Kościół przyszłości będzie wielobarwny

Ks. prof. Janusz Mariański, socjolog religii: Im bardziej Kościół będzie zróżnicowany, otwarty i gościnny, tym większa szansa, że ludzie nie będą od niego odchodzić.

23.04.2012

Czyta się kilka minut

Ks. prof. Janusz Mariański / fot. Adam Walanus
Ks. prof. Janusz Mariański / fot. Adam Walanus

ARTUR SPORNIAK: Według najnowszego sondażu CBOS Kościół katolicki ma się całkiem dobrze: aż 93 proc. Polaków uważa się za katolików. Czy to znaczy, że Polska się nie sekularyzuje? KS. JANUSZ MARIAŃSKI: Na początku transformacji ustrojowej wielu socjologów prognozowało, że w Polsce szybko nastąpią te same procesy przemian, co na Zachodzie. Wychodzono z przekonania, że sekularyzm jest dobrym towarem eksportowym, który przyjmie się w Polsce. Inni – ze mną włącznie – mówili o specyficznej ścieżce rozwojowej Polski. We wczesnych latach 90. mówiło się np., że na początku XXI w. kościoły polskie będą tak puste jak francuskie. Większość z tych prognoz się nie sprawdziła. Nasz katolicyzm, oskarżany o tradycjonalizm, parafializm, niepogłębienie intelektualne, przez dwie dekady dzielnie się trzymał. Na pewno ważną rolę w stabilizacji religijności odgrywał Jan Paweł II. Po śmierci Papieża znów wróżono załamanie, które ostatecznie nie nastąpiło. To bardziej skomplikowane. W ostatnich 2-3 latach pontyfikatu wskaźniki religijności wręcz rosły (mniej więcej o 10 proc.). Było to oczywiście związane z przeżywaniem przez Polaków choroby, umierania i śmierci Jana Pawła II. Ale już dwa lata po śmierci Papieża te wskaźniki wróciły do stanu sprzed 2003 r. Natomiast dziś znowu mamy sygnały, że w katolicyzmie polskim coś się zaczyna zmieniać. Wyraźnie słabną praktyki religijne. Nie jest to dramatyczny spadek – odsetek praktykujących spadał przez ostatnie 30 lat – ale jest on wyraźniej zauważalny. W czerwcu ub.r. w sondażu CBOS wskaźnik tych, którzy deklarują chodzenie do kościoła w każdą niedzielę, po raz pierwszy spadł poniżej 50 proc., a coroczne liczenie frekwencji w kościołach wskazuje, że balansujemy już na granicy 40 proc. tzw. dominicantes, czyli tych, którzy chodzą w niedzielę do kościoła w proporcji do tych, którzy są zobowiązani do uczestnictwa we Mszy niedzielnej. Wyraźnym symptomem zmian jest fakt, że z kościołów ucieka młodzież. Znowu: nie jest to zjawisko dramatyczne, ale wyraźnie zauważalne – w dużych miastach wskaźnik młodzieży uczestniczącej we Mszy niedzielnej spadł poniżej 30 proc. Być może jest to początek scenariusza, który w latach 60. i 70. dokonał się na Zachodzie – najpierw w kościołach przestała pojawiać się młodzież, potem dzieci, a potem starsze pokolenia. Ale ten scenariusz nie musi się wydarzyć, gdyż chodzi przecież o zjawiska społeczno-religijne, a te nie są poddane regułom deterministycznym. Drugim sygnałem jest spadek wskaźnika przystępujących przynajmniej raz w roku do spowiedzi i komunii wielkanocnej. W Polsce mniej więcej 70 proc. pytanych przyznaje się do tej praktyki, ale rzeczywiste jej rozmiary są niższe. Czy te wciąż wysokie wskaźniki nie wskazują raczej na rytualizm polskiego katolicyzmu? Rzeczywiście, taką etykietę przypisuje się polskim katolikom. Odwołuje się ona do tezy zmarłego w 1970 r. francuskiego socjologa Gabriela Le Brasa, który mówił, że im bardziej praktyki są masowe, tym mniej są zakorzenione w przekonaniach