Klosz, ale przemakalny

MACIEJ MÜLLER: - Jak Ksiądz przyjmuje informacje, że powołań jest w tym roku wyraźnie mniej?

22.09.2007

Czyta się kilka minut

Ks. GRZEGORZ RYŚ: - Mam zawsze mieszane uczucia, gdy zaczynamy liczyć ludzi w Kościele (przystępujący do Komunii, powołania...). Król Dawid kiedyś policzył swoich poddanych - i niemal natychmiast wybuchła zaraza w Izraelu. Ta historia pokazuje coś ważnego. W Kościele ludzie należą do Boga, powołanie jest łaską, darem i znakiem, który Pan Bóg daje Kościołowi. Ten znak trzeba dobrze odczytać, podobnie jak dawany nam poprzednio (w latach 80.) znak obfitości powołań, gdy do krakowskiego seminarium przychodziła rocznie setka ludzi. Czy tamten znak hojności zrozumieliśmy do końca? Na ile w Kościele polskim rozwinęła się odpowiedzialność za Kościół europejski i świadomość misyjna? Przecież te powołania nie były dane tylko nam. Ponoć co drugi ksiądz w Europie jest Polakiem. To niesłychanie zobowiązuje.

- A jak odczytać znak, kiedy kandydatów przychodzi 40 czy 50?

- Najpierw z wdzięcznością za każdego! I ze spokojem: media za wcześnie zdiagnozowały kryzys powołań w Kościele. Zapewne jednak także mniejsza liczba święconych kapłanów skłania do pytania, jaka jest ich funkcja w Kościele. Czy rzeczywiście musi być tak, że ksiądz zarządza parafią, cmentarzem, budową i każdym remontem? Czy zmniejszona liczba powołań nie powinna stać się bodźcem, byśmy się nauczyli w Kościele lepszej współpracy między kapłanem a świeckim? A my księża - abyśmy się skupili na sednie swojego powołania, funkcjach, w których nikt nas nie zastąpi?

Beneficjum na kleryków

- Co to w ogóle znaczy: "seminarium"?

- "Semen" to po łacinie "ziarno". To się tłumaczy samo przez się.

- Seminaria jako takie zaczęły powstawać dopiero po reformach Soboru Trydenckiego. Jak wcześniej Kościół sobie radził z przygotowywaniem kapłanów?

- Człowiek, który chciał być księdzem, po prostu się wychowywał przy własnym proboszczu. Weźmy przykład Krakowa. W XV w. działał tu uniwersytet, a także szkoły parafialne na całkiem wysokim poziomie. Niemniej warunkiem uzyskania święceń i objęcia beneficjum nie było skończenie szkoły, ale złożenie egzaminu przed komisją biskupią.

- Jak wyglądały te egzaminy?

- Sprawdzano umiejętności potrzebne do sprawowania liturgii: czytanie, pisanie, śpiew liturgiczny, znajomość podstawowych prawd wiary i modlitw.

- Nie są to wysokie wymagania.

- To jednak wcale nie znaczy, że księża byli niewykształceni. Krakowskie środowisko intelektualne w wieku XV liczyło się w skali Europy. Musiało więc też oddziaływać na tych, którzy aspirowali do święceń.

A po drugie, gdyby kler był tak głupi, jak to się czasem pokazuje w polemicznych tekstach przełomu XV/XVI w., to nie miałaby się prawa dokonać pogłębiona dyskusja teologiczna związana z reformacją. By uczestniczyć w sporach o usprawiedliwieniu grzeszników, modelu Kościoła, roli Pisma Św. w przekazie Objawienia, naprawdę trzeba było przejść odpowiednią formację intelektualną. Więc stosunkowo duża część kleru musiała posiadać przyzwoite wykształcenie.

- Sobór Trydencki odbył się w latach 1545-64. Jednak seminarium krakowskie powstało dopiero w roku 1601...

- Zazwyczaj tak bywa, że od decyzji soboru do jej realizacji upływa trochę czasu. Problem był w tym, że Kościół funkcjonował w systemie beneficjalnym. Biskup, kapituła czy proboszcz mieli swoje beneficjum, z którego się utrzymywali, natomiast diecezja jako taka - nie. Ktoś musiał wydzielić część własnych dochodów, by założyć seminarium. Ostatecznie uczynił to światły biskup, kard. Bernard Maciejowski.

Jednak nawet wtedy dawny system, połączony z egzaminem przed komisją biskupią, funkcjonował nadal. Bo przyznane seminarium fundusze wystarczały np. na 12 kleryków: w skali takiej diecezji jak Kraków to kropla w morzu potrzeb. Grono duchownych rekrutujących się z seminarium było stopniowo coraz większe, ale na początku to był nikły procent.

Przetrwać bez MP3

- Przeczytałem na korytarzu plan dnia kleryków: pobudka o 5.30, pół godziny rozmyślania, Msza św., milczenie... Czy taki system sprzyja rozwojowi duszpasterza?

