Koniec życia w iluzji

Kard. Matteo Zuppi, metropolita Bolonii: Pandemia jest złem powszechnym, naszą odpowiedzią powinno być braterstwo powszechne. Przychodzi nam to z wielkim trudem.

06.07.2020

Czyta się kilka minut

 / MASSIMO PAOLONE / AGF / GETTY IMAGES
/ MASSIMO PAOLONE / AGF / GETTY IMAGES

ZUZANNA FLISOWSKA: Samotny papież na placu św. Piotra w deszczu błogosławi miastu i światu – ten obraz modlitwy w intencji ustania pandemii działał na wyobraźnię. Franciszek powiedział wtedy, że płonna była nadzieja na to, iż będziemy żyć zdrowo w chorym świecie. Doszliśmy do ściany przez logikę rywalizacji, zysku, panowania nad ludźmi i środowiskiem. Jak wyjść z tego potrzasku?

KARD. MATTEO ZUPPI: Przede wszystkim uznając pandemię. To nie jest oczywiste i nie było łatwe. Ponieważ należy nazwać rzeczy po imieniu. We Włoszech wielu na początku mówiło: „To tylko mocniejsza grypa, tylko pojedyncze przypadki, niegroźna, bo atakuje tylko starszych”. Wobec tego, że za kilka miesięcy dołączam oficjalnie do kategorii starszych, ponieważ kończę 65 lat, byłbym zainteresowany, żeby i oni byli brani pod uwagę.

Trudność z uznaniem pandemii była wszędzie. Zawiniona czy nie i kto ponosi za nią odpowiedzialność – historia nam to wyjaśni. Z wielkim wysiłkiem przyznawano, że mamy do czynienia z pandemią, i nie wszędzie w ogóle do tego doszło. Z jednej strony popadamy w ryzyko maksymalistycznego odbioru tej sytuacji, z drugiej mamy odbiór minimalistyczny, który też jest oczywiście niebezpieczny.

Stwierdzenie papieża Franciszka wcale nie jest oczywiste: dlaczego myślimy, że będziemy żyć zdrowo w chorym świecie? Nie jest to zbyt logiczne. Żyliśmy iluzją, którą wirus obnażył: nam się to nie przytrafi, to problem innych. A jednak dosięga wszystkich – od premierów po staruszków w domach opieki. To powinno nam uświadomić, że płyniemy wszyscy tą samą łodzią. Strach każe nam budować mury, a wirus pokazuje, że na nic się one nie zdają. Musimy włożyć wysiłek w próbę uleczenia świata, który jest chory, uświadomić sobie, że nawet jeśli problem nas nie dotyczy bezpośrednio, w interesie każdego jest uzdrowienie tego świata. Jest obawa, że nie zrozumiemy tego stwierdzenia papieża Franciszka, że będziemy dalej konstruować iluzoryczne mury albo że wrócimy do poprzedniego życia bez tej świadomości. Musimy zatem mieć w pamięci całe to cierpienie, wszystkie osoby, które umarły, musimy nazywać rzeczy po imieniu. Konfrontując się z rzeczywistością, musimy dokonać wyboru, czy otworzyć oczy, czy nie, zacząć działać czy nie.

Skoro mamy nie wracać do świata z nierównościami ekonomicznymi, z egoizmem, z konfliktami, to jak szukać nowej drogi?

Pamiętając, że rozwiązanie znajdziemy tylko razem, że każdy z nas jest odpowiedzialny za innych, w dobrym i złym sensie. Również dzisiaj, nie tylko w najgorszej fazie infekcji, mogę być zarówno zarażającym, jak i zarażanym. Jestem więc odpowiedzialny za innych. I oczywiście muszę pamiętać, że mam zwalczać wirusa, nie innych ludzi. W imię wspólnej odpowiedzialności muszę dbać o nierozprzestrzenianie się wirusa. Dlatego uważam, że pierwszym krokiem jest osobista przemiana. Następnie, jeśli wszyscy jesteśmy na tej samej łodzi, trzeba naprawić tę łódź i sprawić, żeby działała dla wszystkich.

Powinniśmy sobie przypomnieć o naszym braterstwie?

