Jürgen Klopp: jak wygrać życie

Powiedział, że czuje się wypalony i musi odejść, a świat zadrżał, bo zawsze dostawał od niego mnóstwo pozytywnej energii. Oto człowiek, którego chcielibyście mieć za trenera, nawet jeśli nie jesteście kibicami.

23.04.2024

Czyta się kilka minut

Jurgen Klopp po zwycięstwie w finale Ligi Mistrzów UEFA. Liverpool, 2 czerwca 2019 r. // Fot. Paul Copper / Getty Images
Jürgen Klopp po zwycięstwie w finale Ligi Mistrzów UEFA. Liverpool, 2 czerwca 2019 r. // Fot. Paul Copper / Getty Images

Znam mieszkańców Liverpoolu, którzy wspominają 26 stycznia 2024 r. jak inni obywatele Zjednoczonego Królestwa dzień śmierci królowej albo wypadku Diany w paryskim tunelu, a my tutaj katastrofę smoleńską i odejście Jana Pawła II. Pamiętają, co robili, kiedy gruchnęła zła wiadomość. Pamiętają, że nie mogli się po niej pozbierać. Że płakali. Mówią, że jedyne, co mogło złagodzić ich ból, to świadomość, że nie są w tym sami: jeśli np. byli w pracy, widzieli, że podobnie zachowują się ich koleżanki i koledzy.

Zdumiewające, prawda? Nic poważnego się przecież nie wydarzyło. Ot, trener miejscowego klubu dzieli się wiadomością, owszem, niespodziewaną, ale w gruncie rzeczy banalną. „Jürgen, jesteśmy tutaj, bo masz coś ważnego do przekazania kibicom” – mówi pracownik klubowej telewizji. „Tak, muszę” – odpowiada 56-letni Niemiec, który na tę okazję przywdział znoszony szary sweterek i dżinsy. Spogląda prosto w kamerę. Nabiera powietrza. „Po zakończeniu sezonu odejdę z klubu” – mówi w końcu, pozwalając wybrzmieć tej frazie.

Wzruszyliście ramionami? Nawet jeśli powody decyzji o niewypełnieniu obowiązującego do 2026 r. kontraktu brzmiały poważnie („Jestem sportowym autem, może nie najlepszym, ale cały czas niezłym – wyjaśniał w charakterystycznym dla siebie stylu Jürgen Klopp. – Wciąż potrafię jechać szybko, ale jako jedyny widzę, że kończy mi się paliwo”), to porównania do żałoby po śmierci najważniejszych person współczesności każdemu neutralnemu obserwatorowi powinny wydawać się niepoważne.

Słuchając metalu

Rzecz w tym, że w przypadku trenera Liverpoolu trudno o neutralnych obserwatorów. I konstatacja ta nie ogranicza się jedynie do świata futbolu, bo opinie Kloppa na temat bezsensowności brexitu czy sensowności szczepień na covid powtarzały media niezajmujące się sportem.

Chodzi więc o coś więcej niż to, że jego pomysł na futbol, jeszcze gdy w latach 2008-15 prowadził Borussię Dortmund z Robertem Lewandowskim, Jakubem Błaszczykowskim i Łukaszem Piszczkiem w składzie, wydawał się tak bardzo świeży. W epoce naznaczonej przez rywalizację trenerów Guardioli i Mourinho (ten pierwszy, odświeżający w Barcelonie dogmaty gry opartej na posiadaniu piłki, ten drugi, pozbawiony szans na pracę w Katalonii, więc robiący wszystko, by podważyć te dogmaty) postawił na coś, co sam określił mianem „heavy metal football”, fachowcy zaś nazwali „gegenpressingiem”; u Kloppa piłkarze rzucają się do ataku na rywali w momencie, gdy sami stracili piłkę, a po jej odzyskaniu pędzą ze wszystkich sił pod bramkę.

Intensywność była słowem kluczem nie tylko do takich akcji na boisku: przy linii bocznej Klopp rozgrywał je z drużyną, biegał, skakał, wykłócał się z sędziami, wpadał w ramiona współpracowników, gubiąc z nadmiaru entuzjazmu nie tylko okulary, ale też… ślubną obrączkę (przed burą od ukochanej Ulli uratował go przytomny kamerzysta, który wypatrzył zgubę).

