WOJTYŁA DO WSTRZYKNIĘCIA

KS. ALFRED WIERZBICKI: Gdybyśmy podeszli poważnie do stawianych Wojtyle zarzutów, przekonalibyśmy się, że dotyczą nie tylko jego, ale w ogóle Kościoła w Polsce. Tu tkwi sedno sprawy – a nie to, czy Wojtyła wiedział, czy nie wiedział o księżach pedofilach, bo tego się można było domyślać przed reportażem Piotra Gutowskiego czy książką Ekke Overbeeka. Natomiast jeśli to dotyka Wojtyły, czy to nie jest wreszcie powód, by powołać niezależną komisję do szczerego rozliczenia z całym Kościołem w Polsce? Tego typu komisje działały w Niemczech, we Francji, ostatnio w Portugalii, a ich prace przyniosły pozytywne rezultaty.
Sytuacja w Polsce jest naprawdę alarmująca. Nie znam drugiego Kościoła w Europie, w którym ponad dziesięciu biskupów już zostało pociągniętych do odpowiedzialności przez Stolicę Apostolską. Jeśli teraz cała para pójdzie w obronę Wojtyły, pogłębimy tylko kryzys.
Sprawy Wojtyły nie możemy zignorować. Więc tak, jest ona okazją, by Kościół rozliczył się z pedofilii. Zresztą widzimy, że Jan Paweł II z czasem coraz bardziej zdawał sobie sprawę, jak to poważny problem w całym Kościele. Początkowo ograniczał go do Stanów Zjednoczonych. To dla amerykańskich biskupów ogłosił zasadę „zero tolerancji” wobec nadużyć seksualnych. Potem sprawy te przekierował do Kongregacji Nauki Wiary – biskupi musieli je tam zgłaszać.
Zgadza się.
Normy nie działają. I mimo że kary nie są dotkliwe, są ignorowane – np. zakaz uczestniczenia w celebracjach liturgicznych. Ostatnio mieliśmy przypadek biskupa z takim zakazem – byłego metropolity wrocławskiego, który pojawił się na konsekracji nowego biskupa gliwickiego.
Prawdę mówiąc, ja też się tego obawiam. Ale biorąc pod uwagę spadek w ciągu dwóch dekad liczby powołań do seminariów, niedługo nie będzie można prowadzić całego duszpasterstwa tylko w oparciu o księży. Myślę, że klerykalna pycha duchowieństwa z czasem będzie kruszeć. Na razie jednak ma się bardzo dobrze, co pokazała ostatnia niedziela przed świętami, kiedy odbywały się marsze w obronie Jana Pawła II.
Również uważam, że tylko niemieccy biskupi na serio podeszli do diagnozy, że klerykalizm niszczy Kościół i że nie ma teologicznych przesłanek do utrzymywania władzy duchownych oraz traktowania świeckich tylko jako adresatów posługi duszpasterskiej. Dziś chodzi o odpowiednie rozłożenie władzy, a co za tym idzie – także odpowiedzialności. To nie jest walka o władzę w sensie politycznym.
Nieraz stawia się zarzut, że Kościół to nie demokracja. A dlaczegóżby nie? Kościół tak dobrze odnalazł się w strukturach feudalnych i tak nimi nasiąkł, że mógłby poeksperymentować teraz ze strukturami demokratycznymi. Moim zdaniem właśnie niemiecka Droga Synodalna, w której głosy biskupów i świeckich rozkładały się po partnersku, jest takim eksperymentem – i raczej udanym.
Nie wiem, dlaczego Watykan się tego obawia. Ze względu na nowość procesów decyzyjnych Drogi Synodalnej? Jeśli mówi się o deklerykalizacji i decentralizacji Kościoła, to bądźmy konsekwentni! Niemcy w każdym razie tacy są.
Chyba największy opór budzi tematyka, która stała się przedmiotem obrad Drogi Synodalnej, czyli sprawy dotyczące zasadniczo etyki seksualnej, np. zgody na błogosławienie par homoseksualnych. To niepokoi lokalne Kościoły – a nie sama synodalność, która została pokazana w bardzo dojrzały sposób. Żaden Kościół nie może się dotychczas czymś takim pochwalić i na pewno to stanie się wkładem Kościoła niemieckiego do dziejów Kościoła powszechnego.
W adhortacji „Evangelii gaudium” Franciszek pisze o prymacie czasu nad przestrzenią, czyli prymacie procesów nad natychmiastowymi rozwiązaniami. Dla niego ważniejsze jest zapoczątkowywanie procesów niż dawanie natychmiastowych odpowiedzi. Sądzę, że ta zasada rzeczywiście się weryfikuje. To, co się stało w Niemczech, jest zapoczątkowaniem nieodwracalnego nowego doświadczenia Kościoła. Nie tylko będziemy musieli wszyscy się z tym oswoić, ale też będziemy musieli wejść na podobną drogę.
