Koniec pieśni

Jeśli popularny śpiewak Bobi Wine pokona w ugandyjskich wyborach prezydenckich panującego czwarte dziesięciolecie Yoweriego Museveniego, odeśle na polityczną emeryturę postarzałego rewolucjonistę. Jeśli przegra, nie będzie mu łatwo wrócić na scenę.
w cyklu Strona Świata

16.01.2021

Czyta się kilka minut

Yoveri Museveni pokazuje oznaczony atramentem kciuk, symbolizujący oddany głos w wyborach, Kiruhura (Uganda), 14 stycznia 2021 r. / Fot. Badru Katumba / AFP / East News /
Yoveri Museveni pokazuje oznaczony atramentem kciuk, symbolizujący oddany głos w wyborach, Kiruhura (Uganda), 14 stycznia 2021 r. / Fot. Badru Katumba / AFP / East News /

Museveni, liczący sobie już 76 wiosen, nigdy nie przegrał. W latach 80. wygrał wojny domowe, jakie toczył przeciwko tyranom Idiemu Aminowi (1971-79) i Miltonowi Obotemu (1980-85; wcześniej, jako premier, a potem prezydent, rządził od Dnia Niepodległości w 1962 r. do puczu Amina) i na koniec wojskowemu dyktatorowi Tito Okello (1985-86). Kiedy jako zwycięzca wkraczał do Kampali i – po latach wojny, krwawych tyranii, bezprawia i biedy – obejmował władzę w Ugandzie, miał 41 lat i cieszył się opinią rewolucjonisty.

Komendant i pupil

Rewolucyjnym zapałem i pomysłami, a także wiarą, że poza zachodnią, neoimperialną demokracją i komunistyczną tyranią możliwe są jeszcze inne drogi, nasiąkł podczas studiów w Dar es-Salam, stolicy Tanzanii, będącej w tamtych latach mekką afrykańskich rewolucjonistów i politycznych marzycieli.

Połowa lat 80. była na tym kontynencie czasem największego chyba upadku. Ćwierć wieku po latach 60. – dekadzie, która przyniosła Czarnemu Lądowi wolność – tamtejsze państwa pogrążały się w tyranii, korupcji, biedzie i wojnach. Azja, która w latach 60. wcale nie była bogatsza od Afryki, pożyczała jej teraz pieniądze i stawiano ją Afryce za wzór. To nie był czas na rewolucję, ale reanimację.

Museveni musiał się więc wyrzec lewicowych eksperymentów i zabrać za ratunek ojczyzny-bankruta. Okolicznością zniechęcającą do rewolucji był też postępujący i, jak się okazało, śmiertelny kryzys, w jakim pogrążał się w tamtych czasach komunistyczny Wschód.

Chcąc nie chcąc, Museveni wziął się więc za remont, a nie przebudowę Ugandy, sprzymierzeńców i dobrodziejów szukał zaś na Zachodzie. Poradził sobie znakomicie: wystarczył pokój, by Uganda rozkwitła, a nawet została konkurentką bogatszej i potężniejszej sąsiadki, Kenii. Museveni został prymusem i ulubieńcem Zachodu, stawianym innym za przykład.

Jak prawdziwy zwycięzca, za co się wziął, tam wygrywał. Po latach wojny zaprowadził w kraju spokój. Gospodarka odżyła i rozkwitła. Rządził twardą ręką, jak partyzancki komendant, ale mądrze i sprawiedliwie. Nie przepadał za krytyką ani sprzeciwem, ale dziennikarzy, a nawet opozycji nie zamykał w więzieniu. Pozwalał nawet na to, by zakładać partie polityczne, choć długo nie zgadzał się, by mogły brać udział w wyborach. Dysydenci mogli w nich uczestniczyć jako niezależni kandydaci, ale nie jako partyjni kacykowie. Zachód, zachwycony jego rządami, wybaczał mu wiele i nawet w tej sprawie nie naciskał. Tym bardziej że Museveni spełniał wszystkie jego prośby i życzenia. Wzorowo i jako pierwszy w Afryce podjął walkę z epidemią AIDS, przyłączył się do zachodniej wojny z dżihadystami i wysłał wojska do Somalii, a nawet do Afganistanu i Iraku. Wdzięczny Zachód patrzył przez palce, jak ugandyjska armia, do spółki z rwandyjską, najeżdża także na Kongo i rabuje tamtejsze kopalnie. Z grabieżczych wojen Museveni również wychodził jako zwycięzca.

Wybory urządzał od 1996 r. i również wychodził z nich zwycięsko. Dopiero w 2006 r. zgodził się, by mogły w nich uczestniczyć partie polityczne, ale pod warunkiem, że z konstytucji zostanie wykreślony zapis ograniczający prezydenckie kadencje tylko do dwóch. Po raz drugi kazał przepisać konstytucję trzy lata temu, żeby wykreślić z niej paragraf stanowiący, że o stanowisko prezydenta kraju nie może ubiegać się osoba starsza niż 75 lat. Gdyby zawczasu o to nie zadbał, jako 76-latek nie mógłby już startować w wyborach. 

