Kapelusz czy czarczaf

To książka o kraju, w którym podróż z Europy do Azji zajmuje około kwadransa i nie jest podróżą zagraniczną. Opisuje Turcję poprzez jej problemy: z własną tożsamością, z orientacją światopoglądową i polityczną, z dwuznacznym stosunkiem do seksualności.

01.02.2011

Czyta się kilka minut

"Wszędzie tam, gdzie agresywna kultura McŚwiata atakuje świat tradycji i religii, próbuje go zmiażdżyć, jako reakcja rodzi się fundamentalizm o podłożu religijnym" - powiada Benjamin Barber. Mimo to, zdaniem amerykańskiego politologa, konflikt pomiędzy konsumpcjonizmem a religią nie jest nieuchronny. Jako przykład podaje Turcję, "w której obserwujemy odrodzenie się umiarkowanego i zarazem silnego islamu, wiary religijnej, która nie ma charakteru fundamentalistycznego, a zarazem kraj ten może się pochwalić sukcesami gospodarki kapitalistycznej". Ma to być dowód na to, że religia i kapitalizm nie muszą się nawzajem wykluczać, "mogą pokojowo współistnieć" ("Zagnajmy dżina do butelki", z Benjaminem Barberem rozmawia Artur Domosławski, "Gazeta na Święta" z 24-26 grudnia 2010).

Książka Witolda Szabłowskiego "Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji" pokazuje, jak to z tym "pokojowym współistnieniem" - nie tylko religii z kapitalizmem, ale i tradycji z nowoczesnością, Azji z Europą, Wschodu z Zachodem - bywa w praktyce.

W Turcji podróż promem z Europy do Azji zajmuje około kwadransa. Nie jest nawet podróżą zagraniczną. Miejscowi nie widzą w niej niczego szczególnego, wzruszają ramionami: "Cieśnina to cieśnina".

Nie dla polskiego reportera, w którego wyobraźni owa "codzienna podróż między kontynentami" sama układa się w zgrabną figurę literacką: "Biznesmeni razem z żebrakami, kobiety w czadorach z kobietami w mini, niewierzący z imamami, prostytutki z derwiszami, święci z nieświętymi. Cała Turcja na jednym promie". Niczym cała Polska na weselu Lucjana Rydla.

Graniczność, podział, wewnętrzne rozszczepienie to podstawowa metafora "Zabójcy z miasta moreli". "Ja też mam taką cieśninę w sobie - mówi poeta Tayfun. - Każdy Turek tysiąc razy na dzień krąży między tradycją a nowoczesnością. Kapeluszem a czarczafem. Meczetem a dyskoteką. Unią Europejską a niechęcią do Unii Europejskiej". "Cała Turcja jest rozdarta przez niewidzialną cieśninę" - podsumowuje rzecz Szabłowski.

Bosfor zatem - tyleż oddzielający, co łączący Europę z Azją - jawi się jako symbol, reprezentujący sobą nie mniej wyraziste, lecz subtelniejsze przecież podziały. Granice trudne czasem do pojęciowego uchwycenia. Operujące w sferze ludzkiej psyche: "Rano moje koleżanki piją ze swoimi chłopakami espresso, jedzą croissanty i rozmawiają o światowej literaturze. A po południu zakładają chusty i idą do babci na kawę po turecku".

Zasadniczy podział w świadomości zbiorowej Turków przebiega na linii Wschód-Zachód i rozpatrywany jest często w kategoriach wierności określonej tradycji kulturowej i afirmowanym przez nią wartościom oraz ich zdrady, dumy i poniżenia: "Zachód uważa ich za fanatyków. Wschód - za sługusów Zachodu. Al-Kaida przeprowadza nad Bosforem zamachy, a Unia Europejska od pół wieku nie chce Turcji przyjąć. Bo za duża i zbyt obca kulturowo".

