Kraj na skrzyżowaniu

Przybysze nie mają co szukać tu zamków i pałaców. W centrach tutejszych miast, z Sofią włącznie, nie ma typowych dla Europy starówek z ratuszem, katedrą i kamieniczkami. A przecież Bułgaria to ziemia siedmiu wielkich cywilizacji, choć na pierwszy rzut oka tego nie widać.

17.01.2007

Czyta się kilka minut

Sofia, dawny Dom Partii, obecnie budynek należący do parlamentu /fot. M. Suchowiejko /
Sofia, dawny Dom Partii, obecnie budynek należący do parlamentu /fot. M. Suchowiejko /

Nie widać, bo wiatry historii w takich miejscach wieją z reguły o wiele silniej i nie zawsze są to wiatry sprzyjające. "Ludzie na skrzyżowaniach nawet wychodków nie stawiają, a nasi przodkowie państwo założyli" - narzeka jeden z bohaterów "Bułgarskiego modelu", sztuki Stanisława Stratijewa. A przecież to tu, na nekropolii w rejonie Warny pochodzącej z 5. tysiąclecia przed Chr. odkryto najstarsze na świecie obrobione przez człowieka ozdoby ze złota. To prawdopodobnie na tych ziemiach kilka tysięcy lat temu doszło do wielkiego potopu, być może właśnie tego biblijnego, gdy wody Morza Śródziemnego wdzierając się do Morza Czarnego, które było wtedy jeziorem położonym poniżej poziomu światowego oceanu, zalały ogromne połacie wybrzeża. Na ziemiach dzisiejszej Bułgarii przez kilka tysięcy lat mieszkali Trakowie, których kultura i mitologia wywarły niemały wpływ na kulturę starożytnej Grecji. Później zajął je Filip Macedoński, były częścią antycznej Hellady, następnie prowincją Cesarstwa Rzymskiego i Bizancjum. Wielokrotnie napadane i pustoszone w okresie wędrówki ludów przez najrozmaitsze plemiona barbarzyńców, zostały w końcu zasiedlone przez Słowian i przybyłych tu nieco później Prabułgarów, którzy w VII w. razem ze Słowianami utworzyli wspólne państwo. Za początek tej państwowości uznaje się rok 681, gdy bułgarski chan Asparuch zawarł z Bizancjum traktat pokojowy, na mocy którego w zamian za daninę zobowiązał się do ochrony granic Imperium. Kilkadziesiąt lat później wojska chana Terwela, następcy Asparucha, uratowały oblegany przez Arabów Konstantynopol, przychodząc w porę z odsieczą i powstrzymując pochód wyznawców Proroka ku Europie.

Między Rzymem i Bizancjum

Przyjęcie chrześcijaństwa przez bułgarskiego chana Borysa I, który na chrzcie przyjął imię Michaił i tytuł kniazia, to rok 864. Bułgarski władca musiał dokonać trudnego wyboru pomiędzy Bizancjum i Rzymem. Początkowo skłaniał się ku Zachodowi, lecz przyciśnięty zbrojnie przez Konstantynopol przyjął chrześcijaństwo ze Wschodu. Chcąc prawdopodobnie zachować elastyczność, zrobił to jednak w sposób skryty, przyjmując chrzest jedynie razem z wąskim kręgiem dworskim. Wkrótce zresztą okazało się, że bułgarski władca nie może liczyć na oczekiwany poziom kościelnej niezależności, i dlatego zaczął szukać ponownego zbliżenia z Rzymem, wysyłając do papieża list ze 115 pytaniami na temat funkcjonowania Kościoła. Papieska odpowiedź była widocznie satysfakcjonująca, skoro przystąpiono do następnego kroku - nominowania arcybiskupa. Tu jednak do porozumienia nie doszło, co sprawiło, że Borys I Michaił ponownie zaczął rozmowy z Konstantynopolem, uzyskując pewną niezależność dla swojego metropolity, a kilkanaście lat później (w 886 r.) autokefalię bułgarskiego Kościoła. Wybór padł więc na Wschód, choć nie był to jeszcze wybór ostateczny. Częste konflikty z Bizancjum powodowały, że bułgarscy władcy nieraz jeszcze szukali poparcia Rzymu. Koronę od papieża przyjął car Samuił, tragiczny władca panujący na przełomie X i XI wieku, którego kilkunastotysięczną armię pokonał cesarz Bazyli Bułgarobójca. Później, na przełomie XII i XIII wieku, już po wyzwoleniu spod trwającego prawie dwa wieki panowania bizantyjskiego, papież nadał tytuł króla bułgarskiemu władcy Kałojanowi.