- Życie seminaryjne ma charakter quasi-klasztorny. Ma to swoje plusy i minusy (ale z wielką przewagą tych pierwszych). Człowiek niemal ciągle jest w grupie, funkcjonuje w pewnym rygorze czasowym, czego nie będzie miał na parafii. Nie znaczy to, że model średniowieczny (wychowanie na parafii) był lepszy; warto się zastanowić, w jaki sposób można jego elementy realizować także dzisiaj. Młody człowiek musi mieć doświadczenie tego, czym jest parafia i życie nie w wielkiej wspólnocie rówieśników, ale w gronie dwóch czy trzech księży różniących się wiekiem i doświadczeniem.

- No właśnie, o seminarium często mówi się jako o kloszu.

- To nie jest klosz nieprzemakalny. Klerycy mają praktyki po każdym roku studiów i one pokazują rzeczywistość. To np. staż w szpitalu pediatrycznym w Prokocimiu, wyjazd na obóz z niepełnosprawnymi, rekolekcje z młodzieżą. Z kolei diakoni spędzają pół tygodnia w seminarium, a drugie pół pracują w parafii.

Więc przy wszystkich zastrzeżeniach trzeba powiedzieć, że jest to system dobry. Bo młody człowiek potrzebuje odejścia od świata po to, by się skupić. Przychodzi kandydat, który nie wyobraża sobie życia bez odtwarzacza MP3 i komórki. Żyje w ciągłym ruchu i napięciu. Trzeba mu zaproponować ciszę, żeby wszedł w swój wewnętrzny świat. Świat modlitwy i spotkania z Panem Bogiem, przeżywania wiary w sposób osobisty i możliwie najgłębszy.

Z własnego doświadczenia kleryckiego powiem, że milczenie to czas, na który się czeka. To czas duchowego odpoczynku. Tym bardziej że milczenie wróci do każdego w wymiarze życia samotnego. Są momenty w życiu księdza, kiedy nie ma się do kogo odezwać. I albo ma jakieś doświadczenie życia wewnętrznego, które go uratuje, albo stanie się ciężarem dla ludzi dookoła. Seminarium stwarza natomiast wręcz idealne warunki do formacji wewnętrznej, do skupienia, modlitwy, wejścia w siebie, także do studiów.

- Widzę tu podobieństwo do dominikańskiej zasady "contemplata aliis tradere": dzielić się owocami kontemplacji.

- Ta zasada dotyczy tak naprawdę całego duchowieństwa. Wszelkie zaangażowanie księdza musi się rodzić z kontemplacji Boga. Nie ma innej możliwości. Nie można dać czegoś, czego się nie ma samemu. Oczywiście, ważne jest także, aby przygotować kleryka do życia samodzielnego, w którym musi zadbać o swoje potrzeby. Bo póki co, żyjąc tutaj, ma wszystko zapewnione: mieszkanie, miejsce do nauki, jedzenie. To cały obszar trosk, o które studenci świeccy niejednokrotnie muszą w życiu powalczyć.

- Czy to się powinno zmienić?

- Nie wiem. Trzeba na pewno pomyśleć nad tym, by kleryk czuł, że seminarium to nie tylko miejsce, w którym żyje, ale jego dom, o który musi się troszczyć. Oczywiście nie mamy tutaj sprzątaczek: klerycy sami utrzymują budynek w czystości, ale myślę - i ciekaw jestem, co pomyślą, kiedy to przeczytają - że choć raz w tygodniu mogliby pozmywać naczynia. Zwłaszcza księdzu potrzebny jest szacunek do takiej pracy.

- Ksiądz staje się też zarządcą parafii, więc powinien mieć wiedzę ekonomiczną.

- Najczęściej zostaje najpierw wikarym. Przejdzie trzy, może cztery parafie i tam zdobywa doświadczenie, zanim zostanie mu powierzony jakiś urząd połączony z zarządem finansami. Zresztą formacja księdza nie kończy się wyjściem z seminarium. Istnieje też tzw. formacja stała: kilkudniowe zjazdy dwa razy w ciągu roku. No i - wspomniana wcześniej - otwartość na współpracę w tej dziedzinie z ludźmi świeckimi.

Nadajesz się czy nie

- Jakiego człowieka chce wychować seminarium? Wyprać go z tego, jaki jest, i napełnić nową treścią?

- To krzywdzący stereotyp. Człowiek, który tu przychodzi, otrzymuje pewną propozycję przeżywania wiary. Jego rozwój powinien polegać na tym, że wypracuje sobie własną formę modlitwy i przebywania z Bogiem. Im szybciej ten proces u niego nastąpi, tym lepiej.

- Kiedy kapłan wychodzi z seminarium, musi sam sobie narzucić dyscyplinę modlitwy i kontemplacji. Może się pojawić pokusa wyzwolenia spod surowego regulaminu.

- To pytanie, na które odpowiada w swoich Listach św. Paweł: prawo musi być wychowawcą i prowadzić do wolności. To problem ustawienia prawa i jego przeżywania w taki sposób, aby wychowywało do dojrzałych postaw. Czyli takich, które są zinterioryzowane: moje własne. Jeśli kleryk nie został wychowany do sensownego przeżywania prawa, to jako ksiądz będzie innych tylko musztrował, a nie prowadził przez prawo do wartości.