Schizofreniczna tożsamość współczesnego Turka wydaje się być zatem kształtowana w konfrontacji z jednej strony z kulturą Zachodu, postrzeganego jako awangarda cywilizacyjnego postępu, ale i ateistycznego indyferentyzmu moralnego i agresywnego konsumpcjonizmu - z drugiej natomiast z kulturą Wschodu, odbieranego jako ostoja tradycyjnych wartości, ale i siedlisko zacofania, które bywa krytykowane bez ogródek i litości. Czasem z poczuciem humoru: "U nas większość myśli, że klitoris (łechtaczka) to stolica Singapuru", kiedy indziej ze złością i rezygnacją: "Strasznie buraczane to nasze społeczeństwo".

Autodefinicje dokonywane poprzez uznanie kultury zachodniej za kontekst podstawowy bywają artykułowane wprost, a więc świadomie, nierzadko też z ironicznym dystansem: "Nam, Turkom, nigdy na niczym tak nie zależało, jak na podziwie niewiernych. Sami nie umiemy doceniać tego, co mamy i co sobą reprezentujemy. Dopiero podziw w waszych zachodnich oczach sprawia, że czujemy się wartościowi".

W podobnych wyznaniach często dochodzi do głosu rozmaicie wyrażana ambiwalencja: "Z jednej strony was nienawidzimy. Z drugiej, wasze uznanie jest dla nas bezcenne".

Podziały przebiegają na różnych płaszczyznach. Najłatwiejsza do wyartykułowania jest płaszczyzna geograficzna: tradycyjnie jako bardziej konserwatywne (wsteczne) postrzegane są wschodnie rejony kraju, jako nowocześniejsze (proeuropejskie) - raczej te zachodnie. Jest to jednak podział dość powierzchowny. Istotniejsze różnice mają miejsce w psychice Turków. W polityce wyraża się to na przykład poprzez rozdzielenie życia prywatnego od publicznego. "Zmieniłem się - mówi premier Erdo?an. - Umiem już oddzielać życie prywatne od publicznego. Jako osoba prywatna jestem oczywiście muzułmaninem. Ale moja partia jest partią świecką o programie liberalnym. Turecką odmianą chadecji". "Zgodnie z tą logiką - dopowiada autor - Erdo?an jako premier podaje już rękę kobietom bez poczucia, że grzeszy. Ale prywatnie, choćby swojej żonie, nie poda ręki nigdy w życiu".

Owo swoiste dwójmyślenie (może nawet wielomyślenie) w sposób rzeczowy diagnozuje doktor Hatice Öztürk, socjolożka: "Konstrukcja Turka jest przedziwną mieszanką dumy z przeszłości i współczesnych kompleksów - objaśnia. - Wszyscy jesteśmy dumni z tego, jak potężnym krajem byliśmy kiedyś. Dzisiaj powodów do dumy jest znacznie mniej. Owszem, wygraliśmy Eurowizję. W piłkę gramy nieźle. Ale czasy, gdy armia sułtana zapuszczała się aż pod Wiedeń, już nie wrócą".

Leczenie owych kompleksów realizuje się nieraz - co jest zjawiskiem o charakterze uniwersalnym - poprzez akceptację i głoszenie teorii spiskowych: "Wiecie, jakim jesteśmy silnym krajem. Że parę lat i będziemy mogli całej Europie spuścić łupnia. Więc przyjeżdżacie i promujecie: prezerwatywy, małżeństwa gejów, seks bez zobowiązań. Wszystko, żebyśmy mieli mniej dzieci".

Innym razem generuje bardziej zdroworozsądkowe i oparte na racjonalnych zasadach podejście krytyczne, w świetle którego Zachód jawi się jako konstrukt społeczno-polityczny nastawiony wyłącznie na zysk, bezkompromisowy i ograniczający się do własnej światopoglądowej perspektywy, niezdolny do zrozumienia innych punktów widzenia, zapatrzony w siebie i nieszanujący innych kultur, zadufany i arogancki, w pewnym więc sensie - kulturowo zacofany. "Dla was życie w pokoju to życie według waszych reguł. Mówicie, że islam jest zacofany, że nasza demokracja jest słaba, a tradycje głupie. Każecie się zmieniać, bo to wy wiecie, jak się powinno żyć w XXI wieku. A jak próbujemy się zmieniać, bo przecież od czasów Atatürka nie robimy nic innego, śmiejecie się z nas".