Dla mnie najśmieszniejsze w krajowej syntezie synodalnej były deklaracje, że my, polscy katolicy, nie chcemy Drogi Synodalnej. To świadectwo albo niewielkiej świadomości tego, o co chodziło w Drodze, albo wyraz jakichś fobii. W polskiej syntezie jeszcze jeden moment był zabawny: i świeccy, i księża prosili, żeby nie obradować razem. Trudno myśleć o nauczeniu się synodu, jak my od razu w dwóch różnych grupkach startujemy i tak kończymy.
Tak uważam. Zmienia się np. nasza wrażliwość na pedofilię. W Kościele zawsze była ona zaliczana do ciężkich grzechów, ale nie mieliśmy wiedzy psychologicznej dotyczącej ofiar. Pedofilię wśród duchownych traktowano w kategoriach prawno-moralnych. Groziły za nią dość łagodne sankcje, choć dawny kodeks z 1917 r. przewidywał także możliwość wydalenia ze stanu duchownego. Gdyby do tej pory tak wiele uwagi media nie poświęciły właśnie ofiarom, gdyby nie powstawały takie inicjatywy jak „Zranieni w Kościele”, dalej byśmy tkwili w tej niewiedzy. Nie mielibyśmy świadomości, jak wielka krzywda dokonuje się w Kościele.
To aprioryzm antropologiczny – czyli założone z góry prawdy, które nie mają kontaktu z rzeczywistością. Znam osobiście osoby transseksualne i zdałem sobie sprawę, że ta niezgodność płci psychologicznej z płcią biologiczną nie jest czymś wydumanym. Te osoby doświadczają strasznej udręki. Do tego stopnia, że notuje się wśród nich bardzo wysoki odsetek myśli samobójczych.
Cóż mogę powiedzieć? Mamy problem w Kościele z asymilacją współczesnych nauk empirycznych. We wrześniu będziemy celebrować 25-lecie encykliki Jana Pawła II „Fides et ratio” – już zapowiedziano szereg konferencji. Moim zdaniem ta encyklika zatrzymała się w połowie drogi. Jej początek jest uniwersalny: „Wiara i rozum (Fides et ratio) są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy”. Ale rozum to nie tylko filozofia uwikłana w założenia swych systemów, jak przedstawia to Jan Paweł II, ale przede wszystkim to dzisiaj nauka. Pewną nadzieję można wiązać z faktem, że obecnie w watykańskich instytucjach – takich jak Papieska Akademia Życia – jest więcej debat, które korzystają z nauki. Ale to mimo wszystko bardzo cienki strumyk. Cierpi na tym bardzo np. formacja księży. „Fides et ratio” trzeba koniecznie poszerzać o nowe działy nauki – zwłaszcza te, które stanowią wyzwanie dla prawd wiary, którymi żyjemy, jak ewolucjonizm czy neuronauka.
Musiałem się rozstać z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim, bo powiedziałem, że dokument episkopatu na temat osób LGBT+ z 2020 r. wygląda, jakby był pisany na Księżycu (był doktrynerski, a nie duszpasterski, i mógł być wykorzystywany jako narzędzie dla siania homofobii). Najpierw rektor KUL wydał oświadczenie, że stanowisko tej uczelni jest takie jak episkopatu. W ogóle nie wiem, dlaczego rektor ma oświadczać, jakie jest stanowisko KUL. Przecież na tej uczelni jest co najmniej dwustu samodzielnych pracowników naukowych i może lepiej byłoby ich zapytać przed taką deklaracją lojalności, jakie jest ich stanowisko.
Później z tego samego powodu wszczęto wobec mnie postępowanie dyscyplinarne. I wcale mnie w tej materii nie uznano za niewinnego, tylko skorzystano z przeprowadzonej przez ministra Czarnka nowelizacji ustawy, według której sprawy o charakterze ideologicznym nie stanowią przedmiotu postępowań dyscyplinarnych, a jeżeli się takie toczą, to należy je zawiesić. Co więcej, w przypadku wcześniejszych wyroków należy dokonać zatarcia. Więc uczelnia, na której powinna się toczyć rzetelna debata korzystająca z nowoczesnych poznawczych instrumentów, jakie daje nauka, zamienia ją w postępowanie dyscyplinarne.
Unikałbym określenia „poluzowanie”, bo ci, którzy chcieliby, żeby rzucić nowe światło na kwestie moralne, zaraz będą okrzyczani relatywistami. Powiedziałbym, że konieczne jest jej przemyślenie na nowo, które pociągnęłoby za sobą odejście od rygorystycznej wykładni w szeregu spraw, czy też pochopnej moralnej kwalifikacji niektórych działań. Uważam np., że partnerskie związki homoseksualne są do przyjęcia ze strony Kościoła. Sam Franciszek opowiedział się w prywatnej rozmowie za związkami – jak to określił – cywilnymi.
