Krajobrazy z ruinami

Za wschodnią granicą pozostała istotna część polskiego dziedzictwa kulturowego. 30 lat po upadku komunizmu przetrwanie wielu z tych miejsc wciąż jest pod znakiem zapytania.

11.05.2020

Czyta się kilka minut

Ruiny gotycko-renesansowego kościoła Trójcy Świętej w Podhajcach, czerwiec 2019 r. / WOJCIECH KONOŃCZUK
Ruiny gotycko-renesansowego kościoła Trójcy Świętej w Podhajcach, czerwiec 2019 r. / WOJCIECH KONOŃCZUK

Za wschodnią granicą pozostała istotna część polskiego dziedzictwa kulturowego. 30 lat po upadku komunizmu przetrwanie wielu z tych miejsc wciąż jest pod znakiem zapytania.

Podróż po prowincji ukraińskiej i białoruskiej może być doświadczeniem frustrującym. Choć urzeka piękno ziemi lwowskiej, Podola czy Nowogródczyzny, trudno przestać się dziwić, że tak gęsto są one poprzetykane ruinami zabytków. Ruiny te są konsekwencją wojny, długiego okresu komunizmu, a często też zwykłej głupoty.

Wybierzmy się w szybką podróż przez wybrane miejsca.

Zacznijmy od wsi Podhorce, godzinę jazdy na wschód od Lwowa. Stoi tu XVII-wieczny zamek: jedno z najwspanialszych założeń rezydencjonalnych w dawnej Rzeczypospolitej i jeden z najważniejszych zabytków w tej części Europy. Do 1939 r. dobrze zachowany, mieścił cenną kolekcję sztuki. Potem przejęty przez władze sowieckie, do lat 90. XX w. służył jako sanatorium przeciwgruźlicze. Choć od jego wyprowadzki stoi pusty, nadal robi ogromne wrażenie. Użytkująca go Lwowska Galeria Sztuki szacuje, że na jego odnowienie potrzeba 40 mln euro. Niekończące się dyskusje trwają od lat, bez efektów.

Zamek ten jest również symbolem: pokazuje miejsce, jakie dobra kultury zajmują w polityce państwa ukraińskiego. A przecież, gdyby zechcieć, krótka lista ukraińskich obiektów wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO mogłaby się powiększyć. W Podhorcach byłem kilkukrotnie i zdążyłem zobaczyć drewnianą cerkiew z 1720 r., która spłonęła kilkanaście lat temu. Nie był to przypadek odosobniony. Po 1991 r. na Ukrainie pożar strawił ok. 200 zabytkowych drew­nianych świątyń.

Między Podhorcami a Podhajcami

Z Podhorców przez Złoczów – gdzie można zobaczyć rzadki przykład zamku, którego restaurację zaczęto pod koniec istnienia Związku Sowieckiego i kontynuowano po odzyskaniu niepodległości przez Ukrainę – docieramy do miasteczka Pomorzany. W centrum stoją zrujnowany ratusz (neogotycki, niezwykłej urody) i domagający się konserwacji zabytkowy kościół, oddany wiernym do użytkowania po 1991 r. W ostatnich latach, dzięki polskiej Fundacji Mosty i dotacji MKiDN, udało się odnowić ufundowaną przez Jana III Sobieskiego dzwonnicę. Przetrwał dzwon odlany z dział tureckich zdobytych pod Chocimiem.

Nieopodal wznosi się XVI-wieczny zamek z renesansowymi arkadami. A właściwie to, co z niego zostało. Po wyprowadzce miejscowej szkoły w latach 70. popadł w ruinę. Jedna ze ścian zawaliła się w 2018 r., reszcie grozi podobny los. Jest paradoksem, że w okresie sowieckim wiele zabytków było w stanie lepszym niż dziś. Pełniły bowiem funkcje użytkowe (szkoły, domy kultury), co chroniło je przed degradacją – podobnie zresztą jak w PRL.

Wyjeżdżamy z Pomorzan i po 20 minutach jesteśmy w Brzeżanach. Po drodze mijamy dwa opuszczone wiejskie kościoły neogotyckie. Mają „ledwie” ponad sto lat, więc szanse na drugie życie niewielkie. Kto chciałby je ratować, gdy doczekać się tego nie mogą świątynie znacznie starsze?