Są też takie konstrukcje psychiczne, które lubią porządek i chowają się w regulaminie. Trzeba wtedy spytać, czy regulamin ich rozwija, i do czego. Najważniejszy jest duch prawa. Cel, jakiemu ono ma służyć.

- Rozmawiałem z byłym już klerykiem z Krakowa: opowiedział mi, że przeszkadzał mu zakaz picia alkoholu przez wszystkie sześć lat. Według niego niektórzy księża potem to sobie odrabiają. Czy tak surowe zasady są korzystne dla kogoś, kto ma żyć przecież w świecie?

- Abstynencja, która trwa sześć lat, nie jest jakąś niesłychaną ofiarą, a można tę ofiarę uczynić bardzo sensowną. Żyjemy w kraju, w którym alkoholików są setki tysięcy. Dlatego potrzebne jest budowanie środowiska ludzi niepijących. Kto ma je tworzyć, jeśli nie przyszły ksiądz? Może ta abstynencja sprawi, że odstawi alkohol na całe życie, a na pewno powinna go wychować do trzeźwości przez całe życie.

Mówię to z całą świadomością, że samotne życie na parafii sprzyja temu, by ksiądz sięgał po alkohol w trudnych sytuacjach. Więc jeśli kleryk nie ma moralnej pewności, że jest w tej dziedzinie wolny wewnętrznie, to powinien się zastanowić, czy dobrze wybrał drogę życiową.

- W reportażu opublikowanym w lutym w "Dużym Formacie" klerycy opowiadali, że żyją w stałym lęku przed tym, iż przełożeni im udowodnią brak powołania i wyrzucą.

- Powołanie to odkrycie, które się dokonuje między kandydatem a Panem Bogiem. Człowiek musi odczuć, do czego go Bóg woła. A seminarium jest po to, żeby mu w tym pomóc. Owszem: także po to, by stwierdzić - mówiąc wprost - czy się nadaje, czy nie. To nie jest dziwne ani niesprawiedliwe. W starożytności chrześcijanie wybierali sobie księży i biskupów! Rozumieli to tak, że kapłaństwo nie jest prywatną sprawą, ale służbą wobec Kościoła. Jakiś element tego został. W formule święceń mówi się, że "wybieramy sobie tych braci do posługi". Więc z jednej strony rozeznanie dokonuje się między człowiekiem a Bogiem, a z drugiej jest relacja między nim a Kościołem.

Dzisiaj mamy skłonność do zbyt indywidualistycznego podchodzenia do powołania. A ono ma wymiar eklezjalny: Kościół jest wspólnotą, która ma konkretne potrzeby. A jeśli tak, to Kościół ma tu coś do powiedzenia. Czasem mówi komuś "nie", ale w starożytności z kolei tak się działo, że człowiek wybrany niekoniecznie miał na to ochotę. Znamy wiele historii ludzi przymuszonych do przyjęcia święceń. My od razu zaczęlibyśmy roztrząsać, czy to było ważne, czy nieważne; a tamci nasi starsi bracia mieli wyczucie, że powołanie nie jest czymś prywatnym. Powołany musi mieć wyczucie potrzeb Kościoła. Ta relacja powinna być przeżywana dojrzale i poważnie: moją drogę do Boga odbywam w Kościele.

- Ale w starożytności to lud Kościoła wybierał księdza, a teraz czyni to Kościół hierarchiczny.

- Niemniej jakieś elementy z tamtej pierwotnej pragmatyki jeszcze zostały. Przed święceniami kandydat musi uzyskać dobrą opinię przynamniej od dwóch świeckich ze swojej parafii.

- A po czym poznać, że człowiek może przyjąć święcenia?

- To oczywiście coś bardzo indywidualnego. Ale można wyliczyć cechy, które powinien posiąść kandydat. Musi kochać modlitwę i Kościół, wiedzieć, co to jest posłuszeństwo, mieć postawę służebną, poczucie odpowiedzialności, być gotowym na przyjęcie zobowiązania do życia w celibacie. Musi przede wszystkim znać to, co istotne w kapłaństwie: głoszenie Słowa, sprawowanie sakramentów i budowanie wspólnoty eklezjalnej. Powinien tymi wartościami żyć i umieć do nich poprowadzić drugiego człowieka.

Ks. GRZEGORZ RYŚ (ur. 1964), nowy rektor krakowskiego seminarium, jest historykiem Kościoła, rektorem Archiwum Kapitulnego na Wawelu, wykładowcą PAT i członkiem zespołu redakcyjnego "TP". Autor m.in. książek o celibacie i inkwizycji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kardynał, arcybiskup metropolita łódzki, wcześniej biskup pomocniczy krakowski, autor rubryki „Okruchy Słowa”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Doktor habilitowany nauk humanistycznych, specjalizuje się w historii Kościoła. W latach 2007-11… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2007