Są i inne słowa klucze. Np. odwaga, by nie rzec: brawura. I straceńcza wręcz wiara. Dla piłkarzy Kloppa nigdy nie było strat nie do odrobienia. Już w Liverpoolu, gdzie przeprowadził się w 2015 r., po porażce z Barceloną 3:0 w pierwszym meczu półfinałowym Ligi Mistrzów 2018/19 wygrał rewanżowe spotkanie 4:0 i awansował do finału. Wyniki typu 5:4 (z Norwich, w styczniu 2016), 4:3 (z Borussią, w kwietniu 2016; żeby grać dalej w europejskich pucharach jego piłkarze musieli wówczas strzelić 3 gole w drugiej połowie meczu) były tu codziennością, podobnie jak bramki zdobywane w doliczonym czasie gry. W Liverpoolu ceni się je bardziej nawet niż wielobramkowe zwycięstwa z odwiecznym rywalem, Manchesterem United, ogrywanym za czasów Kloppa 5:0 (na wyjeździe, w październiku 2021) i 7:0 (u siebie, w marcu 2023).

Zakładając rodzinę

Wspomnienia emocji, jakie dał kibicom podczas takich meczów, są dla Niemca ważniejsze od wyliczenia trofeów, które zdobył dla Liverpoolu – choć było wśród nich pierwsze od 30 lat mistrzostwo kraju, a do tego wygrana Liga Mistrzów, klubowe mistrzostwo świata, Superpuchar Europy, Puchar Anglii czy Puchar Ligi – ten ostatni, wywalczony ostatnio (po raz drugi podczas dziewięcioletniej pracy Kloppa na Wyspach) przy pomocy zawodników, z których połowa nie skończyła jeszcze 21 lat. Mało który trener byłby w stanie złożyć losy walki o trofeum w ręce nastolatków, ale darząc ich zaufaniem, Niemiec sprawił, że – wprowadzani na decydujące minuty finału z Chelsea – przeszli samych siebie.

Na tę jego cechę wskazuje wielu obserwatorów: Klopp widzi mocne strony zawodników i na nich się skupia, zostawiając z boku to, co mają do poprawienia. „Piłka nożna jest grą błędów – powtarza, ignorując prześladującą Guardiolę obsesję doskonałości. – Bez pogodzenia się z tym w ogóle nie możesz się nią zajmować”. Podkreśla, że niewykorzystana sytuacja bramkowa nie jest winą strzelca, ale informacją, którą będzie mógł wykorzystać przy kolejnej próbie. Nawet jeśli na skutek czyjegoś kiksu pada gol dla rywali, będzie czas odrobić straty.

To kolejny z kluczy do sukcesów Kloppa: bardziej niż na technicznym kunszcie czy kompetencjach taktycznych (znaczenie tych ostatnich zresztą umniejsza, podkreślając, że kiedy drużyna gra w weekendy i w środku tygodnia, zostaje jej czas jedynie na regenerację i podróże, a bardziej specjalistyczne treningi musi ograniczać do minimum) bazuje na relacjach. „Jürgen zakłada rodzinę. Zawsze mówimy, że taktyka to 30 procent, a 70 procent – budowa drużyny” – wyjaśniał kiedyś jego asystent Pep Lijnders; jeszcze jako młody szkoleniowiec Mainz, Klopp zabrał swoich piłkarzy na coś w rodzaju obozu przetrwania w Szwecji, gdzie odcięci od świata jedli tylko to, co sami złowili. 

O to, żeby spędzali wspólnie czas także poza boiskiem, dba w każdej kolejnej drużynie, podobnie jak o to, żeby znali z imienia i z szacunkiem odnosili się do każdego szeregowego pracownika klubu. Efekty? Piłkarze, którym raczej nie wróżono statusu supergwiazd, zanim nie trafili pod skrzydła Kloppa – Andy Robertson, Trent Alexander-Arnold, Virgil van Dijk, a nade wszystko Mohamed Salah, niechciany niegdyś w prowadzonej przez Mourinho Chelsea – podbijają świat.

Głosząc dobrą nowinę

Warto przypomnieć, że kariera Roberta Lewandowskiego eksplodowała dopiero po tym, jak pozbawiony męskiego wzorca na skutek wczesnej śmierci ojca napastnik zdecydował się otworzyć przed Kloppem, odkrywając (jak wspomina w „Nienasyconym” Pawła Wilkowicza) „siłę dobrej rozmowy”. Każdego z piłkarzy Niemiec stara się poznać jak najlepiej i jest właściwie czymś niebywałym to, jak człowiek tak skupiony na kolektywie potrafi zarazem widzieć jego członków jako wyjątkowe i niepowtarzalne jednostki.