jednostki. Z kolei, kiedy spada liczba praktykujących, to równocześnie poprawia się jakość ich religijności – możemy mieć mniej praktykujących, ale ci, co praktykują, robią to z przekonania, a nie z przyzwyczajenia i tradycji. Tak wcale być nie musi. Kiedy pytamy ludzi, dlaczego chodzą do kościoła, to przede wszystkim wskazują na motywy religijne (np. na głos sumienia czy wewnętrzną potrzebę), a jedynie 10-15 proc. mówi, że dlatego, iż wychowali się w takiej tradycji. Znamienne, że rzadko w uzasadnianiu chodzenia do kościoła Polacy odwołują się do nakazów instytucji. Przykazanie kościelne obwarowane sankcją grzechu ciężkiego jest przez znaczną część polskich katolików traktowane jako nakaz fakultatywny, a nie ściśle zobowiązujący. Świat jest taki, jakim go ludzie widzą. Nie można zatem wbrew temu, co sami ludzie mówią, przypisywać im etykietkę rytualizmu. Jeżeli rytualizm odgrywał w przeszłości pewną rolę, w tej chwili traci na znaczeniu. To zrozumiałe, gdyż słabnie kontrola społeczna i więzi międzyludzkie. Skoro z praktykami religijnymi nie jest tak źle, dlaczego Polacy przestali słuchać Kościoła w sferze moralnej, zwłaszcza, jeśli chodzi o moralność seksualną? Zmiany w tej sferze zaczęły się dawno, a na początku lat 90. uległy jedynie przyśpieszeniu. Ale nie wszystkie idą nie po myśli Kościoła. Np. przyzwolenie na aborcję początkowo rosło, by pod koniec lat 90. ulec zahamowaniu. W tej chwili zmniejszył się wyraźnie odsetek zwolenników aborcji na każde życzenie, a zwiększyła się grupa tych, którzy uważają aborcję za w ogóle niedopuszczalną. Można w tym widzieć sukces oddziaływania Kościoła. W 1994 r. przeprowadzałem badania wśród maturzystów z pięciu miast polskich. Po 15 latach wróciłem do tych szkół i okazało się, że zmiany nie są tak wielkie, jak można było przypuszczać. Wyraźny spadek występuje w dziedzinie praktyk i deklaracji „jestem wierzący”, natomiast nie zmienił się stosunek do chrześcijańskiej etyki małżeńsko-rodzinnej. Nieco zmalała akceptacja aborcji. Ale to połowiczny powód do zadowolenia, bo wśród młodzieży utrzymuje się stan niskiej akceptacji doktryny moralnej Kościoła. Wśród zbadanych przeze mnie maturzystów zaledwie jedna czwarta w pełni akceptuje to nauczanie. Mniej więcej tyle samo akceptuje je w sposób osłabiony, a ponad jedna trzecia praktycznie odeszła od doktryny i kształtuje moralność na swój sposób, na zasadzie: to mi odpowiada, a tamto nie. Jest to moralność niespójna, sprywatyzowana, bez konsekwencji. Co dziesiąty maturzysta nie identyfikuje się z Kościołem. Całe społeczeństwo można podzielić na trzy równe grupy: akceptujące nauczanie moralne w całości, częściowo i nieakceptujące. Naturalnie, moralności nie należy ograniczać jedynie do sfery seksualnej – istnieje przecież także ważna sfera, związana z miłością bliźniego, w której też zachodzą pewne zmiany. Dla Polaków coraz ważniejsze staje się dążenie do sukcesu, robienie kariery, a to często związane jest z nastawieniem egoistycznym do życia i do innych. Ale z drugiej strony pojawiają się przejawy wielkiej prospołeczności, jak sukcesy akcji Caritas czy Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Jak można wytłumaczyć te zmiany w postrzeganiu moralności? Procesy zmian w sferze wartości i norm są nie tylko związane z sekularyzacją, ale też z innym procesem cywilizacyjnym, jakim