To też nie jest wcale oczywiste. Pandemia jest złem powszechnym, naszą odpowiedzią powinno być braterstwo powszechne. I nie ma wątpliwości, że to przychodzi nam z wielkim trudem. Bo często boimy się, że braterstwo zniweluje naszą tożsamość, albo wydaje nam się ono zbyt przytłaczające. A tymczasem nie sposób w świecie, który stał się taki mały, wierzyć, że wciąż możemy żyć podzieleni albo uratować się w pojedynkę. Więc ja pierwszy muszę zacząć się zmieniać i muszę wziąć na siebie odpowiedzialność za innych – tak jak było podczas pandemii.

Po epidemii wielu z naszych bliźnich dotknie poważny kryzys ekonomiczny. Czekają nas systemowe, polityczne pytania. Co chrześcijaństwo może wnieść w budowę nowej ekonomii?

Ktoś pomyśli, że chrześcijaństwo nie ma z tym nic wspólnego, zapominając o Liście św. Jakuba, w którym m.in. czytamy: „Jeśli na przykład brat lub siostra nie mają odzienia lub brak im codziennego chleba, a ktoś z was powie im: »Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i najedzcie do syta!« – a nie dacie im tego, czego koniecznie potrzebują dla ciała – to na co się to przyda?”. Na nic ci taka wiara, jeśli nie idą za nią czyny. Związek między wiarą a uczynkami jest nierozerwalny. Chrześcijanin nie żyje poza światem; żyje poza logiką tego świata, to prawda, ale wewnątrz świata. Czyli w tym przypadku musi skonfrontować się z ekonomią, będąc wolnym od rynkowej logiki zysku. Wobec tego, że pandemia pogłębia nierówności, potrzebujemy zacząć odbudowę od fundamentu etycznego.


Czytaj także: Przestrzegajmy zasad i módlmy się - rozmowa z biskupem Francesco Beschim z Bergamo


Rynek wywrócił etykę do góry nogami. Zredukował ją do czegoś nieużytecznego. A nawet przekonał nas, jakoby etyka przeszkadzała rynkowi w zapewnieniu dobrobytu, który miał przynieść. To jakby powiedzieć: „z tą całą etyką nie pozwalacie nam robić interesów, które zapewnią dobrobyt wszystkim”. A to nieprawda! Rynek wielokrotnie zawiódł te oczekiwania i wciąż je zawodzi, bo wcale nie jest nam dobrze, kiedy mamy wiele. Ekonomia musi zagwarantować człowiekowi to, co jest mu potrzebne. Kościołowi zależy na tym, by człowiek znalazł to, co jest mu konieczne do życia, i żeby to znaleźli wszyscy. Dlatego potrzebujemy etyki i potrzebujemy odbudować ekonomię, w której człowiek stoi w centrum i nie jest wykorzystywany do budowania dobrobytu jedynie wybranych.

Firma FAAC, która przez zapis testamentowy stała się własnością diecezji bolońskiej, zasłynęła tym, że osiągając dobre wyniki biznesowe, przeznacza zyski na rzecz pracowników i dobroczynności. Czy to przykład przełożenia etyki na konkretne warunki?

Bez wątpienia. I mówię to, będąc świadomym, że robimy wciąż za mało, to znaczy, że wszyscy musimy się jeszcze uczyć używania narzędzi ekonomicznych. To, że zyski przedsiębiorstwa nie służą jednej osobie, żeby mogła sobie kupić jacht czy spełnić inne fantazje, ale zostają użyte dla dobra innych, jest właściwym sensem bogactwa. Jeśli bogactwo staje się zabawką dla jednostki, a nie talentem używanym dla innych, to i jednostka ma się źle, i inni na tym tracą. Bo bogactwo niszczy jednostkę i jeśli zatrzymuję je dla siebie, znaczy, że zabieram je temu, kto potrzebuje.

Licząc się z realiami rynku, FAAC przyjmuje jako regułę, że zyski służą do tworzenia następnych miejsc pracy. Zyski służą też tworzeniu godnych warunków pracy, żeby to praca była dla człowieka, a nie człowiek dla niej. Myślę, że to dobra wskazówka dla ekonomii.

Istnieją w Kościele środowiska, które są szkołą tej logiki, by nigdy nie traktować drugiego człowieka jako środka do osiągnięcia czegoś, ale doceniać go po prostu za jego istnienie. Na przykład wspólnota Sant’Egidio. Wiem, że jest ona dla Księdza Kardynała bardzo ważna.

