Janek

Przychodził do nas - do redakcji Studia 202 wrocławskiego radia - jakby zinnej rzeczywistości. Nie było wnim nic zwszędobylskiego dziennikarza, nic zartysty estradowego, ulubieńca tłumów.

26.11.2007

Czyta się kilka minut

Trochę nieśmiały, odrobinkę nieufny, zupełnie bezpretensjonalny. Nie miał urody, pięknego tembru głosu, nieskazitelnej dykcji. Miał przeogromny wdzięk i nieodparty urok, które ludzi zadziwiały, a potem trwale przyciągały. Jego teksty były równocześnie intelektualnie wyrafinowane i uderzająco proste. Jego dowcip nie ranił i nie kaleczył ludzi, ale pochylał się nad nimi z dobrotliwą pobłażliwością. Był przyjacielem świata i wszystkich zamieszkujących go istot - nawet najmniejsze potrafił zauważyć i opromienić swoim ciepłem. Jako wiecznie odradzający się pacjent Młodej Lekarki był mi szczególnie bliski - przegadaliśmy razem dziesiątki godzin, z których wiele było milczeniem. Wdzięczni byliśmy mu, że do nas przyszedł.

Odchodził od nas bardzo wolno i bardzo tragicznie. Choroba zabierała go nam po małym kawałku, a on doskonale zdawał sobie sprawę, co będzie za parę tygodni, za parę miesięcy, za parę lat. Z początku nic nam o tym nie mówił, a lekarstwa zażywał ukradkiem, nawet nie popijając, żeby nikt nie zauważył. Potem coś zaczęło się dziać - jakiś mimowolny ruch, jakieś zająknięcia sygnalizowały, że coś nie jest w porządku. Potem musiał ograniczyć i zakończyć zagraniczne wyjazdy na występy. Potem krajowe. Już wiedzieliśmy, że to Parkinson, ale niewiele się o tym mówiło, Janek nie chciał.

Zaczęły się krótsze i dłuższe pobyty szpitalne, zabiegi operacyjne. Już w ogóle nie występował publicznie, czasem w radio. Pisałam dla niego coraz krótsze teksty w "lekarkach", czasem po jednym zdaniu, czasem jedno wtrącone słowo. Przez cały czas jego długiej, bardzo długiej choroby miałam wrażenie, że Janek stale nas przeprasza. Za to, że nam sprawia kłopot, za to, że się o niego martwimy. Przestał odzywać się w radio i już tylko pisał. Drobne teksty i felietony. Kiedy ktoś mu mówił, że są dobre - blask zapalał się na chwilę w jego oczach, ale bardzo szybko gasł. Już w ogóle nie mógł mówić. Potem przestał chodzić.

To trwało długo, rozpaczliwie długo. Już nic o nim nie wiedzieliśmy. Tylko każdego wieczora, robiąc podsumowanie minionego dnia, prosiłam Pana Boga, żeby dał Jankowi ulgę. W środę, czternastego listopada 2007 r., ulga została dana...

Teraz, wieczorami, swoim dawnym, trochę rozkołysanym krokiem, uśmiechając się nieśmiało i nucąc jedną ze swoich piosenek - odchodzi od nas Janek, znakomity artysta, bardzo dobry człowiek, przyjaciel. Odchodzi jedną ze ścieżek, których nie znamy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2007