W centrum Brzeżan czekają dwie pozytywne niespodzianki: odnowiony XVII-wieczny kościół katolicki (w środku tablica ku czci urodzonego tu Edwarda Rydza-Śmigłego) i nieco tylko młodsza cerkiew ormiańska, właśnie odnawiana. Największą atrakcją miasteczka są jednak częściowo zachowane mury renesansowego zamku. Na jego dziedzińcu znajduje się zrujnowany XVI-wieczny kościół zamkowy, mauzoleum rodowe Sieniawskich. Niegdyś był to jeden z najcenniejszych tego typu obiektów w Rzeczypospolitej, po­równywalny jedynie z Kaplicą Zygmuntowską na Wawelu. Rekonstrukcja znajdujących się tu cennych rzeźb, jeśli do niej dojdzie, będzie podobna do układania tysięcy wybrakowanych puzzli.

Po kolejnych 20 minutach podróży wjeżdżamy do Podhajców. Z oddali widać majestatyczną bryłę gotycko-renesansowego kościoła. Podpalono go w latach 80., wskutek czego zawalił się dach. W środku widać resztki fresków. Kilkaset metrów dalej stoi zrujnowana XVII-wieczna synagoga, jedna z najstarszych na ziemiach ukraińskich. Nieco dalej zachował się kirkut z setkami macew; na wielu widoczne są polskie napisy. Pasące się między nimi kozy wystrzygły trawę, co ułatwia poruszanie się. Te zabytki związane z historią Żydów to – podobnie jak cerkwie prawosławne i ormiańskie czy meczety tatarskie – również nieodłączna część dziedzictwa Rzeczypospolitej.

Kościoły bez nadziei

Kontynuujemy podróż. Przejeżdżamy przez Monasterzyska, gdzie wznosi się wielki barokowy kościół (po 1945 r. magazyn, dziś cerkiew prawosławna). Na fasadzie pozostały trzy zabytkowe tablice ku czci polskich wieszczów. Docieramy do Buczacza, malowniczo rozciągniętego w jarze między wzgórzami. Dawny rynek został spotwarzony szkaradnymi przebudowami zabytkowych kamieniczek, ale wrażenie robi rokokowy ratusz, szczęśliwie odnowiony – jeden z najcenniejszych obiektów tego typu w dawnej Rzeczypospolitej.

Tuż obok stoi barokowy kościół, któremu po 1991 r. przywrócono funkcje sakralne. Proboszcz ks. Dariusz Piechnik, rodem spod Krakowa, opowiada mi o długoletnich staraniach o odrestaurowanie tej cennej świątyni, służącej wcześniej za kotłownię. Ciągły brak środków, konieczność kwestowania w Polsce, starania o ściągnięcie polskich specjalistów – historia typowa dla każdej ukraińskiej czy białoruskiej parafii rzymskokatolickiej.

Z Buczacza blisko już do słynnego Jazłowca, położonego w jednym z najpiękniejszych zakątków Podola. Obok ruin zamku, w dawnym magnackim pałacu, mieści się tu klasztor niepokalanek – historyczna siedziba tego zakonu, reaktywowana po kilkudziesięcioletniej przerwie. W centrum miasteczka, w kępie drzew, widać ruiny gotycko-renesansowego kościoła dominikanów. Miał się tu znajdować nagrobek Mikołaja Gomółki, zwanego pierwszym naszym narodowym kompozytorem. Dziś świątynia pozbawiona jest dachu, a jedyny ocalały fragment fresków przedstawia głowę Chrystusa, co miejscowi uznają za cud. Trudno jest liczyć, że znajdą się pieniądze przynajmniej na zakonserwowanie ruiny.

Kościoły, w których z poziomu nawy głównej widać niebo, nie należą do rzadkich. Są wśród nich barokowe świątynie w Liczkowicach i Międzyborzu na Podolu czy Hodowica pod Lwowem, gdzie kiedyś znajdowały się rzeźby genialnego Jana Jerzego Pinsla. Nadziei na ich ratunek raczej nie ma. Wiernych garstka, środków brak, a Cerkwie prawosławna i greckokatolicka mają swoje świątynie. Przy tym zgodnie z prawem ukraińskim to państwo jest właścicielem zabytków, które może oddać w użytkowanie np. parafiom.

Wiele kościołów katolickich na Ukrainie i Białorusi zostało po 1991 r. przejętych przez grekokatolików i prawosławnych, co – choć często wiązało się z przebudową (np. dobudowano kopuły) – uratowało je przed ruiną. Gwoli ścisłości należy dodać, że stan wielu kościołów na Białorusi jest lepszy, gdyż po 1945 r. większa ich liczba pozostała tu otwarta.

Wspólne dziedzictwo

Nasza podróż mogłaby trwać dalej, a podobnych przykładów jedynie by przybywało. Zamiast tego spróbujmy pokazać, dlaczego stan opisanych wyżej zabytków jest nie tylko sprawą Ukraińców czy Białorusinów.