Wychowałem się w niej. Poznałem ją, gdy miałem 15 lat. Zostałem kapłanem w tej wspólnocie, jednocześnie jako syn Kościoła rzymskiego, podobnie jak sama wspólnota jest „córką” Kościoła rzymskiego. Nauczyłem się w niej przede wszystkim tego, że sens Słowa Bożego należy odczytywać w wymiarze osobistym i braterskim. Zawsze jako dwa nierozłączne wymiary: Ewangelia skierowana do mnie, którą dzielę się z braćmi. Ewangelia i ubodzy. Liturgia i służba. Wszystko to są wymiary nie przeciwstawne lub niezależne, ale bardzo mocno powiązane ze sobą. Tak więc Bóg i człowiek, ja i inni – to pary pojęć, które tworzą charyzmat wspólnot Sant’Egidio i które towarzyszyły mi i towarzyszą do dziś.

Sant’Egidio to w dodatku wspólnota założona przez świeckiego – prof. Andreę Riccardiego – w której świeccy odgrywają zasadniczą rolę. Nie jest to jednak normą w Kościele, który, jak często powtarza Franciszek, jest chory na klerykalizm. Czy mamy możliwość wydostania się również z tej pułapki?

Więcej niż możliwość – mamy obowiązek się z niej wydostać. Sobór Watykański II wskazał w posługach Kościoła-ludu Bożego także sens służby księży. Klerykalizm nie służy duchownym, szkodzi im. Podczas gdy Kościół-lud Boży, Kościół-wspólnota przeciwnie – pomaga księdzu być sobą.

Co więcej, uważam, że Kościół klerykalny bez duchownych lub z małą liczbą duchownych jest nie do pomyślenia. Naprawdę ryzykujemy, że staniemy się muzeum. Jan XXIII rozpoczął Sobór Watykański II właśnie po to, by Kościół nie stał się muzeum, ale mógł stać się Wspólnotą, wspólnotą ludzi i pośród ludzi, otwartą, bez lęku, znaną z tego, jak bardzo kochamy siebie nawzajem i jak bardzo kochamy Boga i ubogich.

Klerykalizm dzieli wspólnotę kościelną na dwie rozłączne grupy: kapłanów i świeckich. Często wydaje się, że obie pracują nad utrzymaniem tego podziału. Dlaczego tak duży jest opór przed zburzeniem muru?

Bo to zmienia perspektywę i wymaga wysiłku. Kościół-wspólnota oznacza Kościół, w którym wszyscy jesteśmy zaangażowani. A tymczasem często uważamy, że Kościół musi zagwarantować usługi. Ale tych „usług”, czyli sakramentów, nie można zrozumieć bez chrześcijańskiego życia. Nie możesz myśleć: „Przystąpiłem do sakramentów, jestem w porządku”. Kościół, który udziela tylko sakramentów, nie zmienia życia ludzi. A tymczasem my bardzo potrzebujemy chrześcijan, a nie ludzi, którzy przystępują do sakramentów. To chrześcijanie nadają znaczenie sakramentom.

Mam wrażenie, że pandemia była papierkiem lakmusowym również w kwestii klerykalizmu. W czasie izolacji niemało osób świeckich odczuło, że ich przynależność do wspólnoty była iluzoryczna. Paradoksalnie mnogość mszy transmitowanych w internecie zdawała się sugerować, że świeccy nie są do liturgii koniecznie potrzebni, że msza będzie się odbywała również bez nich. Teologowie pytali: liturgia bez księdza odbyć się nie może, dlaczego odbywa się bez wspólnoty? Czy ten czas ma szansę zmienić coś w naszym rozumieniu wspólnotowości?

Mam taką nadzieję. Prawdą jest, iż również księża zorientowali się, że bez wspólnoty czegoś brakuje w celebracji. Że wspólnota jest niezbędna. Do tego stopnia, że w wielu przypadkach transmisja internetowa właśnie z tego wynikała – z próby bycia blisko wspólnoty, która niestety została zmuszona do podziału.


Czytaj także: Nie jestem kamikaze - rozmowa z kard. Konradem Krajewskim


Teraz stoimy przed wielkim pytaniem: jak odbudować wspólnotę, jak ponownie ją zjednoczyć, uwolnić się od zbyt dużego indywidualizmu? Bo to prawda, że wirus rujnuje także życie społeczne. Jest ryzyko, że wspólnota stanie się zbiorem ludzi, w którym wszyscy pozostaną odizolowani. A przecież przykazanie każe nam kochać się wzajemnie, a nie uczęszczać do tego samego kościoła. Jesteśmy nazywani braćmi i siostrami, być może musimy nauczyć się rzeczywiście to okazywać.

