Kanał-widmo

Choć widnieje na większości map pogranicza polsko-ukraińsko-białoruskiego, Kanał Mościckiego nigdy nie powstał. A miał być ważną inwestycją II RP, by ożywić region Wołynia.

10.02.2014

Czyta się kilka minut

1) Budowa Kanału imienia prezydenta Mościckiego, Wołyń, 1929 r. 2) Widok na Bug w kierunku rzekomego ujścia Kanału Mościckiego, stan obecny / Fot. NAC i Adam Robiński
1) Budowa Kanału imienia prezydenta Mościckiego, Wołyń, 1929 r. 2) Widok na Bug w kierunku rzekomego ujścia Kanału Mościckiego, stan obecny / Fot. NAC i Adam Robiński

Z perspektywy reszty Polski Włodawa to kres świata. Większy ruch samochodów kończy się w Łukowie, sensowna droga – w Radzyniu Podlaskim, 80 km od celu. Dalej asfalt przetykają odcinki ułożone z betonowych płyt, spomiędzy których wystaje trawa. Auto turkocze jak wagon kolejowy. I zmienia się też krajobraz. Mazowieckie wsie, usiane domami, gdzie sąsiad zagląda sąsiadowi w okno, to przy zachodnim Polesiu metropolie. Tu gospodarstw jest niewiele, są rozrzucone. Pola i lasy rozlały się po nizinie płaskiej jak blat stołu.
Włodawa, 15-tysięczne miasteczko, leży na jego krawędzi. Meandrujący wzdłuż wschodnich rogatek Bug jest granicą miasta, kraju i Unii Europejskiej. Niepozorna to bariera, a miasto wydaje się nie zdawać sobie sprawy z doniosłości swej roli. Nazywana miastem trzech kultur – kościół katolicki stoi tu drzwi w drzwi z prawosławnym, a obu przyglądają się dwie synagogi – byłaby dziś w innym miejscu, gdyby nie powojenna utrata Kresów.
TRÓJSTYK
Trójstyków granic jest w Polsce kilka. Ale te wschodnie mają się nijak do tych południowo-zachodnich. Bo jak konkurować choćby z tym w Beskidzie Śląskim, gdzie podczas wycieczki można wypić piwo zakupione w trzech walutach? Ten polsko-ukraińsko-białoruski nie działa więc na wyobraźnię włodawian. Wielu nie ma pojęcia, jak do niego trafić, choć to tylko półgodzinny spacer. Nie wie nawet spotkana na drodze za Orchówkiem (przedmieściami Włodawy) grzybiarka, choć jej leśny rewir niemal sąsiaduje z rzeką.
Wie za to jej syn, pracownik Straży Granicznej, który po szybkim telefonie każe iść żwirową drogą przez las, aż do starego budynku stacji ujęcia wody. Rzeczywiście, czerwony szlak pieszy łączy się z rowerowym koło biało-czerwonego słupa granicznego nr 1123, z orłem w koronie. Na drugim brzegu widać słupek białoruski i biegnący prostopadle do nurtu drut kolczasty. To granica białorusko-ukraińska.
Właśnie tu, według większości map – także tej na tablicy we Włodawie – swój początek ma Kanał imienia Prezydenta Ignacego Mościckiego, sztandarowa inwestycja II Rzeczypospolitej. Ale trzeba uwierzyć na słowo. Stojąc na polskim brzegu Buga – tak nazwę rzeki deklinują tutejsi – nie widać nic, co wskazywałoby na drogę wodną.
NA KRAŃCU ŚWIATA
Aby uświadomić sobie, czym miał być Kanał dla tego regionu, trzeba cofnąć się do lat 20. XX wieku. Świeżo niepodległa Polska była „krajem trzech prędkości”, a wschód był tą najwolniejszą. Surowe świadectwo wystawił okolicy w 1939 r. Stanisław Michalski z KUL-u: „Bogactw naturalnych powiat nie posiada. Wielka ilość bagien i jezior spowodowana niskim położeniem gruntów w stosunku do poziomu wód, jak również nieuregulowanie rzek i zaniedbanie sieci dawnych kanałów sprawiły, że mieszkaniec odcięty od świata, nieoświecony, przesądny pracował nadzwyczaj leniwie, wegetował na roli, korzystał z dobrodziejstw lasów i rzeki, posługiwał się w gospodarstwie najprymitywniejszymi przedmiotami własnego wyrobu. (...) To nadzwyczaj powolne tempo pracy nie pozwoliło więc w ciągu wieków na rozwinięcie się ani rolnictwa, ani przemysłu, rzemiosła czy handlu w większym zakresie”.
