Kraj bez mężczyzn

Ile warta jest kobieta w Azji Środkowej? 250 dolarów. Więcej trzeba wydać na zakup krowy.

03.02.2009

Czyta się kilka minut

Krowa Apolonia kupiona za pieniądze polskich darczyńców /fot. Michał Olszewski /
Krowa Apolonia kupiona za pieniądze polskich darczyńców /fot. Michał Olszewski /

Dom Oniso Kimsambojewej należy do najbardziej okazałych w wiosce. Co nie jest trudne, bo w okręgu Gulszan, położonym w tadżyckiej części Kotliny Fergańskiej, ludzie nie posiadają prawie nic. Pierwszy z brzegu dowód: jej posesji strzeże wysoki na półtora chłopa mur, a do tego stalowa brama. Większość domów w wiosce przypomina fortyfikacje, ale dom Kimsambojewej to prawdziwy zamek.

Wysokie ogrodzenia z niewypalonej cegły, oblane zaprawą z gliny pomieszanej z pociętą słomą, są tu koniecznością i symbolem obrony tego, co prywatne. O płoty rozbija się suchy letni wiatr z pustyń, które podchodzą pod położoną na obrzeżu Kotliny wioskę. Wiatr niesie sól, piasek i pył; zimą, mimo że mrozy nie są duże, zmienia te okolice w zamrażarkę. Jeśli, odpukać, do wioski przyjdą bandyci, taki płot daje szanse obrony. No i żaden wścibski urzędnik ani milicjant nie zajrzy do środka.

Wszystko, co w przestrzeni publicznej (tj. poza płotem), rozsypuje się, łuszczy i kruszeje, pozbawione właściciela. Straszą resztki rur do nawadniania pól, złuszczone przystanki, rude od rdzy kraty na budynkach szkolnych, zabite na głucho domy kultury; kołchozowe pola wyschły na kamień. Tylko budynki urzędów ładnie pomalowane.

Za płotem czerwone owoce przejrzałych granatów, dwa domy - starszy, jeszcze z drewna, i nowy, wybudowany w dobrych latach 80., podcienie, gdzie można się ukryć przed skwarem, do tego duży piec chlebowy. Cielaczek szarpie się na powrozie, łada w niezłym stanie; bawi się kolorowa dzieciarnia. Zimno.

Ale prawdziwy skarb leży na werandzie, bez butów. Pali papierosa, podpierając głowę łokciem, i uśmiecha się z zadowoleniem. To Mirzo Aliej, mąż pani Kimsambojewej. Mężczyzna w Kotlinie Fergańskiej to prawdziwy skarb. Zostało ich niewielu.

Naloty bez samolotów

W 1991 r. na Tadżykistan, najbiedniejszą republikę ZSRR, wolność spada jak dopust boży. Błyskawicznie odżywają spory, dotąd duszone przez komunizm. Rok później zaczyna się wojna domowa o władzę między postkomunistami (wspieranymi przez wojska Wspólnoty Niepodległych Państw) a połączonymi siłami demokratów i islamistów najróżniejszych odcieni. W ciągu pięciu lat ginie 70 tys. ludzi. Klan kulabski, górale z Pamiru, przedstawiciele islamu umiarkowanego, ismailici, Rosjanie - wszyscy chwytają za broń.

Postkomuniści zarzucają przeciwnikom gwałty i okrucieństwa, podpalanie kołchozów i masowe egzekucje. Opozycja pyta, jak to możliwe, że tadżycka armia, która nie ma lotnictwa, bombarduje wioski zamieszkałe przez niewinnych cywili. Obie strony zawierają w końcu kompromis, powstaje wspólny rząd, ale kraj stoi przed widmem bankructwa. W niektórych rejonach bezrobocie sięga 60 proc. W połowie lat 90. średnia płaca to 5 dolarów miesięcznie. Uzbrojeni bandyci napadają na transporty chleba, wielu mieszkańców głoduje. Nie działają zakłady, przemysł umiera, kołchozy idą w rozsypkę.

Zostają dwie możliwości zarobku: przemyt narkotyków i broni z Afganistanu albo praca za granicą. Większość mężczyzn wybiera to drugie.