Trzeci alfabet Unii

Na przełomie IX i X wieku, za panowania cara Borysa I i jego następcy Symeona I Wielkiego, rozpoczęła się szeroko zakrojona chrystianizacja tych ziem. Trudną do przecenienia rolę odegrało tu dzieło świętych Cyryla i Metodego, którzy przełożyli Pismo Święte na język południowych Słowian, używając do tego celu głagolicy, specjalnego alfabetu stworzonego przez świętego Cyryla. Nobilitacja w Kościele języka starobułgarskiego, którym władali pochodzący z Salonik bracia Cyryl i Metody, była autentyczną rewolucją. W odróżnieniu od zachodniej części kontynentu, mieszkańcy tej części Europy mogli słuchać Słowa Bożego w zrozumiałym dla nich języku, a istnienie alfabetu pozwalającego w tym języku pisać sprawiło, że w średniowiecznej Bułgarii ta umiejętność była, jak na ówczesne standardy, dość powszechna. Świadczą o tym choćby średniowieczne inskrypcje z gatunku dzisiejszych napisów klozetowych, wyryte przed wiekami w kamieniu przez anonimowych prostaków.

Przypuszczalnie w czasach Borysa I i Symeona I skomplikowana głagolica została w Bułgarii przekształcona w nowy alfabet, nazwany na cześć świętego Cyryla cyrylicą, i stąd rozprzestrzeniła się na terenie Rusi Kijowskiej i Serbii. Dużo później, już na terenie Rosji czasów Piotra I, cyrylica przeszła kolejną metamorfozę, by w formie bliskiej do współczesnej powrócić do Bułgarii, która w 1878 r., po pięciu wiekach panowania tureckiego, ponownie pojawiła się na mapie jako niepodległe państwo.

Wchodząc do Unii Europejskiej, Bułgaria wnosi do Wspólnoty jej trzeci alfabet po łacińskim i greckim - cyrylicę, której jest kolebką.

Wyrwa w historii

Niestety, całej tej prehistorycznej, antycznej i średniowiecznej spuścizny prawie nie widać. Wprawdzie nieomal wszędzie można się natknąć na trackie grobowce, rzymskie czy bizantyjskie ruiny, lecz by je podziwiać, potrzebna jest wiedza, a ze względu na ich kiepski stan i brak informacji - także spora wyobraźnia. Konserwatorzy zabytków narzekają na klimat: zimą co najmniej kilkanaście razy słupek rtęci przechodzi tu przez zero - stąd erozja, jakiej nie obserwuje się w takim stopniu zarówno w krajach, gdzie są sroższe zimy, jak i w tych, gdzie mrozy zdarzają się rzadko.