Patrząc na sukcesy Borussii i Liverpoolu, częściej niż o myśli szkoleniowej Kloppa wypada więc mówić o jego charyzmie. Grze jego zespołów zarzuca się chaotyczność, ale w tym chaosie jest metoda.

Jak czasem mówi sam trener: „chodzi o to, by z wątpiących zrobić wierzących”, co skądinąd wskazuje na wątek, którego dotyka z niezwykłą jak na niego powściągliwością: mamy do czynienia z człowiekiem głęboko religijnym. Kimś, dla kogo futbol jest rytuałem, umożliwiającym nawiązanie kontaktu, by nie powiedzieć: komunię z bliźnimi. Kimś, kto za swoje powołanie uważa „zrobienie naszego kawałka ziemi piękniejszym”, jak powiedział jeszcze w 2007 r. w wywiadzie dla „Westfälische Nachrichten”. I kimś, kto – choć deklaruje, że nie uważa się za misjonarza – kiedy robi rachunek sumienia z tego, co dotąd osiągnął (a robi go, jak mówi, codziennie), ma poczucie, że jest „w niewiarygodnie dobrych rękach”.

Dziennikarze od zawsze spijali z jego ust każde słowo, co nie jest dziwne. W relacjach z mediami (w zasadzie nieustannych: „od dziewięciu lat miałem sześć konferencji prasowych tygodniowo” – mówi, dodając to do listy powodów swojego wypalenia) dawał z siebie równie wiele, jak podczas meczów przy linii bocznej. 

Albo w trakcie spotkań z robotnikami fabryki Opla i rozmów ze zwykłymi mieszkańcami miasta – zawsze dbał o to, by nie dać się zamknąć za murami ośrodka treningowego. Nade wszystko jednak w relacjach z piłkarzami: pierwszego dnia w Liverpoolu, kiedy już skrzywił się na smak kawy i oznajmił, że klub potrzebuje porządnego ekspresu, napisał wielkimi literami na tablicy słowo „okropnie”. W tym przypadku chodziło jednak o utrwalenie przez zawodników tego, jak mają się czuć ich rywale podczas meczów z Liverpoolem.

W zasadzie w każdym towarzystwie sprawiał wrażenie kogoś najbardziej pełnego życia. Spontaniczny, wiecznie uśmiechnięty (ba: wyszczerzony wręcz swoimi olśniewająco białymi zębami), nawet jeśli nieco zbyt hałaśliwy, wydawał się wymarzonym partnerem na wieczorną wyprawę do pubu; internet pełen jest zresztą zdjęć Kloppa z kuflem pszenicznego.

Jak jednak widać, nieustanne inspirowanie innych miało swoją cenę. „Moje umiejętności trenerskie opierają się na energii i emocjach, ale pracując w ten sposób, dajesz z siebie wszystko – tłumaczył potrzebę odejścia po tym sezonie. – Zrozumiałem, że moje zasoby nie są nieskończone. Nie jestem już króliczkiem, który może hasać do woli”.

Faktycznie, nie jest: kiedy wiosną 2023 r. świętował kolejne szalone zwycięstwo (w meczu z Tottenhamem jego piłkarze strzelili w kwadrans trzy bramki, ale później dali sobie wydrzeć prowadzenie i dopiero w doliczonym czasie gry zdobyli czwartego gola), ruszył sprintem wzdłuż linii bocznej, a potem gwałtownie zahamował i zaczął utykać: naciągnął mięsień uda.

Zabierając bogatym

Jest jednak jeszcze coś, co rozpaliło miłość mieszkańców Liverpoolu do niemieckiego trenera. Bo choć np. dziennikarz „Economista”, pisząc o odchodzeniu Kloppa, porównywał go do ustępującego niegdyś z podobnych przyczyn zwierzchnika Pfizera Jeffa Kindlera (a także do wypalonej szefowej rządu Nowej Zelandii Jacindy Ardern), to nie mieliśmy przecież do czynienia z kimś, kto kręcił się w trybach wielkiej korporacji. Fenomen tego trenera polega też na tym, że nawet w przeżartym komercją świecie zawodowego sportu zdołał ocalić – wedle jego własnych słów – „serce po lewej stronie”.