Dziś za granicą pracuje 800 tys. Tadżyków - 10 proc. społeczeństwa. Pracują po bazarach i budowach, od Kazachstanu po Białoruś. W Tadżykistanie brakuje mężczyzn do pracy w polu, do jeżdżenia traktorem, wożenia wody, zbierania bawełny. Ci, którzy zostali, wolą biurko w urzędzie. Proporcje są mniej więcej takie jak w rodzinie Mirzo Alieja: on został na wiosce i na brak pracy nie narzeka, ma ładę i stałe zatrudnienie w gminie, ale jego pięciu braci wyjechało do Rosji.

50-letnia Kimsambojewa również nie ma powodu do skarg. Tak się jej życie ułożyło, że zawsze miała co robić. Urodziła pięć córek, jednocześnie pracowała. Zawsze aktywna, w kołchozie, w komsomole i rajkomie (rejonowy komitet partii). Kiedy zmieniły się czasy, nie mogła patrzyć, jak Gulszan rozpada się w pył. Coś trzeba robić, by nie zjadła go pustynia. Widać, że nawykła do rządzenia, w posturze ma coś władczego. Gdy siedzą oboje w samochodzie, mąż wygląda jak szofer, a ona jak pani dyrektor.

Była jedną z pierwszych, które założyły w tej części Kotliny organizację pozarządową. Prowadzi klub kobiet.

Sympatia do dyktatora

Kobiety w Tadżykistanie mają następujący wybór.

Mogą popierać prezydenta Rahmona, przedstawiciela postkomunistów z Kulabu, który już w czasie wojny mocno uchwycił ster władzy. Oskarżany o fałszowanie wyborów i referendów, trzyma się stanowiska do dziś, mimo kilku zamachów i oskarżeń o wprowadzanie dyktatury. Funkcję będzie sprawować co najmniej do 2020 r. Przeciwników politycznych zamyka do więzień, knebluje prasę i zamyka meczety. Jednocześnie w sprawach gospodarczych prezentuje się jako zwolennik liberalizmu; nawołuje, by biznesmeni inwestowali i zakładali szkoły, zamiast wspomagać meczety. Samorządy lokalne istnieją jedynie na papierze - ważniejsze są nieformalne struktury klanowe, rodzinne i przyjacielskie. Prezydent toleruje wykorzystywanie dzieci przy zbiorach bawełny. Zarabiają około dolara dziennie za męczarnię w upale albo, jeśli pieniędzy nie ma, nie zarabiają nic. Mogą za to nabrać chrustu z pól do pieca.

Ale Rahmon często demonstruje poparcie dla kobiet. To po ich interwencji w 1998 r. zebrał właścicieli banków i kazał obniżyć odsetki od mikrokredytów dla niewielkich firm. Zakładane przez kobiety organizacje pozarządowe i tzw. kluby kobiet rosną jak grzyby po deszczu; tylko w 10-tysięcznym rejonie Gulszan we wspólne działania zaangażowało się kilkaset kobiet. Liderki spotykają się z trenerami z większych miast i zagranicy, słuchają o prawach kobiet, przeciwdziałaniu przemocy w domu, opartych na hinduskim systemie mikrokredytach, o tym, że mogą walczyć o swe prawa. A prócz praw - obowiązek utrzymania rodzin, jeśli zapomnieli o nich mężczyźni.

Większość aktywnych tu kobiet boi się wpływu mułłów, którzy każą im zamknąć się w domach i zająć dziećmi. Rahmon robi wszystko, by nie dopuścić do zbytnich wpływów radykalnego islamu. Ten wpływ nie musi oznaczać kamienowania kobiet i zasłaniania twarzy. Ale na południu kraju są wioski, w których ubrana po europejsku kobieta spotyka się z otwartą niechęcią.

Alternatywą polityczną dla Rahmona są opozycyjne grupy islamskie, w tym nielegalna partia Hizb ut-Tahrir. Mimo że grupuje radykałów, ciągną do niej wykształcone kobiety. Za taki wybór grozi więzienie.

Każda opcja ma złe strony.

Kimsambojewa złego słowa na prezydenta nie powie.

Na suchej ziemi

Na drugim końcu wioski mieszka najbiedniejsza członkini klubu założonego przez Oniso: 35-letnia Farogat Bobojewa Machmudalijewa. Nawet jak na wyniszczony wojną i suszą kraj, jej sytuacja wygląda fatalnie. Ale w tej chwili w rodzinie święto: dowiedziała się, że mąż żyje i chce wrócić.