W takich okolicznościach pojawił się plan budowy nowej drogi wodnej. Plan ambitny. Łącząc Bug z ośmioma jeziorami z okolic Szacka, w tym największymi – Świtazią (nie mylić z Mickiewiczowską Świtezią) i Pulemieckim – kanał miał go zespolić z dorzeczem Prypeci. Powstałaby trzecia droga wodna z Morza Czarnego do Bałtyku. Dwie inne – XVIII-wieczny Kanał Ogińskiego i Kanał Królewski z czasu rozbiorów – się nie sprawdzały. Oba „swój renesans przeżywały w drugiej połowie XIX i na początku XX wieku. Później jednak przyszły złe czasy dla żeglugi. Przede wszystkim rozwijająca się kolej i transport drogowy zabrały żegludze rzecznej monopol na przewozy towarów” – pisze Jakub Łoginow w białoruskim piśmie „Czasopis”. Dalej idzie Bogusław Pawłowski w „Dziejach Włodawy”: „Żeglowny dawniej Bug (...) nie odgrywał w II RP żadnej roli. (...) Był nieuregulowany i przepływał przez tereny gospodarczo martwe”.
PROJEKT Z PATRONATEM
Kolejny kanał miał stworzyć więc nowy szlak komunikacyjny, który dałby iskrę ku gospodarczej eksplozji regionu. Przy okazji odwodnienie doprowadziłoby do melioracji 42 tys. hektarów bagnistych terenów, tak potrzebnych rolnictwu.
Budowa ruszyła prawdopodobnie w kwietniu 1929 r., gdy wojewoda wołyński powołał lokalną spółkę wodną. Kosztem 2,3 mln zł miała obniżyć zwierciadła wody w lubomelskich jeziorach i uregulować istniejące, naturalne kanały. Prace zaplanowano do końca 1933 r. Prezydenckie imię przyszło później: wracając w czerwcu 1929 r. z objazdu Wołynia, Ignacy Mościcki zatrzymał się w dworku w Piszczy u państwa Gutowskich, zasłużonych na polu pracy społecznej na Wołyniu.
Gospodarz był prezesem wspomnianej spółki wodnej. W jej skład wchodziło 4800 członków, którzy zapewniali 30 proc. finansowania inwestycji. Resztą podzieliły się budżet centralny i samorząd. Podczas wizyty padło pytanie, czy prezydent-naukowiec nie zostałby patronem kanału. Mościcki się zgodził. „W gorących słowach zachęcał do wytrwania przy podjętym dziele, którego owoce rychło przekonają nieufnych o jego celowości” – relacjonowała prasa (tymi nieufnymi mieli być okoliczni włościanie). Prezydencką wizytę udokumentowano też zdjęciem: widać na nim masę robotników kopiących długi rów.
Gdyby dziś Mościcki mógł spojrzeć na mapy, pewnie uśmiechnąłby się na widok niebieskiej kreski, odchodzącej na wschód od Bugu i podpisanej jego nazwiskiem. Zapytałby może tylko, czemu jest tak krótka i kończy się na oczku wodnym Rytec koło ukraińskiej wsi Koszary. Bo gdzie Koszary, a gdzie Morze Czarne?
KAJAKIEM NA KRESY
Wertując prasę z dwudziestolecia międzywojennego, trudno natknąć się na wzmianki o budowie. W 1929 r. inżynier Zaczek z Ministerstwa Robót Publicznych wspominał „Gazecie Polskiej”, że „na pierwszy plan wysuwa się projekt kanału od Bugu na wschód, co wiąże się z pracami około osuszenia Polesia i gospodarczego ożywienia kresów wschodnich”. Ale w 1932 r. ministerstwo przestało istnieć, sprawy wodne stały się domeną resortu rolnictwa. A o inwestycji chyba zapomniano. O tej wizycie nie wspomniał nawet Mościcki w autobiografii, choć opisał inne podróże służbowe.
Niecałą dekadę później, w 1938 r., z kajakiem na Kresy wybrał się młody warszawski dziennikarz Igor Newerly. Pracując w piśmie dla dzieci, rokrocznie wakacje spędzał na wodzie, zwiedzał Żmudź, Mazury czy Wołyń. Postanowił obejrzeć też „najnowocześniejszy ze wszystkich naszych kanałów, jak zapowiadała prasa, cud techniki”.
„Widzieliśmy go wyraźnie u nas na mapie, więc musiał być ukończony, ale nikt z miejscowych go nie widział. Na Pulemcu, to było chyba na jeziorze pulemickim, rybak spytany o Kanał Prezydenta Mościckiego poskrobał się w głowę – Kopajówka? – przepytał i gestem rezygnacji wskazał pobliskie szuwary, że tam to było, ale już nie ma. Paręset metrów płynęliśmy ową dość szeroką kopajówką o stojącej wodzie, podniesionej wysoko niemalże po brzegi, jakby się miała wylać na dzikie łąki wokoło. Potem wszystko, co było kiedyś kanałem, zwężało się, płyciało, stawało się rowem, który utknął w kępce brzozowych porostów” – wspominał Newerly w zbiorze „Za Opiwardą, za siódmą rzeką”.
Newerly pytał tutejszych, czemu przerwano roboty. „Jedni mówili: afera, inni łagodniej – lekkomyślność. Podobno ktoś sprytny podał projekt, województwo podchwyciło bez gruntownego zbadania terenu, prezydent użyczył łaskawie nazwiska i tak powstał Kanał Prezydenta Mościckiego w prorządowej prasie, na niektórych mapach i w przewodnikach. Tymczasem po rozpoczęciu robót trafiono na granit, którego wysadzenie przekraczało możliwości finansowe województwa. Do tego jeszcze właściciele okolicznych gospodarstw rybnych zawiązali konfederację w obronie zagrożonych interesów, zapowiadając wystąpienie o nie byle jakie odszkodowania, gdy kanał obniży poziom wody w ich stawach. Tak zatem z szumnego przedsięwzięcia musiano po cichu się wycofać”.
TYLKO NAZWA PRZEŻYJE
Załamując ręce nad nadbużańską biedą, ubolewano wtedy, że zamiast łączyć, Bug dzieli Polesie i Wołyń. To, że dzieli je i dziś, nikogo nie dziwi. Pani Bronisława, właścicielka gospodarstwa agroturystycznego w pobliskim Sobiborze, twierdzi, że przez Bug przeprawiają się tylko wilki – zimą, gdy kra tworzy pomost nad zieloną granicą.
Nawet gdyby powstał, dziś Kanał Mościckiego nie miałby racji bytu – turystycznie ani komunikacyjnie. Ale mapy (polskie i ukraińskie) upierają się przy jego istnieniu. Jest też na wydanej przez Wojskowy Instytut Geograficzny z 1933 r., którą mógł posiłkować się Newerly. O Kanale wspominają współczesne przewodniki dla kajakarzy.
A czy istnieje choć ta resztka kanału, która rzekomo dotrwała do dziś? Pamiętając widok z polskiego brzegu Bugu, trudno w to uwierzyć. Dzwonię więc tam, gdzie powinni wiedzieć: do Straży Granicznej w Zbereżu, na południe od trójstyku. – Kanał Mościckiego istnieje, ale jest bardzo zarośnięty – słyszę. – Ani strona białoruska, ani ukraińska go nie oczyszczają, coraz bardziej zarasta. Ale woda tam jest, choć ma niski poziom, więc nic nie widać. Jeszcze parę lat i nie będzie już żadnego kanału, tylko zwykły rów. Pewnie nazwa geograficzna go przeżyje.
Dużo w tym racji. Niemal 70 lat po śmierci, Mościcki przetrwał nie tylko w podręcznikach. Mamy przecież Mościce – dzielnicę Tarnowa z zakładami azotowymi. Mamy nielicznych już „chrześniaków” prezydenta: siódmych synów z wielodzietnych rodzin, których ten objął dekretami z bezpłatną nauką włącznie. Ale zakrzaczony strumyk, który miał odmienić przyszłość Wołynia, to niestety kartograficzny miraż.

ADAM ROBIŃSKI jest dziennikarzem polskiej edycji miesięcznika „National Geographic”, wcześniej był związany z „Rzeczpospolitą” i „Życiem Warszawy”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2014