Krok w przeciwną stronę

W czasach, gdy zachowania osób dochodzących do władzy budzą co najmniej melancholię, szczególnie warto rozglądnąć się za przykładami świadczącymi, że to, co oglądamy na co dzień, nie musi koniecznie stanowić reguły.

05.06.2005

Czyta się kilka minut

Kajetan Morawski (1892-1973), którego świadectwo chciałbym dziś przytoczyć, był umiarkowanym, bardzo umiarkowanym konserwatystą. We wczesnej młodości żywił podziw dla Romana Dmowskiego, znanego mu wyłącznie z lektury wczesnych prac publicystycznych i niemal równocześnie entuzjazmował się działalnością Józefa Piłsudskiego. Potem wobec obu zachował szacunek i dystans.

Doskonale wykształcony i świetnie wychowany, już w pierwszych dniach niepodległości wstąpił do tworzącej się dopiero polskiej służby dyplomatycznej. Pracował w niej przez lat 16. Z chwilą objęcia przez Józefa Becka MSZ-u w roku 1934 został, w wieku lat czterdziestu dwóch, przeniesiony na emeryturę. Wybrano go wówczas jednogłośnie prezesem Wielkopolskiej Izby Rolniczej, gdzie wśród ostrych sporów i dyskusji, współpracował z przywódcą miejscowych ludowców nazwiskiem Stanisław Mikołajczyk.

W roku 1936 wrócił do służby państwowej na życzenie i prośbę wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego, pełniąc przy nim do września ’39 obowiązki wiceministra skarbu.

Ten bezpartyjny wysoki urzędnik raz w życiu uległ, wraz ze swym przyjacielem Rogerem Raczyńskim, pokusie bezpośredniego udziału w życiu politycznym. Przed wyborami roku 1928 ich zdaniem “dawna prawica i lewica głosiły opozycję tak ostrą, że ofiarą jej paść mogły obok nowego ustroju także konieczności państwowe. Postanowiliśmy wystąpić z własną listą, skupiającą ludzi mniej uległych od Bezpartyjnego Bloku, a mniej zawziętych od stronnictw opozycyjnych, z listą popierającą zasadę silnej władzy, lecz tępiącą nadużycia jej wykonawców". Inicjatywa skończyła się całkowitą klęską. Okazało się “jak trudno jest naruszyć utrwalony stan posiadania stronnictw, jeśli nie operuje się skrajnymi i jaskrawymi hasłami".

W roku 1923 Kajetan Morawski zetknął się po raz pierwszy z Dmowskim, wówczas ministrem spraw zagranicznych w drugim gabinecie Witosa. Doszło wtedy między nimi do konfliktu na tle odrzucenia przez ministra pewnych propozycji Morawskiego w sprawach gdańskich.

Po paru dniach został on znowu wezwany do ministra. “Dmowski oświadczył na wstępie, że pragnie obecnie pomówić o sprawach ogólniejszych. Jako kierownik polskiej polityki zagranicznej ma określony program, który jest mi znany, bo dawał mu już wyraz w swoich pismach. Pierwszy raz jednak stanął na czele tak dużego aparatu państwowego, spotkał się z koniecznością tak rozległego i tak ścisłego powiązania koncepcji z wykonaniem. Pragnie, abym mu w tym pomógł, prosi, abym dla niego osobiście i z pominięciem wszelkich dróg służbowych przygotował projekt reorganizacji pracy ministerstwa i jego zagranicznych placówek, abym wreszcie podał mu nazwiska ludzi, których uważam za najbardziej odpowiednich dla spełniania poszczególnych funkcji...

...wewnętrznie najeżony odpowiedziałem chłodno, że moje zaabsorbowanie sprawami gdańskimi (K. M. zastępował wówczas Komisarza Generalnego RP w Gdańsku), dłuższe już oderwanie od centrali, wreszcie zupełna nieznajomość wzajemnych zobowiązań i wymagań wewnątrz koalicji rządowej utrudniłyby mi wykonanie zadania. Dodałem, że inni potrafią lepiej przeniknąć intencje ministra, przy czym wymieniłem nazwiska...

Odmowa moja w niczym nie uraziła Dmowskiego. Oświadczył z odcieniem wesołości, że moje usiłowania, by skierować jego pracę jako ministra spraw zagranicznych na tory ściśle partyjne spełzną na niczym. Endeków ma dosyć we własnym stronnictwie, bo trudno, by ich tam nie było. Przynajmniej w ministerstwie chciałby widzieć w koło siebie także nieco innych ludzi".

Pod wpływem tego świadectwa, które chcę przypomnieć nie tylko tym, którzy uważają się za spadkobierców Dmowskiego, nie zmieniłem zasadniczej orientacji antyendeckiej. Dobrze jest jednak móc pomyśleć z sympatią o przeciwniku, a nawet naśladować go w tym, co bezspornie godziwe.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk literacki, publicysta i były felietonista “TP". Wydał zbiory tekstów: “Pustelnik z Krakowskiego Przedmieścia" (Puls 1993) oraz “Generał w bibliotece" (WL 2001). Zagrał w “Rejsie" Marka Piwowskiego. Od lat mieszka w Paryżu, gdzie prowadzi księgarnię.

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2005