Jej dom to biedna chałupka. Trzy żarówki, maszyna do szycia, trochę dywanów w pokoju. Przez pół roku telewizor stoi bezużytecznie, bo prąd płynie 11 godzin na dobę, rano i wieczorem. Bogatsi kupują agregat, o którym Farogat może pomarzyć. Wody brak. Ta, która leci z pobliskiego źródła, nie nadaje się do picia. Córki pożyczają dwukółkę i osiołka, i jadą kilometr pylistą drogą, tam, gdzie dzieci i kobiety ustawiają się w kolejce z 20-litrowymi baniakami. Jeśli i w tym źródle przestanie płynąć dobra woda, będą jeździć 10 km, do kolejnego.

35-letnia Farogat na polityce się nie zna i o prezydencie wie niewiele. Wie za to, co dzieje się z mężczyznami, którzy wyjechali do Rosji. Bez szwanku powraca do domu niewielu. Część, uwolniona z nakazów tradycji, zaczyna pić i zapomina o głodującej rodzinie. Coraz liczniejsze są przypadki wielożeństwa: mężczyzna bez formalnego rozwodu zawiera legalny związek małżeński z Rosjanką i tam zostaje.

Jej mąż wyjechał 11 lat temu i od razu przepadł. Żadnych listów, wiadomości. Myślała, że zabili go lub zginął w wypadku na budowie. W Rosji robotnicy z Azji Środkowej traktowani są jak najniższa kasta społeczna, łatwy cel dla bandytów i neofaszystów.

Wkrótce po tym, jak zniknął, przyszedł nowotwór. Gwałtowny przebieg, lekarze nie dawali szans, po kolejnej chemii wyszły jej włosy. Dziewczynki rosły, żona szwagra kazała wyprowadzić się z domu, więc Farogat w przerwach między pobytami w szpitalu budowała na suchej ziemi dom. Pomogli sąsiedzi i rodzina. Wygrała walkę z nowotworem, ale mastektomia prawej piersi okazała się konieczna. Na kupie gnoju widać świeżo opróżnione fiolki po znieczulającej nowokainie.

Z tego domu jest dumna. Na dachu świeży eternit, materiał w Środkowej Azji nadal popularny; do tego stajenka i piec. W piecu pali wysuszonym nawozem albo chrustem z pól, bo drzewa opałowego brakuje. Łazienki nie ma, ogrzewania brak, więc zimą uszczelnia drzwi, zamyka okna i tuli się z córkami w pokoiku wyłożonym dywanami, aż wiatr minie.

Tak wygląda jej normalność. W tym roku na szczęście zima nie dolega, maszyna do szycia turkocze, uszyła nawet kołdrę ze ścinków, prawdziwie nowoczesny patchwork. Dziewczynki chodzą do szkoły; byłoby pięknie, gdyby starsza mogła wyjechać do miasta i zostać pielęgniarką. Czasem zaglądają sąsiadki, by obejrzeć wspólnie odcinek serialu albo poplotkować. O tym, że którejś mąż zabrania się malować, że sąsiedzi położyli dach z prawdziwej blachy falistej; ciekawe, skąd mają na to pieniądze.

W Kirgizji kobiety nie płoną

Kobiety w Tadżykistanie i tak mają szczęście. Rzecz nawet nie w pouczającej mapie, która wisi na ścianie kirgiskiej organizacji Ałtynaj, zajmującej się pomocą kobietom. Na mapie widać np., że z 52 członków izby niższej parlamentu tadżyckiego 15 proc. stanowią kobiety. Podobnie w Uzbekistanie, nieco mniej w Kazachstanie. Zostawmy rzeczywisty wpływ kobiet na decyzje podejmowane w tych krajach: w Kirgizji, uważanej dotąd za najbardziej demokratyczny kraj Azji Środkowej, w parlamencie nie ma ani jednej kobiety.

Kobiety w Tadżykistanie mają szczęście, bo kraj ominęła plaga, z którą próbuje walczyć Kirgistan: w ostatnich latach jedno ze światowych centrów handlu ludźmi.

Kobietę z dokumentami można kupić np. od sympatycznych mężczyzn na bazarze w kurorcie Bosteri nad jeziorem Issyk-Kuł, dwa kroki od biura organizacji Ałtynaj. Sprzedawcy sami zaczepiają, proponując atrakcyjną cenę: 250 dolarów. To mniej niż za krowę w Tadżykistanie. Kirgizki trafiają nie tylko do domów publicznych w Niemczech czy Rosji. Te, które mają więcej szczęścia, pracują jak niewolnice w domach bogatych Kazachów. W Ałtynaju opiekują się kobietą sprzedawaną do Kazachstanu trzy razy. Nie miała dokumentów, więc wolontariusze przemycali ją za każdym razem przez góry.

