Kraje dobre i kraje złe

Nowy pakt migracyjny Komisji Europejskiej sprzyja autorytarnym tendencjom w Unii. I będzie nieskuteczny.

28.09.2020

Czyta się kilka minut

Pracownicy z Ukrainy na przejściu polsko-litewskim w Budzisku, marzec 2020 r. / AGNIESZKA SADOWSKA / AGENCJA GAZETA
Pracownicy z Ukrainy na przejściu polsko-litewskim w Budzisku, marzec 2020 r. / AGNIESZKA SADOWSKA / AGENCJA GAZETA

Dlaczego bogate państwa arabskie nie przyjmują uchodźców? To jedno z najczęstszych pytań w polskiej dyskusji na temat imigrantów, zadawane przeważnie przez przeciwników ich przyjmowania. W domyśle: dlaczego one nie przyjmują, a Unia chce nas do tego zmusić?

Problem w tym, że kraje arabskie przyjmują uchodźców. Wpuściły setki tysięcy Syryjczyków, zatrudniają ich jako tanią siłę roboczą na budowach i w usługach, gdzie nie rzucają się w oczy i nie mają żadnych praw. I formalnie nie są uchodźcami, lecz imigrantami zarobkowymi albo robotnikami sezonowymi. Zupełnie jak Ukraińcy, Białorusini i ostatnio również obywatele Pakistanu, Indii i Bangladeszu w Polsce.

Oficjalnie i na użytek propagandy rządy PiS przeciwstawiały się relokacji uchodźców w ramach UE, uzasadniając to obawami przed terrorystami islamistycznymi, ale bez rozgłosu i w tajemnicy przed własnym elektoratem przyjmowały więcej muzułmańskich imigrantów niż jakikolwiek polski rząd wcześniej. Takie podejście ma też swoje zalety dla samych imigrantów, ich krewnych i krajów pochodzenia. W Niemczech, które – jak głosi fama – „przyjmują uchodźców”, przybyszów chcianych od niechcianych odsiewa biurokracja, sprawdzając, czy spełniają oni wymogi prawa azylowego, i to niezależnie od tego, czy mają szansę zintegrować się, znaleźć pracę i czy mówią po niemiecku.

W Polsce i w innych krajach, które „nie przyjmują uchodźców”, to przedsiębiorcy i rynek pracy decydują, kogo się wpuszcza, niezależnie od tego, czy są to osoby prześladowane. Dzięki temu imigranci mogą od razu pracować, co też oznacza, że mogą przekazać część zarobków swoim krewnym, którzy często tkwią w obozach dla uchodźców, bo nie chcą albo nie mogą przeprawić się przez morze do Europy.

W przypadku Ukraińców takie przekazy stabilizują hrywnę, podnoszą poziom życia na Ukrainie i pośrednio pomagają finansować wojnę w Donbasie. Gdyby ci Ukraińcy, którzy obecnie zarabiają w Polsce, udali się do Niemiec i przechodzili tam procedurę azylową, to najpierw siedzieliby kilka miesięcy lub nawet lat bezczynnie (i bez zarobków) w ośrodkach dla szukających azylu, z czego oni sami, ich krewni i sama Ukraina nic by nie mieli.

Wbrew swojej retoryce Beata Szydło i Mateusz Morawiecki nie byli i nie są przeciwko imigracji muzułmanów. Chodziło o opór wobec UE, nie o islam. Od środy Szydło i Morawiecki mogą otwierać szampana: Komisja Europejska, która doprowadziła do skazania Polski i innych krajów „niechętnych przyjmowaniu uchodźców” przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości, skapitulowała. Nowy „pakt o migracji i azylu” Komisji, który w negocjacjach z rządami i Parlamentem Europejskim pewnie jeszcze zostanie okrojony, rezygnuje z mechanizmu relokacji.

Delegowanie brudnej roboty

Zamiast „solidarności przy przyjmowaniu” będzie teraz „solidarność przy uszczelnianiu granic” i „solidarność przy deportacji migrantów”. Plan ten przewiduje m.in., że Unia nadal będzie walczyć z „przemytnikami ludzi”, choć doświadczenie dowodzi, że łapać może i tak tylko tych nielicznych, którzy przemycają imigrantów już po ich dotarciu do Europy z jednego kraju do drugiego. Jeśli na Morzu Śródziemnym dryfuje łódka ze 130 imigrantami z Afryki, to który z nich jest „przemytnikiem”: ten, który akurat wiosłował, kiedy włoska straż przybrzeżna ich znalazła?

W Afryce powstała infrastruktura transportowa, hotelowa i przemytnicza nastawiona na wędrówki uchodźców. Twarda ręka Ursuli von der Leyen nigdy nie dosięgnie prowadzących tę działalność. Większość ludzi nielegalnie przebywających w Europie wjeżdża legalnie na podstawie wiz turystycznych albo w ramach łączenia rodzin, z tym że po upływie ważności wiz po prostu zostają, a rodziny, które ich przyjmują jako rzekomych krewnych, zarabiają na tym, aby udawać, że to naprawdę są ich krewni. Tego procederu nie da się ukrócić tak długo, jak niektóre kraje afrykańskie nie chcą albo nie mogą wyposażyć swoich obywateli w dokumenty biometryczne.

