Kolekcja

Pada śnieg. Bełkoczą światła centrum. „Bo ja też trochę komponuję” – podbija stawkę taksówkarz, by opowieść nie zagasła.

24.01.2022

Czyta się kilka minut

Dorota Masłowska / fot. Grażyna Makara /
Dorota Masłowska / fot. Grażyna Makara /

Patrząc na informację z dyspozytorni od razu pyta, czy Masłowski to jakiś mój krewny. Gdy mówię, że może tak (choć przecież wiem, że nie), a może nie (bo też właściwie – kto to wykluczy?), mówi: ten taki malarz. Bo ma teraz jego jeden obraz. W ogóle to ma ich więcej. Kolekcjonuje różną sztukę. Wytężam pamięć, przywołuję uroczystości rodzinne, widzę suto zastawione stoły, półmiski wędlin, rojne pokoje, jednak nie sposób namierzyć w kłębowiskach wujów – artysty. Ale to niepotrzebne. To pytanie konstrukcyjne, niewymagające jakiejś szczególnej odpowiedzi, a jedynie osadzające mnie w roli „wysłuchującej opowieści”. Opowieści o kolekcji. Składające się na nią dzieła taksówkarz opisuje w dość zdroworozsądkowych, pozbawionych złudzeń kategoriach („40x50 cm, ale i bywają nawet 80x130”). Poza tym zdaje się, że niekiedy nie ma o tym wszystkim dobrego mniemania. Mówi o swych obrazach jak o niesfornych dzieciach, kochanych, ale nieco tępych i ostatecznie rozczarowujących pokładane w nich oczekiwania i ambicje: „Ten jeden jest taki brzydki, że jakbym się napił i nawciągał, to bym też taki namalował”. „Żona to mi światło gasi w sypialni, tyle tam tych obrazów już wisi” (tu wyobrażam sobie piekielny pokoik o ścianach aż po sufit zapełnionych niegenialną sztuką. W nim – biedną żonę, dryfującą na łóżku niby na łupince orzecha przez wizualny chaos, pożar, poród, wrzask). „Domek taki zbudowałem i część tam wywiozłem. Tam je sobie trzymam, bo to by się w mieszkaniu nie pomieściło”. „Podobno starych ludzi teraz nie chcą kupować. Dziecka portret na pniu kupią, a starego nie”.

Nie powiem, że mnie to wszystko nie ciekawi, nie wciąga. Niby jadę do pracy i też mam swoje problemy, całe ich kolekcje, ale myślami przechadzam się już po galerii, pokazie tego nieoczywistego, zabałaganionego, szczerze bizarnego zbioru. Po wystawie jedynej w swoim rodzaju kolekcji, której kuratorem powoduje pragmatyzm, obrotność, ślepy traf, ale też, być może, coś dużo bardziej delikatnego, egzotycznego, nieodgadnionego. Marzenie o pięknie. Pożądanie czegoś głębszego, czegoś więcej, chęć wywikłania własnego życia z nieuchronnej, wszystkożernej szarości. Pada śnieg. Bełkoczą światła centrum. „Bo ja też trochę komponuję – podbija stawkę taksówkarz, by opowieść nie zagasła. – Nie ma takiej radości, która równałaby się z tym, aby coś skomponować, np. piosenkę”. Kochający sztukę kierowca albo raczej: wiozący mnie artysta rozmarza się przez chwilę nad wspomnieniem twórczego flow, które nanizało na struny jego gitary nieznaną wcześniej ludzkości melodię. I gdy ja wciąż wyrażam (nieco przez niego – przyznajmy – zaaranżowane) zadziwienie tą wszechstronnością i superpłodnością, on z bezbłędną intuicją kompozycji trzyaktowej ogłasza, że nie ma ostatnio dużo czasu na tworzenie muzyki. Ponieważ pisze książkę. Choć łatwo to nie idzie. Mimo że ściągnął teraz aplikację do pisania powieści. Oczywiście ożywiam się, bo też od razu ściągnęłabym taką aplikację. Wyobrażam sobie, jak pipczy, przyzywając mnie do napisania kolejnego dialogu, jak podkreśla na czerwono niekonsekwentne metafory, wyznacza zwroty akcji, liczy tempo i objętość urobku. Jednak on jej wcale nie poleca. Wcale to z tą aplikacją szybciej nie idzie. Trochę też stara się czytać. Ale podczas pracy ciężko się skupić.

Gdy się rozstajemy, myślę o nim ciepło. Nie wiem, czy jest wielkim kolekcjonerem, wybitnym pisarzem, muzykalnym muzykiem. Nie wiem, czy za jego staraniami stoją sprawy wzniosłe – jak miłość do sztuki, łaknienie piękna, głód egzystencjalnej głębi – czy też zupełnie potoczne – niezgoda na własną zwykłość, fantazja o sobie-twórcy. Jednak ta przypadkowa wielkomiejska konfesja, mimo że najwyraźniej wielokrotnie wcześniej już poczyniona, zdała mi się prostolinijna, człowiecza, bliska. Bardzo dawno nie rozmawiałam już z taksówkarzem. Tylko te ubery z przesłoną, za którą siedzą mężczyźni milczący z wyboru albo z niepolskojęzyczności. Mają baśniowe imiona drwali, rozbójników, książąt. Słuchają eski, przerobionych na eurodance coverów Milesa Davisa, Nirvany i Mozarta. Skrzypią ich duże czarne skórzane kurtki. Z syntetyczną surowością mówią do nich po rosyjsku GPS-y. Nawigują ich przez nieskończoności nieznanych ulic. Bimbają na lusterkach zapachowe choineczki. Gdy w drodze powrotnej biorę ubera, nikt mnie o nic nie zagaduje, nie pyta. W milczeniu wsiadam do wehikułu samotności. Oddzieleni pleksi, suniemy w milczeniu, nie wspominając sobie ani słowem o swoich kolekcjach.©


Czytaj wszystkie felietony Doroty Masłowskiej

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i autorka sztuk teatralnych, od września 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zadebiutowała w 2002 r. powieścią „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” (Paszport „Polityki”), a wydany cztery lata później „Paw królowej” przyniósł jej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2022