Ze względu na ten aspekt książki Szabłowskiego należy ją uznać za wielce pożyteczną i potrzebną (można by nawet powiedzieć, cokolwiek paradoksalnie, niestety potrzebną). Choćby z uwagi na tych z nas, którzy zdają się bezkrytycznie popierać proamerykańską politykę naszego rządu. "Mam nadzieję - mówi jeden z bohaterów książki - że [George Bush] ma w nocy koszmary. Że nie może spać i że będzie bardzo cierpiał, zanim umrze. Po tym, ilu ludzi zabił w Iraku, jego miejsce jest w piekle, między Hitlerem a Stalinem. Wy z Polski? Czyli wasze ręce też są czerwone od krwi. Mam nadzieję, że wasze dzieci będą się wstydzić za tę wojnę". Bez względu na to, czy zgadzamy się z powyższą opinią, czy nie, faktem jest, iż nasz udział w wojnie w Iraku przysporzył nam wielu wrogów.

"Polacy, Anglicy, Amerykanie, wy wszyscy sprawiliście, że w moim kraju nie da się żyć" - mówi Mahmud, uciekinier z Iraku, najpierw wykorzystywany przez Amerykanów jako tłumacz, potem - z wyrokiem śmierci wydanym przez ich wrogów - pozostawiony sam sobie. Wyświadczywszy niejakie usługi naszemu reporterowi, zwraca się do niego z niecodzienną prośbą: "Jak będziesz pisał swój artykuł, zamieścisz mój apel. Jest krótki". I Mahmud czyta z kartki: "Ja, Mahmud X., były tłumacz wojsk amerykańskich, mam do zachodniej Europy wielką prośbę. Przyślijcie tu oddział wojska i wykastrujcie nas wszystkich. I tak nie mamy z czego wyżywić naszych dzieci. A kiedy chcemy przyjechać do was i uczciwie pracować - strzelacie do nas i wyganiacie. Wykastrujcie nas. Ulżyjcie i nam, i sobie".

Książka Szabłowskiego opisuje Turcję poprzez ukazanie jej zasadniczych problemów: z własną tożsamością, z ogólną orientacją światopoglądową i polityczną, z kwestią imigrantów, dwuznacznym stosunkiem do seksualności, prostytucji, honorowych zabójstw kobiet itp. Z wypowiedzi poszczególnych bohaterów wyłania się - wprawdzie, jak zawsze, fragmentaryczny - charakter narodowy Turków, który jako świadomość zbiorowa wykazuje cechy "duszy zbiorowej", inaczej "duszy tłumu", zdefiniowanej swego czasu przez Gustawa Le Bona, z jej fundamentalnymi wadami: skłonnością do uproszczeń, impulsywnością, drażliwością (myślenie stereotypami i resentymentami), brakiem krytycyzmu, nietolerancją, autorytaryzmem itd.

Wszystkie te cechy znajdujemy na przykład w takiej oto wypowiedzi rozgoryczonego Turka: "Kiedyś, przyznaję, byłem zachłyśnięty Zachodem. Ale jak pomieszkałem rok w Hamburgu, uświadomiłem sobie, że nigdzie nie jest tak pięknie i tak bogato jak w Turcji. Zazdrościcie nam. Dlatego chcecie, byśmy weszli do Unii. A potem wy będziecie tu rządzić".

Opinie tego typu wypełniają przeważającą część książki, aczkolwiek przytaczane są także bardziej racjonalne i zdystansowane wypowiedzi specjalistów (historyków, socjologów) oraz krytyczne głosy pojedynczych osób.