Dziadek i wnuczęta

Zrobił to już po raz szósty. Rządzi tak długo (35 lat), że za jego panowania wyrosło pokolenie ludzi, mogących być jego wnukami. Tak zresztą zwraca się do rodaków w telewizyjnych orędziach: „bazakulu, moje wnuczęta”. O sobie mówi w trzeciej osobie i w ogóle zachowuje się jak władca, przekonany, że państwo, którym rządzi, jest jego własnością, a władza, którą sprawuje, należy mu się od Opatrzności albo za zasługi – i te rzeczywiste, i te urojone.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Robcio Muzykant


Każdy sprzeciw i każdego konkurenta traktuje osobiście: jak rzucone sobie wyzwanie. Nie cofa się przed niczym, żeby usunąć z drogi przeszkody. Jego przeciwnicy, ale także poddani, którzy innego przywódcy nie zaznali, twierdzą, że na starość przemienił się w satrapę, wypisz, wymaluj takiego, jak ci, których przysięgał zwalczać w czasach, gdy był jeszcze rewolucjonistą.

Wypadł też z łask Zachodu i sam również nie uważa już zachodnich stolic za wyrocznie. Jego dawni admiratorzy z przełomu wieków, Bill Clinton i Tony Blair, dawno przeszli na polityczne emerytury, a ich następcy mają nowych faworytów, odkąd zaś umarł patriarcha i sumienie Afryki, Nelson Mandela, jej sprawy w ogóle obchodzą Zachód coraz mniej.

Dotąd Museveni łatwo wygrywał wybory. Wystarczyło, że się odwołał do dawnych zasług, a mógł liczyć na głosy najliczniejszych w kraju chłopów, którzy najbardziej cierpieli w czasie wojen domowych. Z czasem, gdy kombatanckie wspominki znaczyły coraz mniej, opierał się na usłużnych urzędnikach i policjantach, którzy pilnowali, by w wyborach zawsze zdobywał dwa razy więcej głosów niż rywale. 

Kandydat i czołgi

Przed szóstymi wyborami to już nie wystarczyło i jak prawdziwy dyktator musiał się uciec do przemocy. Policja od dwóch lat prześladuje jego nowego rywala do władzy, muzyka Bobiego Wine’a: rozpędza pałkami i gazem łzawiącym wiece jego zwolenników, zakazała nawet urządzania koncertów. Policyjnych razów i pobytu w więzienia posmakował także sam muzyk. Dwa lata temu został skatowany tak brutalnie, że na leczenie musiał wyjechać do Ameryki (Museveni kazał go wypuścić w nadziei, że nie wróci do kraju).

Odkąd w listopadzie ruszyła kampania wyborcza przed czwartkową elekcję, Wine znów został kilka razy aresztowany (rekordzista, inny opozycyjny kandydat, trafił do aresztu 9 razy, w tym raz za złamanie przepisów drogowych). W rozruchach, do których dochodziło, ilekroć Wine wychodził z domu na ulicę, zginęło ponad 50 osób. Kiedy Museveni podróżował bez przeszkód po kraju, otwierał drogi, mosty, szpitale i szkoły, policja, powołując się na rygory wynikające z zagrożenia epidemią COVID-19 (ok. 40 tysięcy zarażonych, niespełna pół tysiąca zmarłych), rozpędzała wszystkie zgromadzenia opozycji, a w Kampali, twierdzy opozycji, największym skupisku ludzkim, w ogóle zakazała kampanii z powodu groźby rozniesienia zarazy.

Kizza Besigye, dawny towarzysz broni Museveniego, który rywalizował z nim w ostatnich czterech elekcjach (z tegorocznej już zrezygnował), żartował gorzko, że aby wygrać następne wybory, stary prezydent będzie potrzebował wojska i wozów pancernych. Jego słowa ziściły się już teraz – w przedwyborczą środę ulicami śródmieścia Kampali przejechały czołgi, a odpowiedzialnym za bezpieczeństwo podczas wyborów w stolicy został mianowany generał, który dowodził ugandyjskimi wojskami w Somalii. W Ugandzie od dawna mówi się, że na następcę i dziedzica Museveni wybrał swojego syna, Muhooziego Kainerugabę, który w stopniu generała dowodzi strażą przyboczną prezydenta.

Facebook i młodzi

Rozczarowany Musevenim Zachód na długo przed ugandyjskimi wyborami orzekł, że nie będą one ani wolne, ani uczciwe, a w przeddzień elekcji Facebook zablokował strony należące do ugandyjskiego rządu pod zarzutem, że za ich pomocą prowadzona jest kampania nienawiści i kłamstwa. W odpowiedzi Museveni, jak to ma w zwyczaju, zablokował przed wyborami wszystkie tzw. media społecznościowe, a Facebookowi pogroził, że takiego tupetu nie będzie znosił i że jeśli ten portal chce działać w Ugandzie, nie wolno mu cenzurować rządu ani się przeciwko niemu zwracać. „Nikt nie będzie sobie z nami pogrywał, rozstrzygał, co dobre, a co złe – zapowiedział. – To nie przejdzie. Uganda należy do nas”.