Jasne, Liverpool ma zamożnego właściciela – amerykański holding FSG, którego twórcę, Johna W. Henry’ego, sportretowano niegdyś jako wizjonerskiego szefa Boston Red Sox w filmie „Moneyball”. Jego pozycja finansowa nie może się jednak równać z potęgą zarządzanego przez szejków ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich Manchesteru City – tak jak status Borussii ustępuje w Niemczech ekonomicznej dominacji Bayernu.

Lata pobytu Kloppa na Wyspach otwierają nowy etap wyścigu o prymat wśród szkoleniowców, w którym to właśnie Niemiec przejął po Mourinho rolę największego konkurenta Guardioli (pracującego teraz w Manchesterze City). „Sprawił, że stałem się lepszym trenerem” – mówią o sobie nawzajem opiekunowie MC i Liverpoolu, i trzeba powiedzieć, że przez ostatnie lata jeden uczył się od drugiego, a futbol tylko na tym skorzystał. Dodajmy, że rywalizacja Guardioli i Kloppa nie stała się nigdy toksyczna; niejeden dziennikarz snuje dziś wizje przyjacielskich kolacji Jürgena i Pepa na zasłużonej emeryturze.

Guardiola jednak pracuje dla superklubu: kolekcjonowane przezeń seryjnie mistrzostwa Anglii (a wcześniej Niemiec z Bayernem; to w Bundeslidze starli się z Kloppem po raz pierwszy) są efektem nie tylko trenerskiego geniuszu, ale też niemal nieograniczonych możliwości finansowych. Autor książki „Gegenpressing i tiki-taka” Michael Cox uważa za największe osiągnięcie Kloppa właśnie to, że nie tylko dzielnie walczył, ale też potrafił wygrywać w boju, w którym szanse były od początku nierówne.

To właśnie Coxowi zawdzięczam obserwację, że światopogląd szkoleniowca przekłada się na grę jego drużyny. Klopp, zwolennik państwa opiekuńczego i wyznawca koncepcji, w której troska o dobro wspólne powinna wieść prym nad ścieżką indywidualnego bogacenia, zawsze budował drużyny wyróżniające się etosem pracy, a rzec można także: etyką solidarności. Znam zresztą i takich kronikarzy angielskiego futbolu, którzy nazwali go sumieniem tego sportu. Zestawienie z Billem Shanklym – innym socjalistą i chrześcijaninem, który przed laty dał Liverpoolowi wielkie sukcesy – narzuca się samo.

Dając szczęście

Wielu obawiało się, że odejdzie wcześniej. Nie tylko dlatego, że futbolowi poświęcił całe życie i w końcu musiał zrobić sobie przerwę. Kryzys dopadł go już po siedmiu latach pracy z Borussią, kiedy znakomita dotąd drużyna wpadła nagle w dołek – wydawało się nawet, że grozi jej spadek z ligi. 

Z Liverpoolem walczył o kolejne mistrzostwo i kolejny triumf w Lidze Mistrzów do ostatniego tygodnia sezonu 2021/22, ale na ostatniej prostej musiał uznać wyższość Manchesteru City i Realu. W kolejnym roku wszystko wskazywało na powtórkę scenariusza z Dortmundu, ale Klopp wyprowadził zespół z tarapatów, a w dobiegającym końca sezonie 2023/24 jego piłkarze zaczęli grać tak spektakularnie, że zaczęto mówić o „Liverpoolu 2.0”. Odmłodził drużynę, w której z dawnego tercetu ofensywnego Sadio Mané – Roberto Firmino – Mohamed Salah został tylko Egipcjanin. Przebudował drugą linię, w której imponują Argentyńczyk Mac Allister i Węgier Szoboszlai, wspierani przez schodzącego tam z prawej obrony (to jedna z taktycznych innowacji Kloppa) Anglika Alexandra-Arnolda. Także dlatego zapowiedź odejścia była szokiem: wydawało się, że znów jest na fali wznoszącej.

Zanim znalazł się w Dortmundzie, był szybkim, ale niezbyt utalentowanym napastnikiem, przesuniętym z czasem na obronę w drugoligowym Mainz. Kilka dni po rozegraniu tam ostatniego meczu w roli piłkarza przejął drużynę jako trener. Awansował z nią do Bundesligi, co mieszkańcy Moguncji świętowali przez tydzień, a co on sam, nawet jako zwycięzca Ligi Mistrzów i mistrz Anglii, opisuje jako swój największy sukces w karierze. Ci, którzy znają go bliżej, potwierdzają szczerość tych słów: oto człowiek, dla którego od dumy z wywalczonych trofeów ważniejsze jest poczucie, że dał komuś szczęście. 

„Nie gracie dla siebie” – powtarzał zawsze piłkarzom. Przypominał, że służą ludziom, w których życiu klub naprawdę może być całym światem, co zresztą z historią Liverpoolu (drużyny, której 97 kibiców poniosło śmierć podczas tragedii na stadionie Hillsborough, w 1989 r.) współgra szczególnie. Jeden z jego biografów, Raphael Honigstein, przywołuje opinię starego przyjaciela Kloppa, że najwięcej o trenerze Liverpoolu mówi zdjęcie, którego używa do rozdawania autografów: nie widać na nim twarzy, jest odwrócony plecami do obiektywu, trzyma nad głową Puchar Europy, a przed nim widać rzeszę wiwatujących kibiców. To oni są tu najważniejsi.

Jeden z nich, dziennikarz „Guardiana” Sachin Nakrani, podsumowując pobyt Niemca w Liverpoolu, wyznał, że kilka lat temu zmagał się z ciężką depresją. „Były chwile, kiedy nie sądziłem, że uda mi się przez to przejść – pisał. – Ale dałem radę, w dużej mierze dzięki miłości i wsparciu bliskich, ale także dzięki radości, jaką czerpałem z oglądania gry mojej drużyny. Sprawiło to wiele osób, ale najbardziej Jürgen Klopp”.

Jürgen Klopp podczas wywiadu, w którym poinformował, że po zakończeniu sezonu odejdzie z Liverpoolu. Styczeń 2024 r. // YouTube / LiverpoolFC

Wygrywając życie

Kiedy w styczniu zapowiadał odejście, wydawało się, że na pożegnanie z Liverpoolem może wygrać jeszcze cztery trofea, dziś jednak wygląda na to, że ostatni sezon skończy tylko z Pucharem Ligi. Najpierw po zaciętym boju z Manchesterem United odpadł z Pucharu Anglii, teraz w Lidze Europy musiał uznać wyższość Atalanty, a stracone punkty w ligowym meczu z Crystal Palace sprawiły, że inicjatywa w wyścigu o mistrzostwo kraju znów należy do Manchesteru City.

I choć nie brakuje pewnie opinii, że to ogłoszenie przez niego decyzji o odejściu mogło być przyczyną takich rozstrzygnięć, bo osłabiło morale drużyny (w starciu z Atalantą wyglądała, jakby to jej kończyła się energia), w Liverpoolu wciąż dominują głosy pełne empatii. Są zresztą i tacy, którzy widzą w Niemcu nowy wzorzec męskości; takiej, która nie musi już umierać z wyczerpania na posterunku. „Nie chcę być za stary na normalne życie” – powiedział i, co ciekawe: choć kibicowska łaska zwykła jeździć na pstrym koniu, jego ta zasada nie dotyczy.

Lepiej więc przy okazji historii Kloppa zastanowić się nad relatywnością takich pojęć jak zwycięstwo i porażka. Były przecież w rywalizacji Liverpoolu z City sezony, w których do zdobycia mistrzostwa drużynie Kloppa nie wystarczyło nawet strzelenie 135 bramek i zdobycie 97 punktów – nigdy dotąd w historii europejskich lig nie zdarzyło się, by podobna zdobycz nie dała pierwszego miejsca. Czy można mówić, że ktoś był w tym wyścigu gorszy?

To jeszcze jeden z jego talentów: choć przegrał dwa finały Ligi Mistrzów, za każdym razem potrafił zamienić pogrzebowy nastrój w imprezę. „Jeszcze tu wrócimy” – powtarzał. Zapewne po naładowaniu baterii wróci po raz kolejny, nawet jeśli już nie pod Żółtą Ścianę ze stadionu Borussii czy równie słynną trybunę The Kop na Anfield, to może do pracy z reprezentacją Niemiec. A jeśli w Liverpoolu nie postawią mu pomnika, to tylko dlatego, że powiedział kiedyś, że pomniki nadają się wyłącznie (wybaczcie, ale w tej frazie jest cały Klopp) do obsrywania przez ptaki i obsikiwania przez psy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Komunia Kloppa