromodne listy, pisane przez pracowników agencji matrymonialnych, to nie dla wszystkich Mołdawianek dobra recepta na związek.

Alina, studentka ostatniego roku telekomunikacji, twardo stąpa po ziemi. Uważała, że najlepiej poznać się w realu. Bo co to za miłość, gdy pakujesz się w godziny na Skypie i nie możesz spojrzeć drugiej osobie prosto w oczy? W internecie łatwo udawać kogoś innego, wtedy rozczarowanie to tylko kwestia czasu.

Gdy jednak Alina poznała Feliksa, zmieniła zdanie o 180 stopni. – Były święta wielkanocne i trochę się nudziłam – opowiada. – Weszłam na Odnoklassniki [rosyjski odpowiednik Naszej Klasy – red.], a tu patrzę, że dostałam zaproszenie do znajomych od Izraelczyka. Miła twarz i szczery uśmiech.

Pomyślałam, że co mi szkodzi. Już po trzech dniach przerzuciliśmy się na Skype’a. Odtąd rozmawialiśmy po 2-3 godziny dziennie.

Potem było już tylko lepiej. Po trzech miesiącach Felix odwiedził Alinę w Kiszyniowie. Przyjechał od razu na dłużej, na półtora miesiąca. Najpierw były beztroskie wakacje, potem wspólne pomieszkiwanie w Mołdawii. Każda chwila razem: gotowanie, spacery i imprezy. – Miałam wrażenie, że znamy się od dawna, a czas leciał jak szalony. Gdy po raz pierwszy odprowadzałam Feliksa na samolot, ryczałam bez końca – wspomina.

Rozłąka to największa próba w związku Aliny i jej Izraelczyka. W ciągu ponad dwóch lat widzieli się kilka razy. Najdłuższa przerwa to pół roku: on miał nową pracę i nie mógł ruszyć się z Izraela, a ona nie mogła zawalić egzaminów na studiach. Ale dali radę i wkrótce zdecydowali się na ślub.
– Nie było fajerwerków i romantyzmu. Felix oświadczył się na Skypie, a ja się zgodziłam.

Przygotowywaliśmy wszystko na odległość. Felix przyjechał dopiero na sam ślub. Można powiedzieć, że odstawił walizkę, założył garniak i poszliśmy do cerkwi – śmieje się dziewczyna.

Na weselu goście życzyli im tylko jednego: aby zamieszkali razem jak najszybciej. I stało się: wkrótce, w półtora roku po ślubie, Alina pojedzie do Izraela na stałe. Do Beer Szewy. Alina: – Felix ma tam mały domek z pięknym widokiem na pustynię. Uwielbiam ten moment, gdy siedzę na ganku i wdycham ciepłe izraelskie powietrze. Teraz to ja będę jeździła do Mołdawii. W Kiszyniowie mam do skończenia studia. My Mołdawianki tak szybko się nie poddajemy. Każdy plan trzeba doprowadzić do końca. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2016