Główną przyczyną tego stanu rzeczy jest jednak blisko pięciowiekowe (1396-1878) panowanie tureckie na tych ziemiach. W tutejszych podręcznikach szkolnych cały ten okres potraktowany jest bardzo powierzchownie - jakby zegar historii stanął - i określany zwykle pojęciem niewoli. W istocie nie był to ustrój niewolniczy i w jakimś sensie żyło się tu spokojnie. W odróżnieniu od wielu innych krajów europejskich ziemie bułgarskie nigdy nie zaznały głodu i nie były w tym okresie nękane żadnymi wojnami, jeśli nie liczyć dwóch wypraw Władysława Warneńczyka (1443 i 1444) przeciwko Turkom. Równocześnie jednak był to spokój więzienia - nieomal całkowita izolacja od cywilizacji zachodniej i przecięcie dotychczasowej linii rozwoju. Po całym tym okresie nie pozostało zbyt wiele zabytków - jedynie kilka meczetów i łaźni, tu i ówdzie jakiś most. Nie pozostało też wiele z tego, co budowały cywilizacje antyczne czy Bułgarzy w okresach średniowiecznej świetności ich państwa.

Ogromne spustoszenia powstały także w świadomości narodowej. Pozbawiony własnej arystokracji, instytucji i szkolnictwa naród zaczął z czasem zapominać o swojej historii i tracić tożsamość. W poczuciu odrębności utrzymywał go jedynie język, folklor i wiara inna od religii zaborcy, choć Bułgarzy nie mieli własnego Kościoła, bo cerkiewni hierarchowie w Imperium Otomańskim byli Grekami. Proces odradzania się ducha narodowego zapoczątkowała dopiero w drugiej połowie XVIII wieku "Historia Słowianobułgarska" prawosławnego mnicha Paisija Chilendarskiego. Pisana ku pokrzepieniu serc, krążąca po kraju w licznych ręcznych odpisach, naiwna, pełna błędów, lecz żarliwa gloryfikacja sławnych bułgarskich dziejów i Słowiańszczyzny podziałała niczym dzwon wyrywający społeczeństwo z letargu. Zbiegło się to w czasie z szybkim wzrostem potęgi Rosji, z którą Bułgarzy zaczęli wiązać nadzieje na wyzwolenie.

Stosunek do Rosji

Nadzieje się ziściły - w 1878 r. Rosja wyparła stąd Turków i Bułgaria ponownie pojawiła się na mapie Europy, choć były plany, by stała się Zadunajską Gubernią. Po wyzwoleniu bułgarskie elity, dążąc do niezależności zarówno od dotychczasowego ciemiężyciela, jak i od wyzwolicieli, postarały się o dynastię monarchów z Zachodu. Od tego czasu w Bułgarii jedna z najważniejszych i najtrwalszych linii podziału wiąże się ze stosunkiem do Rosji. Bułgarzy dzielą się na rusofilów i rusofobów. Jest to podział nieomal religijny, czasem silniejszy niż podział na chrześcijan i muzułmanów, którzy w tym społeczeństwie, charakteryzującym się dużym stopniem laicyzacji, nie utożsamiają się zbytnio z religią.

W okresie komunizmu pozytywny stosunek do Rosji w istotny sposób wpłynął na stosunek do ustroju narzuconego przez Wielkiego Brata, który był tu akceptowany w znacznie większym stopniu i dużo autentyczniej niż w innych krajach obozu. O tej istotnej roli Rosji w najnowszej historii Bułgarii przypominają na każdym kroku budynki, symbole i nazwy. Symbolem stolicy są złote kopuły największej na Bałkanach prawosławnej katedry pod wezwaniem św. Aleksandra Newskiego - daru narodu rosyjskiego. Nieopodal jest cerkiew rosyjska, a jeździec patrzący z cokołu na gmach parlamentu to car wyzwoliciel Aleksander II. Z nowszych czasów pochodzi pomnik wdzięczności Armii Czerwonej, która nie tylko tu nie walczyła, lecz była armią okupacyjną. Po upadku komunizmu władze miejskie próbowały ten pomnik zdemontować, podobnie jak górujący nad Płowdiwem gigantyczny pomnik radzieckiego żołnierza. Nie dały rady - część społeczeństwa stawiła zdecydowany opór. Pozostawiono też kamienne figury wdzięcznych Bułgarów witających rosyjskich i radzieckich wyzwolicieli. Usunięto natomiast liczne czerwone gwiazdy i pomniki Lenina, a główna ulica Sofii nie nosi już imienia wodza rewolucji.