Przez stu­lecia na ziemiach wschodnich ówczesnej Rzeczypospolitej wytworzono wiele dóbr kultury (zabytki architektury i sztuki, archiwalia, biblioteki, cmentarze), które współczesna Polska – obok Ukrainy i Białorusi – w naturalny sposób uznaje za część swojej spuścizny. Trudno byłoby dziś szczegółowo określić, jak duża część polskich dóbr kultury, po­wstałych do 1945 r., pozostała w tych dwóch państwach. Ale z całą pewnością bez nich nasza kultura nie może być w pełni rozpoznana i zrozumiana.

Aby jeszcze dobitniej podkreślić znaczenie tej kwestii, dodajmy, że Polska należy do tych nielicznych państw Europy, których istotna część dziedzictwa kulturowego znajduje się poza ich obecnymi granicami. Zrozumieć nas mogą co najwyżej Węgrzy i Niemcy.

Niepodległe Ukraina i Białoruś od początku były w trudnej sytuacji gospodarczej, co sprawiło, że dziedzictwo kulturowe (także własne) nie stało się tam sprawą ważną. Skutkiem tego był i jest chroniczny brak pieniędzy, co – w połączeniu z brakiem państwowego systemu ochrony konserwatorskiej i specjalistów – sprawia, że liczba zachowanych zabytków topnieje.

Morze potrzeb

Jak to wygląda z naszej strony?

Po 1989 r. państwo polskie musiało stworzyć instytucje odpowiedzialne za opiekę nad polskimi zabytkami w świecie. Początkowo był to urząd Pełnomocnika Rządu ds. Polskiego Dziedzictwa Kulturalnego za Granicą, następnie jego funkcję przejął Departament Dziedzictwa Kulturowego za Granicą MKiDN. Wreszcie w 2017 r. powstał Narodowy Instytut Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą Polonika. Wschód jest jego oczywistym priorytetem, choć nie jedynym.

Trzy dekady polskich działań w sferze ratowania dziedzictwa na Wschodzie trudno poddać jednoznacznej ocenie. Wielkim osiągnięciem jest ocalenie wielu cennych obiektów – jak kolegiaty w Żółkwi i Ołyce, katedra ormiańska we Lwowie, konserwacja fresków w kościele pojezuickim we Lwowie, katedra i kościół dominikanów w Kamieńcu Podolskim, ołtarz katedry w Grodnie czy trwające od lat prace na cmentarzu Łyczakowskim.

Mimo tych sukcesów, podjęte działania i zaangażowane środki były niewielkie wo­bec ogromu potrzeb oraz małego wsparcia z budżetów ukraińskiego i białoruskiego. Łączna suma środków wydanych w latach 2008-19 na projekty konserwatorskie na Ukrainie i Białorusi przez MKiDN, Senat i Instytut Polonika wyniosła 62 mln zł (z czego 83 proc. wydano na projekty na Ukrainie). Kwota ta wzrośnie o 35 mln zł, jeśli uwzględnimy wydatki na odnowienie polskich cmentarzy, cywilnych i wojskowych.

Czy ok. 8 mln zł rocznie na przestrzeni 12 lat to dużo? Za odpowiedź niech posłuży porównanie tej sumy z kosztami przykładowych projektów w Polsce. Budżet konserwacji zamku w Łańcucie to 41 mln zł; prace przy dachu i elewacji kościoła Mariackiego w Gdańsku kosztowały ponad 21 mln zł, a długoletnie działania przy zespole pałacowo-ogrodowym w Wilanowie ponad 110 mln zł. W Polsce dostępne są wprawdzie środki unijne na odnowę zabytków, ale równocześnie są też istotne środki państwowe i samorządowe.

O ile powołanie Instytutu Polonika było dobrą decyzją, o tyle jego budżet (13 mln zł w 2019 r.) jest skromny. Jeśli Polska nie wygeneruje większych środków na działania ratunkowe (właśnie takiego słowa należy użyć), z każdym rokiem będzie ubywać naszego dziedzictwa na Wschodzie. A nie ma nadziei, że Ukraina i Białoruś, przeżywające kryzys gospodarczy spotęgowany pandemią, w najbliższych latach będą w stanie znaleźć fundusze.

Jak ratować Lwów?

Wróćmy do naszej podróży – i przenieśmy się do Lwowa, a potem do Grodna.

Największym zabytkowym zespołem architektonicznym związanym z polską kulturą i historią nie jest Kraków, lecz Lwów. Polscy turyści zachwycają się atmosferą tego miasta. O ile fasady zabytków wokół rynku i w jego sąsiedztwie wyglądają przyzwoicie, to wystarczy się nieco oddalić, aby obraz zmienił się zupełnie: od 1939 r. większość zabytkowych kamienic Lwowa nie przechodziła jakiejkolwiek konserwacji.