Jednak klerykalizm to nie tylko kwestia mentalności. To jest również konkretna struktura i przepisy, które całą władzę oddają w ręce ­biskupów, uzależniając od ich dobrej woli transparentność decyzji. Czy są jakieś konkretne perspektywy na to, by tą władzą podzielono się ze świeckimi?

W Kościele największy jest ten, kto służy. Jeśli istnieją deformacje, w wyniku których służba zostaje zredukowana do władzy, to nie jest to dobre. Wszyscy musimy zacząć od nowa, od idei służby. Ksiądz bez wspólnoty nie ma sensu. Uważam, że musimy kontynuować perspektywę nakreśloną przez papieża Franciszka, która polega na zrozumieniu, jaki jest sens wspólnoty, poprzez wyjście do innych. Wtedy zrozumiemy sens bycia wspólnotą i to, że wspólnota nigdy nie może być klubem wybranych, ale rodziną z otwartymi drzwiami.

Żeby więc nie mówić o władzy, mówmy o decyzjach. Czy istnieją sposoby, dzięki którym duchowni mogą podzielić się podejmowaniem decyzji ze świeckimi?

Jest wiele kwestii, które nie powinny być w gestii księży. Na przykład księża powinni się uwolnić od wszystkich spraw administracyjnych. Jeśli uważają, że są ważni, bo mają gruby portfel, to się mylą. To jest pokusa. Jesteś ważny nie dlatego, że masz portfel, ale dlatego, że wspomagasz tę komunię, która jest wspólnotą. Czasami, niestety, człowiek myśli inaczej. To nie jest logika naszego Pana. Zdaje się, że powiedział On, żeby nie nosić pieniędzy ani torby…

To jest przykład. Ale świeccy nie są wykonawcami poleceń duchownych, są pełnoprawnymi chrześcijanami i jak wszyscy chrześcijanie ponoszą odpowiedzialność za Kościół. W tej rodzinie nie ma zarządzających i widzów, to jest nasz wspólny dom. W moim rodzinnym domu, kiedy ustawiałem się w roli widza, zawsze szybko interweniowała moja matka lub bracia, którzy mówili mi po prostu: „pomóż nam!”.

Właśnie ukazała się we Włoszech książka „Kościół i homoseksualizm” (red. Luciano Moia), z ­przedmową Księdza Kardynała. Nie jest to pierwszy raz, kiedy wzywa Ksiądz do szacunku dla osób LGBT. Co powinno się zmienić w podejściu Kościoła do osób homoseksualnych?

Katechizm Kościoła Katolickiego mówi o homoseksualizmie jako o „obiektywnym nieuporządkowaniu”, ale również prosi, by przyjmować takie osoby z szacunkiem. Jest z tym problem. Jeśli mój syn mówi mi, że jest homoseksualistą, przecież nie wyrzucam go z domu. Przyjmuję go. Nie oznacza to usprawiedliwiania problemów, ale kochanie ludzi i przez to pomaganie im. Niektórzy uważają, że to oznacza brak klarowności, ale ja uważam, że właśnie takiej prawdy się od nas wymaga, prawdy miłości. Nie ukrywając prawdy, ale jako „uważna i troskliwa matka” zawsze dając poczucie bliskości, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z cierpieniem.

Myślę, że nie ma potrzeby szczególnej opieki duszpasterskiej nad tą grupą, nawet jeśli w niektórych przypadkach musimy być blisko, aby pomóc zrozumieć ich sytuację, ponieważ często istnieje również presja ze strony świata. Ale możemy pomóc tylko poprzez bliskość i osobiste towarzyszenie, nie poprzez tworzenie abstrakcyjnych definicji i kategorii. ©

KARD. MATTEO MARIA ZUPPI (ur. 1955) pochodzi z Rzymu. Od młodości związany ze wspólnotą Sant’Egidio niosącą pomoc osobom bezdomnym i biednym oraz angażującą się w pokojowe negocjacje w różnych zapalnych miejscach świata (jako ksiądz m.in. w latach 90. negocjował zawieszenie broni w Mozambiku, które zakończyło trwającą od 15 lat wojnę domową). Od 2012 r. jako biskup pomocniczy rzymski wspierał parafie przyjmujące imigrantów. W 2015 r. zastąpił na stolicy biskupiej w Bolonii kard. Carlo Caffarrę, jednego z największych krytyków obecnego papieża. Kardynałem został w 2019 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2020