Dziś Bułgarzy w zdecydowanej większości nadal lubią Rosjan, choć pod bardzo wieloma względami, w tym mentalnie, bardziej się od nich różnią niż Polacy. Jest to uczucie dość irracjonalne, sprawiające, że tutejsi komuniści to nie tyle zwolennicy "najlepszego z ustrojów", co dożywotnio promoskiewska sekta, której członkowie nigdy nie będą w stanie zauważyć, że proklamowane przez ich ideologów ideały w o wiele większym stopniu zrealizowano np. w Szwecji niż w dzisiejszej Rosji Putina.

Pejzaż eklektyczny

W centrum Sofii, w promieniu kilkuset metrów sąsiadują ze sobą niezbyt stare cerkiew i synagoga, meczet z XVI wieku i zupełnie nowy kościół katolicki, zbudowany w miejscu świątyni zbombardowanej w czasie wojny. Z meczetu do łaźni tureckiej jest równie blisko co z budynku rządu, wzniesionego w stylu Stalin Empire. W żadnej ze świątyń prawie nigdy nie ma tłumów, a bardzo ciekawa architektonicznie łaźnia jest od lat nieczynna i niszczeje. Nieco dalej stoi prawie pusty dawny Dom Partii, jeszcze większy i jeszcze bardziej stalinowski niż gmach rządu, obok niego rzadko odwiedzana galeria malarstwa w nieco zaniedbanym byłym pałacu carskim, wcześniej siedzibie administracji tureckiej. Tu i ówdzie można zobaczyć obrośnięte chwastami rzymskie wykopaliska, będące raczej śmietnikami niż atrakcją dla kogokolwiek. Jest jeszcze pomnik kobiety na wysokim postumencie z sową na ramieniu, pozłoconą twarzą, koroną na głowie i monetami w dłoni. Miała to być święta Sofia, czyli Mądrość, patronka miasta, lecz jest tylko Sofia, bo Cerkiew odmówiła poświęcenia pomnika - kobieta ma zbyt obfity biust, a pomnik zawiera zbyt wiele pogańskich symboli. Poza niezbyt rozległym centrum zaczynają się rozległe komunistyczne blokowiska.

Zresztą cała Bułgaria jest jak Sofia - metropolia jakby bez historii i bez wyrazu, choć jako miasto liczy sobie ponad 2,7 tys. lat. Wszystko tu jednak pulsuje życiem i południową energią. Obiekty zabytkowe giną pod natłokiem straganów, knajpek, samochodów i śmieci, tak jak znikają osiedlowe trawniki, zaplanowane niegdyś przez komunistycznych urbanistów, jak giną rozmaite tradycje i obyczaje. Ta nieskładność i eklektyzm, ta nieomal biologiczna walka przemijania z kwitnieniem, starego z nowym, jest odbiciem żywiołu bułgarskiego ducha, charakteru narodu, w dziejach którego słupek rtęci bardzo często przechodził przez zero. Narodu, który ocalał, choć bardzo długo nie miał własnego państwa i Kościoła.

To także konsekwencja zwycięstwa pieniądza nad interesem ogółu, przewagi rozwiązań indywidualnych nad zbiorowymi. To, co być może ładne czy zabytkowe, lecz nieprzydatne, czyli nieprzynoszące doraźnego zysku, podupada, niszczeje i umiera. Państwa nie stać tu na żaden przesadny pietyzm wobec tradycji i historii, a i społeczeństwo zbytnio go do tego nie zmusza. Słupek rtęci także w dzisiejszych czasach często przechodzi tu przez zero i najtwardszy nawet kamień nie może oprzeć się erozji. Na jego miejscu rodzi się zawsze jakieś nowe.

MAREK SUCHOWIEJKO jest dziennikarzem, na stałe mieszka w Bułgarii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2007