Dochody z turystyki są dziś ważną pozycją w budżecie Lwowa, ale wydatki na ochronę dziedzictwa pozostają symboliczne (równowartość 5,6 mln zł w 2018 r. i 3,7 mln w 2017 r.). Choć w mieście znajduje się 10 proc. wszystkich ukraińskich zabytków, od 15 lat państwo ukraińskie nie dołożyło do ich odnowy nawet hrywny. Przyczyna jest prozaiczna: lwowski mer był w opozycji do władz w Kijowie. Porównajmy to z wydatkami Krakowa: w 2018 r. rada miasta przeznaczyła na ten cel 15,5 mln zł, a Narodowy Fundusz Rewaloryzacji Zabytków Krakowa dołożył 30 mln. Do tego należy dodać m.in. środki unijne. Pokazuje to skalę lwowskich potrzeb i zaniedbań.

Przy tym problem przyszłości zabytków Lwowa nie jest nowy. Dyskutowany jest od dawna, o czym świadczy choćby jego obecność w korespondencji Jerzego Giedroycia z Bohdanem Osadczukiem, głównym ukraińskim współpracownikiem „Kultury” paryskiej. W 1997 r. Osadczuk pisał: „Tylko serce boli, jak to miasto niszczeje. Trzeba będzie coś robić w sprawie ratunku”. Giedroyc odpowiadał: „Zniszczenie zabytków lwowskich jest prawdziwą katastrofą, ale jestem pesymistą, by można tu coś zrobić”. Choć minęło ponad 20 lat, trudno uznać, aby coś się systemowo zmieniło.

Nie lepiej sytuacja wygląda w Grodnie, największym na Białorusi zabytkowym zespole miejskim. W 2005 r. władze postanowiły przeprowadzić kompleksową renowację najstarszej części miasta. Realizowały ją zwykłe firmy budowlane, bez nadzoru konserwatorskiego, co doprowadziło do zniszczenia substancji zabytkowej na dużą skalę. Wyburzono 70 budynków, powstały pseudohisto­ryczne eklektyczne budowle o zniekształconych fasadach, zachwianych proporcjach i plastikowych oknach. Stary bruk zamieniono na betonową kostkę, usunięto przedwojenne krawężniki z napisami „Magistrat Miasta Grodna”. Podobne podejście do „konserwacji” zabytków jest niestety na Wschodzie powszechne.

Wyścig z czasem

Ocalenie i ochrona dziedzictwa polskiego na Wschodzie to poważne wyzwania dla polskiej polityki. Poza koniecznością zwiększenia środków, warto pomyśleć o powołaniu specjalnego funduszu na wieloletnie finansowanie projektów na Białorusi i Ukrainie. Śladem choćby niemieckim, warto byłoby włączyć projekty dotyczące dziedzictwa do programu polskiej pomocy rozwojowej – renowacja starówki w wybranych miasteczkach dawnej Galicji przysłużyłaby się także do ich rozwoju gospodarczego.

Jednym z kluczowych problemów jest brak służb konserwatorskich na szczeblu centralnym Ukrainy i Białorusi. Nie da się chronić zabytków bez wyspecjalizowanych instytucji, a główny ciężar odpowiedzialności za dobra kultury powinien spoczywać na krajach, w których się one znajdują. Wprawdzie we Lwowie istnieje Zarząd Ochrony Obszaru Historycznego, ale nie wystarcza do egzekwowania konserwacji zgodnie z zasadami sztuki. Remonty odbywają się bez zezwoleń, efektem jest niski poziom prac (np. plaga plastikowych okien). Niszczona jest substancja, detale architektoniczne znikają lub są zastępowane nieudanymi kopiami. Przykłady gmachów, które tracą tak swoją historyczną autentyczność, można mnożyć.

Państwo polskie pozostanie aktywne w sferze ratowania dziedzictwa na Wschodzie, bo nie ma innego wyboru. Równocześnie trzeba realistycznie uznać, że skala potrzeb i zaniedbań ze strony Kijowa i Mińska jest tak wielka, że cokolwiek byśmy zrobili, wszystkiego i tak nie uratujemy. Jednak skala polskich działań będzie mieć znaczenie. Zwłaszcza że głównym problemem jest teraz upływający czas – ten, który w tym przypadku można kupić za odpowiednie pieniądze. ©

Autor jest ekspertem Ośrodka Studiów Wschodnich im. M. Karpia. W tym tygodniu nakładem Ośrodka ukazuje się jego raport nt. polskiego dziedzictwa na Białorusi i Ukrainie, napisany we współpracy z Piotrem Kosiewskim (dostępny na osw.waw.pl).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 20/2020