Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Parlament zmusił go do poproszenia Brukseli o kolejne opóźnienie brexitu (premier wysłał stosowny list, lecz bez podpisu; w drugim, już podpisanym, wyjaśniał, dlaczego uważa opóźnienie za szkodliwe; legalnością tego triku zajmą się teraz sądy). Wcześniej jednak wynegocjował nową umowę rozwodową z Unią, która zapobiega „twardemu” podziałowi wyspy Irlandia, lecz de facto ustanawia granicę celną na Morzu Irlandzkim, a zatem wewnątrz Zjednoczonego Królestwa. Tym samym dokonał czegoś, co przez długie miesiące za wykluczone uznawała nawet sama Unia.
Teraz Boris Johnson może robić to, na czym zawsze zyskiwał: obarczać opozycję i parlament winą za blokowanie woli społeczeństwa (wyrażonej w referendum w 2016 r.). I choć już po zamknięciu tego wydania „Tygodnika” w Izbie Gmin miało dojść do kolejnego głosowania, ani ewentualna porażka (a tym bardziej przekonanie posłów do nowej umowy), ani masowe demonstracje w Londynie przeciw brexitowi (na zdjęciu) politycznie nie zaszkodzą już premierowi. Budowa poparcia przed ewentualnymi przyspieszonymi wyborami jest teraz dla niego tym łatwiejsza, że i Brytyjczycy, i politycy europejscy chcieliby mieć już brexit z głowy. Trzy lata zajęły Wielkiej Brytanii i Unii przygotowania do brexitu. Na dziesięć dni przed jego kolejną datą ciągle nie było wiadomo, kiedy – i czy w ogóle – do niego dojdzie.
Czytaj także: Dariusz Rosiak: Męki brexitu