jest indywidualizacja ludzkiego życia... ...także wiary. To naczynia połączone – nie można przecież twierdzić, że postawy codziennego życia się zmieniają, a jedna sfera, np. postawy religijne, się nie zmienia. Nurty indywidualizacyjne są we współczesnym świecie ogromnie silne. Wiąże się je z przejściem od społeczeństwa losu do społeczeństwa wyboru, zatem z rozwojem techniki, mediów, wzrostem wykształcenia. Socjolog amerykański Peter Berger mówi wręcz o imperatywie wybierania: człowiek współczesny atakowany jest mnóstwem ofert, jest zmuszony wybierać we wszystkich dziedzinach – także religijnej. Żyjemy w społeczeństwie pluralistycznym i chcemy być wobec różnorodnych ofert autonomiczni: chcemy o sobie stanowić, chcemy być podmiotami. O ile w dawnym społeczeństwie (społeczeństwie losu) osoba musiała podporządkowywać się instytucjom, o tyle obecnie uważamy, że to instytucje powinny nam służyć. To jednostka jest centrum życia społecznego. Czy to źle? Nie, ale jeśli człowiek autonomicznie, czasem nawet wbrew instytucjom, chce kształtować swoje życie, ma to swoje konsekwencje. Niemcy mówią o Bastelreligion, czyli majsterkowiczu, który układa swoją religijność z różnych elementów, aż do chwili, gdy chce być religijny nawet wbrew nauczaniu Kościoła. Ciekawe, że jeśli zadamy pytanie: „czy jesteś wierzący zgodnie z nauczaniem Kościoła, czy raczej na swój sposób?”, Polacy podzielą się na dwie mniej więcej równe grupy. Oczywiście autonomicznie, czyli na swój sposób można kształtować własną religijność zgodnie z doktryną Kościoła, ale częściej indywidualizm prowadzi do religijności selektywnej. Już dawno opisywano taką selektywną religijność, ale teraz jest ona bardziej świadoma. Ks. Władysław Piwowarski katolików selektywnych, nieświadomych swej selektywnej wiary, nazywał materialnymi heretykami. Czy to znaczy, że dzisiaj inaczej rozumiemy autorytet biskupów? Gdy jednostka staje w centrum w życiu społecznym, a wszelkie instytucje mają jej służyć, zmienia się też pojmowanie autorytetu, aż po zakwestionowanie wszelkich autorytetów, łącznie z tym Kościoła. Jeżeli mamy do czynienia z ogólnym kryzysem autorytetów, to Kościół tu nie stanowi wyjątku. W socjologii zachodniej ukuto dwa ciekawe powiedzenia: „należę, ale nie wierzę” (czyli należę do jakiejś wspólnoty, ale moje wierzenia są indywidualne albo prawie żadne) oraz „nie należę, ale wierzę” (chodzi o nowe formy religijności pozakościelnej czy nowej duchowości). Sytuację polską lepiej opisywałyby inne powiedzenia: „należę i wierzę” oraz „należę i częściowo wierzę”. Oczywiście mówię o dominujących grupach, gdyż są też katolicy, którzy należą do Kościoła, ale wierzą „słabo” aż po tzw. kulturowych chrześcijan, którzy przyznają się do agnostycyzmu lub niewiary. Czy to znaczy, że Kościół ma niewielkie szanse na odzyskanie autorytetu, zwłaszcza wśród młodzieży? Prognozy stawiane przez socjologów mają to do siebie, że się na ogół nie sprawdzają. Na podstawie analizy teraźniejszości można jednak snuć pewne scenariusze. Np. scenariusz regresu, czyli postępującej sekularyzacji (uważam, że w Polsce będzie ona pełzająca, a nie radykalna). Scenariusz stabilizacji, czyli utrzymanie status quo. Mało prawdopodobny byłby wzrost religijności albo – jak mówił Jan Paweł II – „wiosna chrześcijaństwa”, ale takiego scenariusza też wykluczyć nie