Plan Ursuli von der Leyen przewiduje zwiększenie liczby etatów Fronteksu, którego budżet przywódcy Unii okroili w ramach negocjacji budżetowych. Nic dziwnego, niektóre kraje UE, w tym Polska, na swoich granicach stosują tak drastyczne metody odstraszania uchodźców, że nie zależy im na świadkach z Fronteksu.

Unia będzie też rozszerzać „partnerstwo” z krajami, w których przebywają imigranci. Przykłady możemy obserwować w Turcji, gdzie UE opłaca autorytarny reżim, aby powstrzymał migrantów przed opuszczeniem kraju, dając prezydentowi Erdoğanowi narzędzie do szantażowania Grecji, Niemiec i całej UE. W Libii Unia i Włochy opłacają po prostu tych, którzy dotąd przemycali uchodźców (wymuszając na nich haracze), aby przestali to robić. To podobny przykład hipokryzji jak w przypadku Polski i Węgier: Unia i niektóre państwa członkowskie chcą uchodzić za humanitarne, ale jednocześnie opłacają autokratów i libijskie milicje, aby to oni zagrodzili uchodźcom drogę do Europy. Wtedy europejscy policjanci nie muszą tego robić, a obywatele państw Unii mogą pójść spać ze spokojnym sumieniem.

Zabrakło marchewki

Jeśli mimo to uchodźcy dotrą do Europy, Europejczycy mają ich solidarnie odsyłać. Według nowego planu Komisji Europejskiej państwa mogą wybrać: przyjąć uchodźców albo okazać solidarność z Grecją, Włochami i Hiszpanią przejmując od nich imigrantów, którzy nie kwalifikują się jako uchodźcy, i deportować ich na własny koszt. Ale ta oferta ma poważne wady, nawet z punktu widzenia antyuchodźczych państw, które faktycznie chętniej deportują imigrantów, niż dają im ochronę.

Są powody, dla których tylko jedna trzecia osób, którym urzędy w UE odmawiają ochrony, potem faktycznie wraca do siebie. Większość krajów UE jest jednak praworządna i ma prężne społeczeństwo obywatelskie. Dzięki temu procedury wydalenia trwają tak długo, że dzieci nieuznanych uchodźców chodzą już do szkoły, mówią w miejscowym języku i mają przyjaciół, którzy ich potem bronią przed deportacją. Na tym tle plan Ursuli von der Leyen nie oznacza niczego innego, jak rozciąganie hipokryzji stosowanej wobec Libii i Turcji na mniej praworządne kraje Unii.

Uchodźcy będą odtąd przyjmowani przez „dobre Niemcy”, „dobry Luksemburg” i inne „dobre kraje”, a kiedy okaże się, że nie zasługują na ochronę, wtedy „dobre kraje” przekażą je do krajów nieco gorszych i bardziej autorytarnych, gdzie sądy są mniej skrupulatne, a społeczeństwo obywatelskie słabsze, podzielone i nie stawia oporu w przypadku deportacji. Rządy takich krajów będą potem mogły wypominać Komisji, że posiadanie wymiaru sprawiedliwości, który je rządzącym z ręki, ma też zalety, a krytycy „reform sądownictwa” w Berlinie i Paryżu sami z nich korzystają. Jak widać, ze swoich doświadczeń jako minister obrony Niemiec Ursula von der Leyen wyniosła umiejętności strzeleckie, tyle że na razie strzela sobie w stopę.

W praktyce jednak odsyłanie przez inne kraje Unii ludzi, którym ochrona nie przysługuje, będzie jeszcze bardziej czasochłonne i prawnie zawiłe niż dotąd. Każdy imigrant z prawomocnym wyrokiem odmawiającym mu ochrony w Niemczech może zaskarżyć przed niemieckim sądem decyzję o przekazaniu go Polsce – niemieckie sądy, które Polski już od dawna nie uważają za kraj praworządny, taką skargę chętnie uwzględnią. A nawet jeśli zdecydują inaczej, to taka osoba może też zaskarżyć decyzję o jej wydaleniu do kraju pochodzenia przed sądem polskim.

I nieważne, czy może liczyć na sukces (raczej nie), to i tak cała procedura się wydłuży. Tymczasem zaś mogą powstać warunki uzasadniające przyznanie ochrony – np. w kraju pochodzenia tej osoby wybuchnie wojna albo zdarzy się pucz, jak ostatnio w Mali. Takie kłopoty łatwo przewidzieć i polski, węgierski lub inny niechętny uchodźcom rząd nie ma powodu, by je sobie ściągać na głowę. Nic się więc nie zmieni i kraje Unii Europejskiej nadal będą tak solidarne, jak były dotąd – to znaczy wcale.

Von der Leyen zapowiedziała wielką reformę i odejście od systemu dublińskiego, niewspółmiernie obciążającego pierwsze kraje, do których imigranci przybywają. Była na to szansa. Doświadczenie po roku 2015 pokazało, że karanie krajów niechętnych podporządkowaniu się decyzjom UE nic nie da, bo one tak czy owak wolą kary. Można było zamienić kij na marchewkę i tworzyć system, w którym każdemu opłaca się przyjmować, integrować i humanitarnie traktować uchodźców. Niestety będzie nadal tak, jak jest. ©


UCHODŹCY I MIGRANCI  CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor nauk społecznych na SWPS Uniwersytecie Humanistyczno–Społecznym w Warszawie. Bada, wykłada i pisze o demokratyzacji, najnowszej historii Europy, Międzynarodowym Prawie Karnym i kolonializmie. Pracował jako dziennikarz w Europie środkowo–wschodniej, w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2020