Komu służą badania

Sci-Hub, piracki serwis z publikacjami naukowymi, kolejny raz pozwano za łamanie praw autorskich. Wyrok, który zapadnie w Delhi, będzie mieć znaczenie dla całej nauki.

27.12.2021

Czyta się kilka minut

Aleksandra Ełbakian, twórczyni Sci-Hubu. Soczi, 8 lutego 2021 r. / DOMENA PUBLICZNA / WIKIPEDIA
Aleksandra Ełbakian, twórczyni Sci-Hubu. Soczi, 8 lutego 2021 r. / DOMENA PUBLICZNA / WIKIPEDIA

Nie każdy z nich się do tego przyzna, ale ogromna liczba naukowców i dziennikarzy korzysta z serwisu Sci-Hub, udostępniającego ponad 80 mln publikacji naukowych, także z płatnych czasopism. Miesięcznie ­Sci-Hub notuje ok. 20 mln wizyt z całego świata. Serwis stworzyła przed dekadą kazachska informatyczka Aleksandra Ełbakian, w 2016 r. uznana przez magazyn „Nature” za jedną z najważniejszych osób w nauce.

Rok wcześniej przegrała pierwszy proces – w USA nałożono na nią kary w wysokości 20 mln dolarów, a potem wiele lokalnych domen, w których Sci-Hub funkcjonował, zostało zablokowanych. Ponieważ jednak zarówno serwery Sci-Hub, jak i sama Ełbakian są w Rosji, gdzie amerykańska jurysdykcja nie sięga, Kazaszka nie zapłaciła pozywającym ją wydawcom nawet centa i nie zlikwidowała serwisu. Sytuacja zmieniła się w 2021 r., w związku z procesem wytoczonym jej w Indiach (równolegle pozwany został także serwis LigGen, zawierający kilka milionów książek) – gdzie Sci-Hub jest niezwykle popularny. Na początku 2021 r. Sci-Hub zaprzestał poszerzania swojej bazy o nowe publikacje, a reprezentanci Ełbakian – będący zresztą wolontariuszami – tym razem biorą udział w rozprawie.

Sąd nie będzie miał łatwego zadania – sprawa dotyczy nie tylko sporu prawnego, ale wpisuje się w sam środek debaty o tym, jak powinna funkcjonować nauka.

Złoty standard

Gdy mówi się o nauce, trudno pomijać jej aspekt socjologiczny. Nauki nie uprawia się ani w próżni, ani w pojedynkę. Wiedza naukowa jest wytworem społeczności naukowców, którzy w swojej działalności przestrzegają pewnych zasad. Jedną z najważniejszych z nich wprowadził Henry Oldenburg. Ten niemiecki teolog i filozof przybył w połowie XVII w. do Londynu i został członkiem Towarzystwa Królewskiego (Royal Society). Jako sekretarz tej instytucji w 1665 r. zaczął wydawać biuletyn „Philosophical Transactions of the Royal Society”, w którym umieszczał rozprawy naukowe innych autorów, ale przed drukiem wysyłał je do recenzji kolejnym badaczom specjalizującym się w danej dziedzinie.

Recenzowanie prac naukowych przez innych specjalistów (ang. peer review) jest do dzisiaj złotym standardem. I jednym z wielu wbudowanych w cały system uprawiania nauki mechanizmów kontrolnych. Dzięki nim trudno opublikować w dochowującym standardów czasopiśmie artykuł naukowy, który byłby stekiem bzdur albo zawierałby zmanipulowane dane. Ale nawet jeśli od czasu do czasu się to komuś uda, to takie przypadki często wychodzą na jaw. Wyłapywaniu ich służyć mogą np. replikacje, czyli odtwarzanie tego samego eksperymentu przez inne zespoły badaczy. Gdy zaś z wielu ośrodków napływają niespójne wnioski, ich prawdziwość pomagają ustalić tzw. metaanalizy, czyli przeglądy literatury na dany temat połączone ze zbiorczą analizą publikowanych w nich danych. Wydrukowane już prace poddawane są także krytyce w środowisku i mogą zostać poprawione lub wycofane z publikacji.

Przykładowo, blog Retraction Watch wymienia już ponad dwieście prac naukowych poświęconych COVID-19, które zostały wycofane (to niewielki odsetek – baza PubMed.gov zawiera ponad 138 tys. prac naukowych, w których tytule znajduje się „COVID-19”). Jedną z najsłynniejszych wycofanych publikacji pozostaje artykuł Andrew Wakefielda i współpracowników, dotyczący związku podania szczepionki przeciw odrze, śwince i różyczce z wystąpieniem zaburzeń autystycznych u dzieci, który zapoczątkował nową erę ruchów antyszczepionkowych.

System naukowy działa więc sprawnie, ale nie znaczy to, że jest wolny od wad i patologii.