Poza tym nie można się trzymać encykliki Jana Pawła II „Veritatis splendor” jako punktu archimedesowego etyki. Ta encyklika była reakcją Jana Pawła II na pewne tendencje tzw. nowej teologii moralnej i spotkała się z zarzutem, że jest uproszczoną i zniekształcającą interpretacją tej teologii. Powiem najkrócej jak potrafię: „Veritatis splendor” odnosi się do pewnego etapu dyskusji w teologii, jest zatem czymś przeszłym. Za papieża Franciszka mamy bardziej zaawansowany dialog w Kościele. Teraz potrzeba ośmielić teologię do wypracowania rozwiązań moralnych uwzględniających z jednej strony konieczne pryncypia moralne, bez których nie ma myślenia moralnego, a z drugiej strony – dzisiejszą naukową wiedzę. To wszystko jest do wykonania, w tym sensie trwanie przy „Veritatis splendor” – jako odległym etapie dyskusji – nie ma sensu.
Nie obserwuję jakiejś wielkiej debaty dotyczącej samego modelu nauczania moralnego. Są zgłaszane postulaty pastoralne, czyli dotyczące praktyki duszpasterskiej. Może pójdzie to właśnie tą drogą. Wydaje się, że taki jest zamysł papieża Franciszka, który raczej nie wchodzi na pole doktryny.
Oczywiście, że w takim przypadku nie może być mowy o grzechu. Żyją tysiące ofiar zgwałconych np. przez księży. Przecież nie można im przypisywać żadnego grzechu. Grzech jest świadomym i dobrowolnym przekroczeniem prawa Bożego. Taka jest definicja katechizmowa. Już nawet wedle tej definicji nie można mówić w przypadku ofiary gwałtu, że popełniłaby grzech, gdyby nie przyjęła męczeństwa. Nikogo przecież nie wolno przymuszać do czynów heroicznych, które są piękne, bo są w granicach ludzkiej możliwości, ale nieobowiązkowe. W tej homilii słychać jakąś emfazę kaznodziejską prowadzącą do skrajności.
To chyba ks. Józef Tischner zwrócił uwagę na pewną niespójność tej encykliki. Ona się zaczyna od rozmowy Jezusa z młodym człowiekiem, który poszukuje drogi życia, a potem mamy wykład doktryny zamykający rozmowę.
Mówmy tylko o rzeczach pozytywnych, a choć wiemy, że zło jest, to go nie nagłaśniajmy, żeby nie gorszyć – w takiej postawie jest jakiś paternalizm. Wyższość człowieka oświeconego, a w przypadku Wojtyły – biskupa, który ma poczucie swojej odpowiedzialności za wiernych. Tymczasem odkrywanie pedofilii i skłonienie Kościoła do mniej lub bardziej posuniętego rozliczenia dokonało się nie od wewnątrz Kościoła. Nie poprzez głoszenie wzniosłych ideałów, które oczywiście są ważne, ale poprzez demaskację tego brudu, który jest w Kościele. Pamiętam, że miałem spięcie z pewnym księdzem, który się oburzył, że kard. Ratzinger podczas pamiętnej Drogi Krzyżowej w Koloseum mówił o brudzie w Kościele. Jeśli poważnie traktujemy wiarę i te momenty sakralne, jak Droga Krzyżowa, to trzeba mówić o tym, co nas oddala od prawdy ewangelicznej.
Oczywiście nie całkiem na nowo – wielu zasług i dokonań nie można mu odmówić. Ale biografie pisane za życia – Weigla czy Ricardiego – były próbą zrozumienia pontyfikatu podczas jego trwania. My dzisiaj więcej wiemy także o człowieku – jak bardzo był uwikłany w mentalność Kościoła swojego czasu. Trzeba spróbować pisać biografię Jana Pawła II bardziej realistycznie.
To trudna rzecz pisać o świętych, jak to kiedyś mówiono, sine ira et studio, bez gniewu i pasji. W tej chwili jesteśmy jeszcze pod presją emocji – zarówno szoku, gdy się dowiadujemy o tych co najmniej kłopotliwych zachowaniach Wojtyły, jak i wzburzenia związanego z obroną, która widzi w szukaniu prawdy o tym człowieku atak na Kościół i świętość Jana Pawła II. Jestem przekonany, że jest on największą postacią w historii Kościoła polskiego. Powinniśmy zadbać o wolność w jej badaniu.
Myślę nawet, że to sprawa naszego narodowego charakteru. Niedawno wertowałem wspomnienia Gombrowicza. I choć je wcześniej już czytałem, dopiero teraz zwróciłem uwagę na opis narodowej histerii po śmierci marszałka Piłsudskiego. Nawet ci, którzy go wcześniej zwalczali, byli załamani i zastanawiali się, co teraz będzie. Naszą własną wielkość i nasze deficyty musimy wspierać na wielkości innych. Tymczasem, jak się spojrzy na dzieje każdego, także wybitnego człowieka, znajdziemy strefę światła i strefę cienia. ©℗
KS. ALFRED WIERZBICKI (ur. 1957) jest filozofem, od 2022 r. profesorem Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Wcześniej kierował Katedrą Etyki na Wydziale Filozofii KUL, a w latach 2006-14 był dyrektorem Instytutu Jana Pawła II KUL. Wydał m.in. książkę „Kruche dziedzictwo. Jan Paweł II od nowa”.
Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Masz konto? Zaloguj się
365 zł 115 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)