Albo tradycyjne porwania, ciągle praktykowane po wioskach. Jeśli Kirgizowi spodoba się kobieta, ma niepisane prawo podjechać pod jej dom z kolegami, zapakować do samochodu i zabrać. Rzadko zdarza się, by porwana protestowała. Zgwałcona, nie ma szans na powrót do domu - przyniosłaby wstyd rodzinie.

W Tadżykistanie nie porywają, zresztą rodzice by nie pozwolili. Bo jeśli rodzi się dziewczynka, to jest to pewna lokata kapitału. Dlatego Oniso Kimsambojewej poszczęściło się z córkami. - Pan młody ma obowiązek wykupu i bierze na siebie koszty ślubu - tłumaczy zawiłości matrymonialne Oniso. - Przywozi rodzinie panny młodej 70 kg ryżu, worek mąki, kozę albo owcę, do tego 10 kg cukierków. Ale ostatnio prezydent zabronił brać tak dużo, więc bierze się 50 kg ryżu i to jest słuszne. Prezydent powiedział, że jest bieda i nie wolno urządzać wystawnych ślubów ani dawać za dużego wykupu, bo to niemoralne.

Z drugiej strony - w Kirgizji kobiety nie płoną. W Tadżykistanie nadal zdarzają się przypadki samospaleń kobiet. Jeśli skatowana przez męża dziewczyna ucieka, zostaje bez pomocy ze strony milicji, władz, nie mówiąc o rodzinie.

Krowa katalizatorem

Przed domem Farogat leniwie obraca mordą Apolonia, polska krowa zakupiona dzięki pieniądzom Krystyny Krauze - reżyserki z Gdańska.

Krowa jest w tadżyckich wioskach dobrem powszechnie pożądanym. Oznacza mleko (góra 5 litrów na dobę, trzy razy mniej niż w Polsce), a także cielaka, no i możliwość sprzedaży nabiału na targu.

Wcześniej kosztowała 150 dolarów, czyli cztery miesięczne średnie. Ostatnio ceny bydła poszły w górę i koszt jednej to 270 dolarów. Fortuna nieosiągalna dla Farogat i innych kobiet w Gulszanie.

Można powiedzieć metaforycznie, że krowy z Polski transportował na swych barkach Krzysztof Stanowski, dawniej prezes Fundacji "Edukacja dla Demokracji", a dziś wiceminister edukacji. Stanowski, niegdyś harcerz i działacz podziemnej Solidarności, od początku lat 90. jeździł po byłych republikach ZSRR, organizując szkolenia. Bardziej niż przymusem podróży kierował się poczuciem długu - kiedyś Niemcy, Francuzi czy Szwedzi pomagali Polakom, to teraz przyszedł czas, by Polacy pomagali biedniejszym.

Ale Stanowski nie zajmował się rozdawnictwem pieniędzy. Przekonywał Tadżyków, Kirgizów, Rosjan, Tatarów i Mongołów do działań lokalnych, niezależnych od dalekiej władzy i zmiennych prądów politycznych. Mogło to być kupno wspólnej maszyny do szycia, dobrze zainwestowany mikrofundusz (złożony z oszczędności kilku osób), sprzedaż tradycyjnych haftów czy zabawek, a nawet handel słodkim kajmakiem na targu.

- Nasi partnerzy w północnym Tadżykistanie podsunęli pomysł: niech katalizatorem w najbiedniejszych wioskach będzie krowa - opowiada Stanowski. - Fundacja daje krowę pod warunkiem, że znajdzie się grupa kobiet, która przejmie za nią odpowiedzialność i potraktuje tę pomoc jak wstęp do dalszych działań.

Plan miał wyglądać tak: zwierzę jest przechodnie i trafia do rodziny na rok. Kobiety z klubu zbierają się i podczas głosowania ustalają kolejność, w jakiej będą zajmować się krową. Część zysków ze sprzedaży nabiału trafi do wspólnej kasy, a jeśli w trakcie opieki w którymś gospodarstwie krowa się ocieli, cielak zostaje na miejscu. Krowę można też zabrać szybciej, jeśli właścicielka nie będzie się nią opiekowała. Można też przekazać ją kobiecie spoza klubu, jeżeli znajdzie się w tragicznej sytuacji.