Ugandyjski satrapa nie wpuścił też do kraju obserwatorów z USA i, podobnie jak wielu innych polityków z Afryki, używał sobie w ostatnich tygodniach na Ameryce, amerykańskich wyborach, a przede wszystkim prezydencie Trumpie, który ustępuje z urzędu tak niechętnie, jak wielu jego kolegów po fachu z Czarnego Lądu. W Afryce nie zapomniano Trumpowi jego słów o „gówno wartych” afrykańskich krajach i prezydentach.


Polecamy: Strona świata - specjalny serwis z reportażami i analizami Wojciecha Jagielskiego


Rzecznik prasowy Museveniego, Don Wanyama, oskarżył nawet Zachód, że nie mogąc zdzierżyć niezależności ugandyjskiego prezydenta, próbuje go zastąpić jakąś swoją marionetką w rodzaju Bobiego Wine’a. „Powinniście się wstydzić!” – powiedział rzecznik Wanyama. A Museveni w ostatnich dniach kampanii sufluje Ugandyjczykom, znanym z konserwatyzmu i niechęci do homoseksualizmu, że Bobiego Wine’a próbuje narzucić im „międzynarodówka pederastów”.

Blokadami internetu i internetową wojną rozczarowana jest ugandyjska młodzież, stanowiąca trzy czwarte ludności 42-milionowego państwa. Statystycy z CIA obliczyli, że średnia wieku w Ugandzie spadła poniżej 16 lat i że od Ugandyjczyków młodsi na świecie są tylko mieszkańcy Nigru, rozpiętego między piaskami Sahary i sawannami Sahelu. Powodem narastającego w młodych rozczarowania i gniewu jest bezrobocie (w Kampali trzy czwarte młodych nie ma stałej pracy), drożyzna i brak widoków na przyszłość. Czują się też znudzeni starym prezydentem, który nie rozumie ich pragnień, obaw, a nawet mowy, a u kresu życia zabiera się za urządzanie im przyszłości.

Śpiew i krzyk

Museveni nigdy wcześniej się z taką sytuacją nie spotkał. Wciąż może liczyć na młodych ze wsi, ale młodzież z miast, zwłaszcza z Kampali, słucha Bobiego Wine’a. Rywal Museveniego ma 38 lat, nieco mniej niż miał prezydent, gdy w partyzanckim drelichu wkraczał do Kampali.

Adres URL dla Zdalne wideo

Zanim trzy lata temu zajął się na poważnie polityką, Wine śpiewał o niej ze sceny i na płytach. O biedzie, beznadziei, braku przyszłości, przemocy, korupcji i o tym, jak wczorajsi zbawiciele przemieniają się w ciemiężycieli. Nawet próbując złożyć Museveniego do politycznej mogiły, Wine przyznawał, że był czas, gdy podziwiał swojego dzisiejszego przeciwnika i miał go za najprawdziwszego bohatera. „Jak taki rewolucjonista mógł stać się pogardzanym tyranem?” – pyta odwiedzających go zagranicznych dziennikarzy.

Bobi Wine to przydomek sceniczny Roberta Kyagulaniego. Odkąd zajął się polityką, również jest niepokonany. Trzy lata temu jako niezależny kandydat wygrał bezapelacyjnie w uzupełniających wyborach do parlamentu. W trzy lata z uwielbianego przez młodych śpiewaka wyrósł na przywódcę opozycji, najgroźniejszego rywala, z jakim kiedykolwiek mierzył się stary mistrz Museveni.

Jeśli go pokona i zostanie prezydentem – nie ogłosił, jak w razie zwycięstwa każe się nazywać: imieniem i nazwiskiem czy pseudonimem ze sceny? – na scenę muzyczną już nie wróci. Ale jeśli przegra, też trudno mu będzie się na nią z powrotem wdrapać. „Dzieci rewolucji”, jak nazywana jest młodzież z Kampali, nie darują mu porażki. Mając czterdziestkę na karku i tak już wydaje się im podejrzanie stary, a polityka i przegrana tylko go postarzą, odbierze wiarygodność i posłuch. Poszukają sobie następnego idola, przewodnika, którego porzucą, gdy tylko ich zawiedzie. W Liberii, trzy lata temu, rozczarowana polityką i politykami młodzież wybrała na prezydenta sławnego piłkarza George’a Weah, a dziś, kiedy okazało się, że nie jest cudotwórcą, najchętniej odwołałaby go z urzędu i zastąpiła kimś nowym.

PS. Nazajutrz po głosowaniu komisja wyborcza podała, że po podliczeniu połowy głosów ubiegający się o reelekcję prezydent Museveni zdecydowanie prowadzi, z prawie dwoma trzecimi głosów, i że zebrał ich dwukrotnie więcej niż Bobi Wine. Muzyk oświadczył, że żadne wybory w Ugandzie nie zostały oszukane tak bardzo, jak te. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej