Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W komentarzach nie brak głosów o ostrym zwrocie władz centralnych; jeszcze kilka miesięcy temu z Warszawy dobiegały deklaracje obrony „suwerenności energetycznej” budowanej właśnie w oparciu o kopalnie.
W ostatnich miesiącach rząd PiS rzeczywiście łagodził – czy raczej racjonalizował – narrację o krajowej energetyce. Miejsce opowieści o czarnym złocie śląskiej ziemi, zapewniającym nie tylko energię, ale też pozostającym jednym z filarów tradycyjnych polskich wartości (cokolwiek miałoby to znaczyć), faktycznie stopniowo zajmuje merytoryczna dyskusja o gospodarczych i ekologicznych kosztach subsydiowania trwale nierentownej branży. Nie znaczy to, że pod presją Brukseli, aktywistów ekologicznych i młodzieżowych strajków partia władzy stopniowo zmienia zdanie na temat zagrożeń klimatycznych – jak większość polskich ugrupowań PiS nie ma tutaj programu, lecz punkty do zgarnięcia w doraźnej politycznej robocie. To raczej znak, że rząd zaczyna dostrzegać, iż obnoszenie się z romansem ze związkowcami na Śląsku denerwuje innych potencjalnych wyborców. Porozumienie wydaje się w tym kontekście sprytnie skleconym politycznym pakietem – pokazuje, że władza umie jednak postawić warunki.
Wygranymi porozumienia są także górnicy, którym rząd dał gwarancję zatrudnienia. Z perspektywy pracowników wiecznie niedofinansowanych szkół, urzędników czy statystycznego Polaka, którego od bezrobocia dzieli miesiąc lub kwartał okresu wypowiedzenia, pracownicy kopalń rzeczywiście dostali przywilej. Z czysto politycznego punktu przyjęcie porozumienia można jednak uznać za kapitulację związkowców, którzy oficjalnie przyznali, że polskiego górnictwa nie da się już zrestrukturyzować.
Nie jest to też zapewne najlepszy sposób na osłonę Śląska przed skutkami tej transformacji. Jakieś decyzje trzeba było jednak podjąć i dobrze, że mamy je wreszcie za sobą. ©℗