można. Można wskazać na scenariusz synkretyzmu religijnego – występowałoby wówczas mieszanie elementów różnych religii. Mnie najbardziej prawdopodobny wydaje się jednak scenariusz pluralizacji religijności postaw młodzieży. Te scenariusze się nie wykluczają – tłumaczą różne współwystępujące zjawiska. Moim zdaniem Kościół przyszłości będzie wielobarwny. Nie można założyć, że będziemy mieli do czynienia z jednolitością postaw. W wydanej w ubiegłym roku książce „Katolicyzm polski. Ciągłość i zmiana” pisze Ksiądz pozytywnie o tym pluralizmie: „Różnorodność postaw wobec religii i Kościoła nie musi być sama w sobie jakimś niebezpieczeństwem, może być też traktowana jako pewna wartość”. I tak jest. W socjologii religii istnieje teza, propagowana zwłaszcza przez amerykańskich socjologów, że pluralizm religijny sprzyja religijności. W sytuacji religijnego monopolu duchowni nie muszą być zbytnio aktywni, bo ludzie i tak przyjdą do kościoła, choćby w przełomowych momentach życia (chrzest, ślub, pogrzeb). Mówiąc kolokwialnie: monopol sprzyja duszpasterskiemu rozleniwieniu. Natomiast w sytuacji pluralizmu następuje religijne ożywienie, gdyż różne Kościoły ze sobą współzawodniczą. Ta teza sprawdza się na terenie amerykańskim. W Polsce, mimo monopolu Kościoła, religijność ciągle jest wysoka. Chodziłoby zatem bardziej o wewnętrzne zróżnicowanie Kościoła. Uważam, że im Kościół będzie bardziej spluralizowany, tym w mniejszym stopniu ludzie będą od niego odchodzić. Gdyby był Kościołem stricte ortodoksyjnym, wyznaczającym ostre granice – np. wykluczającym osoby żyjące bez ślubu czy ekskomunikującym zwolenników aborcji, to prawdopodobnie zacząłby się kurczyć. Im bardziej jest wewnętrznie zróżnicowany, otwarty (Niemcy mówią: gościnny), tym większa jest szansa, że ludzie odchodzić nie będą... Znajdą w nim swoje miejsce. Oczywiście, choć taka sytuacja nie będzie do końca satysfakcjonować hierarchów. Kiedyś dla sytuacji pluralizmu moralnego i dogmatycznego sformułowałem dwa krańcowe rozwiązania: albo przyjąć strategię wykluczania i potępiania tych, którzy nie spełniają całkowicie wymagań stawianych przez doktrynę, albo próbować zmieniać samą doktrynę i dostosowywać ją do zmniejszonych wymagań, jak to się dzieje w niektórych Kościołach protestanckich. Na to drugie, krańcowe rozwiązanie w sprawach moralnych, często oczekuje młodzież (mówią: „Kościół z czasem i tak poluzuje doktrynę”). Pozostaje dla Kościoła rozwiązanie pośrednie: ustawiczna ewangelizacja i miłosierdzie. Jeżeli przyjąć soborową wizję Kościoła, że stanowią go wszyscy wierzący, a rolą biskupów stojących na straży doktryny nie jest upieranie się przy swoich poglądach, tylko precyzyjne odczytywanie zmysłu wiary wszystkich wierzących, pewne zmiany są możliwe. Możliwe, że np. Magisterium Kościoła nie rozpoznało jeszcze precyzyjnie całego nauczania o antykoncepcji. Wskazał pan właśnie na trzeci wariant, znajdujący się między wspomnianymi wyżej skrajnościami. Procesy społeczno-religijnych przemian powinny być sygnałem do zastanowienia się, czy nauczanie jest właściwe. Dogmatów Kościół na pewno nie zmieni, ale może np. zmienić swój stosunek do rozwiedzionych żyjących w powtórnych związkach małżeńskich, których dotychczas nie dopuszczano do sakramentów. Jako socjolog sądzę, że być może znajdzie się w niedalekiej przyszłości jakieś