Stanowski: - W małej grupie mechanizmy kontrolne są silniejsze. Istniała szansa, że część kobiet zacznie po raz pierwszy w życiu zarabiać i nauczy się systematyczności.

Chwyciło. Przez prawie dwa lata trwania programu Polacy kupili 40 krów, wokół zwierząt stworzyły się grupy aktywnych kobiet, nauczycielek, dawnych pracownic rajkomów, młodych matek zdesperowanych brakiem możliwości. Wspólne fundusze rosną. Kluby nazwały się po swojemu, romantycznie: "Szczęście", "Rozkwit", "Miłosierdzie" albo "Pokój świata". Krowa była wstępem. Szybko zaczęły zastanawiać się, co dalej. W rejonie Aszt, do którego należy Gulszan, działa 16 klubów kobiet, powstają kolejne. Jeden z klubów zainwestował w pewny interes: obok szkoły wyrasta las topoli. Za kilka lat, kiedy pnie będą już wystarczająco grube, zetną je i sprzedadzą.

Farogat dostała już drugą krowę pod opiekę, poza kolejnością. I maszynę do szycia, dzięki której dorabia do renty. W dobre dni zarabia równowartość 2 dolarów. Nawet w biednym Tadżykistanie nie jest to suma wysoka.

Jak stworzyć cluster

W organizacjach pozarządowych, nawet na dalekich wioskach, kobiety operują międzynarodowym językiem. Pod starymi lamperiami, pod portretem dyktatora, w rozsypującej się szkole, w budynku bez prądu - tradycyjnie ubrane panie odmieniają na wszystkie możliwe sposoby wyrażenie giendernyj balans, dyskutują o lobbowaniu, projektach, grantach, donatorach, ewaluacjach i fundraisingu.

Miesza się ten nowy język ze starym, w którym założycielki klubów czują się równie dobrze. Kiedy wznoszą toast za "pokój na świecie" albo dyskutują o "zdrowiu reprodukcyjnym", niezbędnym do przetrwania narodu, słychać echa spotkań w komsomołach. Albo ten wstyd pani Kimsambojewej, że jedna z jej córek musiała się rozwieść. Nieważne, że z winy męża. I tak kładzie się to cieniem na rodzinie.

Nowoczesność miesza się też z biedą. Rozmawiają przez komórki i palą chrustem albo nawozem. W ubogich mieszkaniach stoją telewizory, na dachach talerze satelitarne. Lśnią złote zęby w ustach młodych kobiet. Z radością przyjmują zwycięski pochód plastiku, kolorowa reklamówka to nadal powód do dumy. A jednocześnie, jeśli siada przed nimi mieszana, damsko-męska grupa, herbata zawsze pojawia się najpierw przed mężczyznami. Także posiłek najpierw otrzymują mężczyźni.

W Kirgizji jedna z pracownic Ałtynaju (dwoje dorastających dzieci, mąż przepadł) mówi z krzywym uśmiechem, że są tu kobiety, które bardzo chciałyby zostać porwane, ale nie bardzo mają na to szansę.

Co będzie, gdy mężowie wrócą z Rosji już na stałe?

Możliwe, że wtedy świat wskoczy błyskawicznie w stare, wytarte koleiny: kobieta będzie od tego, by siedzieć w domu, mężczyzna będzie zarabiać. Znów zabronią się malować, z wyjątkiem dni targowych. Ale możliwa jest też sytuacja inna: kobiety w Tadżykistanie poczuły własną siłę. Zobaczyły daleki świat, dalszy niż Rosja, poznały się z jego emisariuszami. Część wyjeżdża do Europy na szkolenia. Kluby kobiet rosną, fundusze coraz większe. Niewykluczone, że mężczyźni wrócą do innych kobiet niż te, które zostawili.

Zahartowana w walce Farogat, pogodna, choć zmęczona, czeka na męża. Przebaczy wszystko, żeby tylko już wrócił. Życie znowu się ułoży. Żeby starsza córka nie musiała już pracować na bawełnianych polach, zamiast chodzić do szkoły.

Oniso Kimsambojewa: - Nie ma na co czekać. Mężczyźni może wrócą, a może nie. Niedługo zbieramy się w większej grupie, kobiety z różnych klubów w regionie.

Będą radzić, jak zbudować gospodarczy cluster.

Dziękuję za pomoc Krystynie Krauze i Wojciechowi Ostrowskiemu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2009