Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jedna z ostatnich interwencji rzecznika praw obywatelskich odnosi się znowu do mechanizmu opartego na zasadzie, że bardziej zagrożonym należy się większe współczucie przetłumaczone na większą pomoc. Zdawałoby się: cóż bardziej sprawiedliwego? A jak to wygląda tym razem, w odniesieniu do ustawy przyznającej większy zasiłek osobom samotnie wychowującym swoje dzieci? Wygląda tak, że prof. Zoll zmuszony był zaskarżyć zapisy ustawy jako rodzące w praktyce skutki fatalne: z jednej strony krzywdzącą nierówność ludzi potrzebujących tej samej pomocy, z drugiej - zjawiska patologiczne o coraz szerszym zasięgu.
Tak myśleli ustawodawcy: samotnej matce jest ciężej niż rodzinie. I tej, którą ojciec dziecka porzucił od razu na wiadomość, że ojcem zostanie, i tej, która zostając matką z chwilowej nieodpowiedzialności, podjęła jednak heroiczną decyzję nieszukania ucieczki w aborcji, lecz dźwigania odpowiedzialności za dziecko. Oczywiście dochodzi jeszcze samotność losowa, bez niczyjej już złej woli. Czyż nakaz współczucia przekładającego się na konkretną pomoc nie jest w tej mierze oczywisty? A jednak okazało się, że skutkuje to dodatkami do zasiłku rodzinnego, których pełna rodzina już otrzymać nie może. Nawet wtedy, gdy jej sytuacja - jak w wypadku większej liczby dzieci i trwałego bezrobocia, jest praktycznie jeszcze gorsza. Więc już w samej zasadzie pomocy została zadekretowana nierówność. Ale - i tego nikt nie umiał niestety przewidzieć - potrzebujący pomocy sięgnęli wobec tego po dostępny im zabieg prawny: po oświadczenia, iż - niezgodnie z prawdą - dzieci wychowywane są samotnie (co osiąga się nawet niekoniecznie przez rozwód, ale co skutkuje od niedawna niepokojąco zwiększającą się liczba rozwodów także...). Zaś na dłuższą metę współczucie tak pomyślanej ustawy kształtuje bardzo głęboko sięgającą nieodpowiedzialność rodziców i rodzaj nonszalancji państwa, które pośrednio komunikuje opinii publicznej, że rodzina uczciwa, odpowiedzialna, w dodatku ta najcenniejsza: liczna - jest dla państwa o wiele mniej ważna niż opiekuństwo skierowane ku niedojrzałości i postawom wyłącznie roszczeniowym. Pułapka jest bardzo głęboka i alarm podniesiony przez rzecznika usprawiedliwiony w stu procentach.
Tylko czy ktokolwiek z polityków społecznych zechce wyciągnąć z tego wnioski na przyszłość? Są one bowiem niewygodne, a nawet kłopotliwe. Surowość wymagań i warunków stawianych na tle należnej pomocy wygląda zawsze trochę okrutnie, bezwzględnie. Pamiętam doskonale, jak w pierwszym Sejmie gorszyliśmy się filipikami naszych ideowych kolegów ze skrajnej prawicy skierowanych przeciw zamysłom pomagania właśnie samotnym matkom. W odniesieniu do rzeczywistego statusu takich osób brzmiało to rzeczywiście bezwzględnie. Współczucie nie okazało się jednak czynnikiem całkowicie bezpiecznym. Ile jeszcze takich doświadczeń przejdziemy, zanim polityka społeczna dyktowana najlepszymi intencjami przestanie zastawiać pułapki bez wyjścia, w których znaleźć się nie wolno pod groźbą przegrania tego akurat, co chcieliśmy zrealizować? Doświadczenia systemów tzw. społecznej gospodarki rynkowej za naszymi zachodnimi granicami niosą raczej dalsze ostrzeżenia niż podpowiadają lepsze wyjścia.