rozwiązanie pośrednie, oprócz tzw. białego małżeństwa (czyli przyrzeczenia abstynencji seksualnej), które jest rozwiązaniem dość specyficznym. Pewne akcenty nauczania moralnego mogą się zmieniać: do II Soboru Watykańskiego Kościół mówił np. o pierwszorzędnych i drugorzędnych celach małżeńskich, dziś mówi o równorzędnych celach małżeńskich. Na pewno jednak nie zmieni się stosunek Kościoła do aborcji. Dobrze by było, gdyby Kościół przyjął strategię otwarcia się na wszystkich i ustawicznej ewangelizacji oraz pracy nad reorientacją postaw. Być może dotychczasowy język nie jest najwłaściwszy, być może także argumentacja jest niewystarczająca. Skarży się na to zwłaszcza młodzież. Skoro coraz bardziej wierzymy po swojemu, czy to znaczy, że Kościół jako instytucja jest Polakom coraz mniej potrzebny? Socjolog może badać nastroje społeczne, a więc np. zaufanie do instytucji Kościoła. Pamiętajmy, że wskaźniki sondażowe dość powierzchniowo je ujmują. Po transformacji ustrojowej mniej więcej do 1994 r. zarejestrowaliśmy duży spadek zaufania do Kościoła. Najniższy zarejestrowany wskaźnik mówił o 38 proc. Polaków ufających instytucji Kościoła. Wiążemy to z nagłaśnianymi przez media wydarzeniami, jak powrót religii do szkół, próba wpisania wartości chrześcijańskich do ustawy o mediach, ingerencje duchowieństwa w sprawy polityczne. Po tym okresie Kościół zaczął odzyskiwać zaufanie. W tej chwili waha się ono między 55 a 70 proc. To się może oczywiście zmieniać w zależności od szczegółowości sondaży. Niższy wynik mogą przynieść bardziej szczegółowe pytania, np. dotyczące przekonania o dominacji Kościoła rzymskokatolickiego w społeczeństwie czy jego wpływu na ustawodawstwo państwowe. Ale i tak owe wskaźniki zaufania należą do najwyższych w Europie. Być może wchodzimy w pewną fazę zniżkową, na co by wskazywały wyniki badań z trzech ostatnich lat, przeprowadzonych przez TNS OBOP (spadek zaufania aż o 14 proc.). Wpływ na to mogą mieć ostatnie ataki na Kościół czy nagłaśniane skandale. To oczywiście nie jest bez znaczenia dla deklarowanego autorytetu. Ale nie można wszystkiego tłumaczyć jednym czynnikiem: wpływ na autorytet mają też owe ogólniejsze procesy cywilizacyjne, o których wspominaliśmy. Stawiam hipotezę, że jeżeli procesy pełzającej sekularyzacji będą się nasilać, to możliwe, iż zostanie przekroczony próg wytrzymałości wierzących i wówczas nie jest wykluczony „scenariusz irlandzki” – wyraźne załamanie się autorytetu Kościoła. W Irlandii dokonało się to w ostatnich latach pod wpływem skandali seksualnych. Ale to proroctwo nie musi się spełnić. Zwłaszcza jeżeli Kościół zadba o to, by nie dawać pretekstów do nasilania się antyklerykalizmu. Katolicyzm w Polsce nie jest tak słaby, jak chcieliby go widzieć jego przeciwnicy, ani tak silny, jak mniemają jego obrońcy, skłonni uznawać go za swoisty „towar” eksportowy do krajów zachodnich. 
Ks. prof. JANUSZ MARIAŃSKI (ur. 1940) jest kierownikiem Katedry Socjologii Moralności w Instytucie Socjologii KUL, członkiem Komitetu Socjologii PAN. Zajmował się m.in. badaniem moralności Polaków w warunkach transformacji ustrojowej. Autor ponad trzydziestu książek poświęconych socjologii moralności, religii oraz społecznej nauce Kościoła. Ostatnio wydał „Katolicyzm polski. Ciągłość i zmiana”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18-19/2012