"Zanikanie świadomości swego ja u poszczególnych osób i poddanie uczuć i myśli pewnemu kierunkowi - oto pierwsza cecha organizującego się tłumu" - twierdzi Le Bon. Jest to także pierwsza cecha każdego charakteru narodowego, który wszak nie może uwzględniać poszczególnych zindywidualizowanych i oryginalnych (na szerszym społecznym tle) poglądów i postaw, lecz określony jest poprzez te najbardziej typowe, nieindywidualne i nieoryginalne właśnie, niejako zatem nie-własne, cudze, przejęte bezrefleksyjnie lub narzucone z zewnątrz. Inaczej bowiem charakter ten nie mógłby w ogóle być zdefiniowany lub, ostrożniej, definiowanie go byłoby niezwykle trudne.

Ujmując rzecz po agambenowsku, im bardziej poszczególni ludzie utożsamiają się z charakterem narodowym, tym wyraźniej przegrywają walkę "z urządzeniami będącymi ich wytworem", ulegając mechanizmom odpodmiotowienia (uprzedmiotowienia) i zmieniając się w zwykłe narzędzia, którymi posługują się anonimowe siły procesów historycznych, społecznych, politycznych itd. lub zgoła nieanonimowe siły jakichś konkretnych organizacji czy grup ludzi, a nawet pojedynczych osób. Procesy te uwidaczniają się zwłaszcza wtedy, gdy oglądowi poddaje się inną kulturę, inną społeczność, inną narodowość, np. turecką, do której łatwiej odnosić się z dystansem niż do własnej.

W książce Szabłowskiego takim jaskrawym przykładem zawłaszczonej, odpodmiotowionej osobowości wydaje się postać Mehmeta Ali A?cy, tytułowego "zabójcy z miasta moreli", którego psychika prezentuje się jako tak silnie ulegająca zewnętrznym wpływom, że wygląda na zupełnie pozbawioną własnej woli i świadomej inwencji, staje się igraszką w rękach Losu. Tylko w tym świetle można zrozumieć zaskakujące skądinąd opinie najbliższych na jego temat: "Mehmet Ali był bardzo dobrym dzieckiem - mówi mi Adnan [brat Mehmeta]. - Nigdy się z nikim nie bił, nie kłócił. Ci mordercy wykorzystali jego dobre serce. Wykorzystali naszą biedę. Mój brat jest dobrym bratem i synem, dobrym człowiekiem. Nigdy nikomu nawet źle nie życzył - dodaje, a głowy wujów w pełni się z nim zgadzają".

W jakiś zadziwiający, aczkolwiek mocno wysublimowany sposób owo poczucie bycia sterowanym przez jakąś siłę zewnętrzną dociera także do samego A?cy: "mówi, że wypełniał tylko proroctwa. Wypełniał, bo ktoś je wypełnić musiał. Bóg chciał, by był to Mehmet Ali A?ca, nowy mesjasz, urodzony w ubogiej rodzinie, w Hekimhan, pod pachnącą morelami Malatyą, mroźną zimą 1958 roku". Innymi słowy, Bóg chciał, aby A?ca strzelał do Jana Pawła II.

Rozdział ten kończy się znamiennym stwierdzeniem: "Po wyjściu z więzienia Mehmet Ali A?ca przepadł jak kamień w wodę". Jakby go w ogóle nie było.

Pisana w niespiesznym, leniwym rytmie książka Szabłowskiego, rozpoczynająca się od cokolwiek anegdotycznych opowieści o tureckim poecie Nazimie Hikmecie Borzęckim ("Najwybitniejszy turecki poeta ma na nazwisko Borzęcki i pomieszkuje w polskim sejmie") i tureckim architekcie Sinanie ("Nazywają go tureckim Michałem Aniołem, ale Michał Anioł mógłby mu buty wiązać"), w miarę lektury przybiera na wadze i ostatecznie prezentuje się jako głos nader istotny, mocny w wymowie i skłaniający do wielu intensywnych przemyśleń. Nieprzypadkowo też jeden z zamieszczonych w książce reportaży został uhonorowany Nagrodą Dziennikarską Parlamentu Europejskiego.

Witold Szabłowski, Zabójca z miasta moreli, Wołowiec 2010, Wydawnictwo Czarne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 1-2 (6/2011)