Kiedy kolejna upadłość?

Od 2000 roku urzędnicy ministerialni pracują nad ustawą, która chroniłaby interesy klientów firm deweloperskich. Pracują bezskutecznie.

19.01.2010

Czyta się kilka minut

Na dno z deweloperem / rys. Mateusz Kaniewski /
Na dno z deweloperem / rys. Mateusz Kaniewski /

W poprzednim numerze "Tygodnika" opisaliśmy dramat klientów krakowskiej firmy deweloperskiej Leopard SA. 180 właścicieli zapłaciło za swoje mieszkania i podpisało akty notarialne. Mimo to może się okazać, że stracą mieszkania - inwestor zbankrutował, a o nieruchomości upomnieli się wierzyciele.

Równie mętnie, jak interesy udziałowców Leoparda, które doprowadziły do upadku firmy, wygląda historia ochrony praw nabywców mieszkań. Bój o odpowiednią ustawę trwa od 2002 r., kiedy rząd Leszka Millera był o krok od skierowania jej do Sejmu. Przewidywała m.in. obowiązek zakładania przez deweloperów obowiązkowych rachunków powierniczych, czyli specjalnych kont bankowych, na które przyszli właściciele mieliby wpłacać swoje pieniądze, wypłacane następnie deweloperowi po oddaniu budynku do użytku. Ustawa przewidywała również obowiązek podpisywania umów przedwstępnych w formie aktu notarialnego. Projekt przepadł, bo w rządzie zwyciężyła obawa, że utrudni sprawne przeprowadzanie procesów upadłościowych. Również kolejny, mniej radykalny projekt z 2007 r. nie dotarł do Sejmu.

Irena Buczyńska, prezes Stowarzyszenia Syndyków, Rzeczoznawców i Doradców Gospodarczych Polska-Europa: - Pamiętam, jak alarmowaliśmy w 2007 r. ówczesnego ministra budownictwa Andrzeja Aumillera, że ustawa jest konieczna, bo klienci, mimo toczonych od wielu lat dyskusji, pozostają bez należytej ochrony prawnej. Jednak nikt nie miał wtedy do tego głowy. Na rynku panowała nadzwyczajna hossa i nikt nie oczekiwał kryzysu. A kryzys nadszedł. Części dramatów można było uniknąć.

- Krótkowzroczność Polaków jest wręcz przerażająca - dodaje Krzysztof Bartuś, ekspert z Instytutu Analiz Monitor Rynku Nieruchomości. - Od początku istnienia rynku deweloperskiego w Polsce nie udało się wprowadzić choćby minimalnych zabezpieczeń, które ratowałyby klienta w razie kłopotów firmy.

Jak to się stało, że dwa gotowe projekty ustaw trafiły do szuflady?

- Mogę się tylko domyślać, że powodem były interwencje branży bankowej i samych deweloperów. Niektóre banki, jak PKO SA czy BRE Bank, same zaangażowały się w działalność budowlaną. Deweloperzy zaś nie mają powodu, by nakładać na siebie choćby minimalne ograniczenia - ocenia Bartuś.

Jedną z nielicznych firm, które z własnej woli wprowadziły opisane wyżej ograniczenia, jest zagraniczna spółka Alpha Kraków Development, która buduje w Krakowie 450 apartamentów. Pieniądze klientów kierowane są na fundusz powierniczy banku Polbank EFG, który wypłaca inwestorowi pieniądze po zam­knięciu poszczególnych etapów inwestycji. Bank posiada własny nadzór budowlany, który sprawdza, jak deweloper wywiązuje się z robót. Umowy przedwstępne zostały spisane u notariusza, a klienci mają gwarancje, że w razie upadłości środki finansowe do nich powrócą.

- Czuję się dziwnie ze świadomością, że to, co powinno być normą, w Polsce traktowane jest jak wielkie wydarzenie - mówi "Tygodnikowi" Georgios Notopoulos, dyrektor Alpha Krakow Development. - W krajach Unii do tej branży wchodzą firmy, które na starcie posiadają kapitał, w Polsce za tę branżę biorą się wszyscy. Nasza firma miała całość kwoty na inwestycję, zanim jeszcze zaczęliśmy budować. Dlatego, między innymi, ponad 70 proc. wartości mieszkania klienci płacą w momencie, gdy inwestycja jest już zakończona.

Przypadek Alphy jest jednak odosobniony.

- Jeśli deweloper nie ma kapitału własnego, a jego inwestycja w 90 proc. opiera się na kredycie, to nawet niewielkie zachwianie rynku może doprowadzić go do upadłości - twierdzi Bartuś. - Sprawa Leoparda i innych spółek w całej Polsce, które upadły w ostatnim czasie, to dramat zgotowany sobie na własne życzenie.

Na razie nic nie wskazuje, by w najbliższej przyszłości rynek deweloperski miał się ucywilizować. Między innymi z tego powodu opisywani przez nas w ubiegłym tygodniu klienci Leoparda założyli kilka dni temu Stowarzyszenie "Wierzbowa", które ma walczyć nie tylko o odzyskanie mieszkań, ale też pomagać innym pokrzywdzonym. Na razie w stowarzyszeniu jest 20 osób, wkrótce dołączą kolejne, m.in. z Wrocławia. Członkowie zapowiadają, że wkrótce rozpoczną zbieranie podpisów pod obywatelską inicjatywą ustawodawczą. Chcą, by Sejm zajął się projektem zmian w prawie, które będą chronić klientów. Wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie pracy członkom stowarzyszenia nie zabraknie.

Krzysztof Bartuś: - Leopard to jeszcze nie koniec. Oczekuję, że w tym roku czeka nas kilka spektakularnych upadłości na rynku deweloperskim, szczególnie na gorących rynkach, czyli w dużych miastach. Deweloperzy zapłacą za brak umiejętności przewidywania, a wraz z nimi - również ich klienci.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2010