Jeden dzień

Czasem coś się niby wie, coś się przypuszcza, coś się zakłada - ale do pewności jest bardzo daleko.

16.02.2010

Czyta się kilka minut

Dnia 28 stycznia 2010 r. około godziny jedenastej rano premier złożył oświadczenie, że nie będzie kandydował w wyborach prezydenckich. I zaczęło się. Nie chodzi mi o dyskusje w mediach, polowanie na komentatorów i improwizowane ankiety, bo media robią to przy wielu innych okazjach. Chodzi mi o reakcje zwykłych ludzi. O rozmowy w tramwajach, u fryzjera, w sklepach spożywczych, przy kiosku z gazetami. O wypełnione tym tematem telefony lokalne, międzymiastowe, komórki. O to, co mówił chłopak odgarniający śnieg, taksówkarz, listonosz, który przyniósł list polecony. O to, jak mówili. Z przejęciem, niepokojem, żalem, z uznaniem, z satysfakcją, aprobatą, podziwem.

I właśnie ten jeden dzień uzmysłowił mi, jak ważne miejsce zajął już Donald Tusk w myśleniu Polaków.

Odcinki

Mam teraz dobre poranki. W każdym z nich tkwi jak mały klejnot odcinek Gombrowiczowskiego "Trans--Atlantyku", czytany przepysznie przez Macieja Stuhra w radiowej "Dwójce".

Z takiego odcinka można się dowiedzieć o nas samych więcej niż z naukowego dziełka historycznego czy psychologicznego. Ta jakaś łzawa wzniosłość ocierająca się o komizm, samouwielbienie przemieszane z samobiczowaniem, ta dzika swarliwość i nieustająca awantura, nawet miniportrety naszych partii politycznych, dawnych i współczesnych, a zwłaszcza jednej.

Każdy kolejny odcinek to materiał do rozmyślań, a także - co u nas coraz rzadsze - czysta estetyczna frajda.

Tytuły

W naszym polskim królestwie, zaborze, demoludzie lub republice, czyli w każdej formie państwowego bytu - żywiliśmy nieprzepartą skłonność i zamiłowanie do tytułów.

Jeżeli ktoś u nas sprawował jakiś urząd choćby przez tydzień, przyrasta on do niego aż do śmierci. Stąd zawsze u nas roiło się od prezesów, przewodniczących, prezydentów i ministrów.

Jeżeli mówi się do kogoś lub o kimś w jego obecności, wówczas zaokrągla się jego tytuł o oczko w górę. Stąd niemal zupełny zanik słowa "wice".

Niestety, brak nam arcywygodnego, angielskiego "you" czy francuskiego "vous". Zastępuje się je słówkiem "pan" (stąd polskie pany), dodając pełny tytuł. Wydłuża to znacznie czas polskich przemówień.

Cóż, jak niedawno powiedział - zresztą w związku z zupełnie inną sprawą - Lech Wałęsa: jeżeli nie może być u nas mądrzej, to chociaż niech będzie śmieszniej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2010