Prestiżowe i drapieżne

Wiele czasopism naukowych to produkty komercyjne – wliczając najbardziej prestiżowe, takie jak „Nature”, „Science”, „The Lancet” czy „Cell”. Ich wydawcy zarabiają na kilka sposobów. Po pierwsze, sprzedają wersje drukowane i dostęp online do całych numerów lub pojedynczych artykułów – dla zwykłego użytkownika to na ogół koszt od kilkunastu do kilkudziesięciu dolarów. Ale głównymi odbiorcami tych treści są uczelnie i instytucje badawcze, płacące setki tysięcy dolarów za dostęp do całych baz czasopism danego wydawcy. To jednak nie wszystko – także autorzy artykułów (czyli ostatecznie społeczeństwo) ponoszą koszty publikacji, sięgające zwykle kilku tysięcy dolarów. Rosną one, jeśli artykuł ma się ukazać w otwartym dostępie. W „Nature” koszt takiej publikacji wynosi 9,5 tys. dolarów. Niekiedy samo zgłoszenie artykułu do czasopisma wymaga uiszczenia opłaty.

Wydawanie prasy naukowej to intratny biznes – roczny zysk lidera na rynku, wydawnictwa Elsevier, sięga miliarda funtów, przy nawet 40-procentowej marży. Największe wydawnictwa płacą redaktorom, ale już recenzenci artykułów pracują na ogół za darmo, w poczuciu społecznego obowiązku. Tymczasem to oni są kluczowi w całym systemie. Wnikliwa recenzja artykułu naukowego wymaga poświęcenia przez dwóch lub trzech recenzentów dziesiątek godzin.

Z tego powodu wydawcy czasopism nie cieszą się w środowisku najlepszą opinią. Ciągle powstają także „drapieżne” wydawnictwa, które oferują łatwy dostęp do czasopism jedynie udających naukowe – np. właściwie każdy może opublikować dowolny 4-stronicowy tekst w wydawanym w Indiach „Science International” za 150 dolarów. Takie wydawnictwa żerują na tym, że o karierze naukowej decydują publikacje, których jakość nie zawsze jest weryfikowana przez instytucje publiczne. W Polsce służą temu słynne listy ministerialne czasopism punktowanych, które wyceniają publikacje ze względu na renomę czasopisma – choć, jak alarmowała Jolanta Szczepanik w „Forum Akademickim”, może się na nich znajdować nawet 400 „drapieżnych” czasopism.

Cena otwartości

Duże wydawnictwa naukowe, takie jak Springer czy Elsevier, nie dopuszczają się drapieżnych praktyk, ale ich działalność i tak budzi etyczne wątpliwości. W komentarzu przesłanym „Nature” prawnicy Elseviera przekonują, że serwisy takie jak Sci-Hub zagrażają m.in. „integralności dorobku naukowego”, a także bezpieczeństwu bibliotek i uczelni. Ten drugi zarzut nawiązuje do sposobu działania Sci-Hubu – serwis korzysta z przekazanych mu przez użytkowników danych logowania na strony instytucji, które dysponują legalnym dostępem do publikacji. Absurdem byłoby jednak twierdzić, że Sci-Hub w jakiś sposób zagraża samej nauce – współcześnie stał się raczej jej ważnym elementem.

Z analizy Juana Correi z Uniwersytetu Ekonomicznego w Pradze i współpracowników wynika, że artykuły dostępne w Sci-Hubie są cytowane o 1,7 razy częściej niż te, których w tej bazie nie ma. To jeden z wielu dowodów na to, że Sci-Hub odgrywa ważną rolę w cyrkulacji wiedzy naukowej. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, jak ważna jest to kwestia – nie tylko podczas pandemii. Brak swobodnego dostępu do wyników badań godzi zwłaszcza w kraje biedniejsze, których uczelni nie stać na płacenie wydawcom.

W podobnej sytuacji znajduje się wielu dziennikarzy naukowych na całym świecie – oni także nie mają dostępu do wielu publikacji, jeśli nie pracują równocześnie na większych uczelniach. A to już przekłada się na gorzej informowane społeczeństwo – które przecież ponosi ogromne koszty finansowania badań. Na szczęście coraz więcej publikacji naukowych ukazuje się w otwartym dostępie, niewykluczone zresztą, że ma to związek z obecną sytuacją Sci-Hubu.

Zdaniem ekspertów „Nature” Sci-Hub ma szanse na wygraną w Indiach ze względu na szeroko tam rozumianą ideę dozwolonego użytku. Ale nawet jeśli przegra, to wyrok może odbić się czkawką Elsevierowi i dwóm innym wydawcom, którzy wytoczyli proces. Sympatia społeczności naukowej wobec Sci-Hubu jest olbrzymia. Dalsze ograniczenia jego funkcjonowania mogłyby zaowocować narodzeniem się ruchu, który przekona społeczeństwo, że nauka jest naszym wspólnym dobrem – a praca naukowców nie powinna służyć w pierwszym rzędzie zyskom wydawców.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i kognitywista z Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych oraz redaktor działu Nauka „Tygodnika”, zainteresowany dwiema najbardziej niezwykłymi cechami ludzkiej natury: językiem i moralnością (również ich neuronalnym podłożem i ewolucją). Lubi się… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2022