Jakie są grzechy polskiej ekologii? Ankieta

Zgniła zieleń

Remigiusz Okraska

Kluczowy problem ekologiczny to ślepe zapatrzenie w negatywne zjawiska z krajów rozwiniętych, przy jednoczesnym braku naśladowania tamtejszych dobrych wzorców.

Chcemy budować liczne autostrady, ale bez refleksji, jakie są skutki transportu samochodowego. W tym czasie Szwajcaria przewozi TIR-y koleją, a niemal wszystkie miasta cywilizowanego świata wydają ogromne kwoty nie na udogodnienia dla samochodów (parkingi, nowe drogi), lecz na transport publiczny. Gdy kraje Europy wracają do rolnictwa ekstensywnego i ekologicznego, my otwieramy drzwi roślinom modyfikowanym genetycznie i wielkim fermom hodowlanym. Wiele regionów przyciąga turystów krajobrazem, a my dewastujemy takie perły jak Mazury, Podlasie, Bieszczady i Tatry, zazwyczaj w imię zachcianek nowobogackich. W "starych" krajach UE pieczołowicie chroni się resztki dzikiej przyrody, natomiast w Polsce jest ona dewastowana nawet w parkach narodowych - stanowiących ok. 1 proc. powierzchni kraju! Najbardziej drastyczny przykład to bezprawna rozbudowa kolei linowej na Kasprowy Wierch, w samym centrum jednego z najcenniejszych ekosystemów kraju.

Co gorsza, ruch ekologiczny jest w Polsce drastycznie słaby. Słaby - kiepską kondycją polskiego społeczeństwa obywatelskiego, jednego z najbardziej mizernych w Europie. Polaków obchodzi niewiele poza czubkiem własnego nosa, a przyroda i środowisko są na szarym końcu problemów, którymi przejmujemy się faktycznie, długofalowo i kosztem choćby drobnych własnych wyrzeczeń. Słaby - systemem dotacji instytucjonalnych, które są przyznawane na działania błahe i pozorne, w dodatku na zasadach, które korumpują skuteczniej niż zwykła łapówka. Słaby - brakiem hierarchii wartości: w ruchu ekologicznym, w oczach instytucji finansujących działania "eko", jak i w odbiorze opinii publicznej takim samym ekologiem jest ktoś, kto broni resztek bezcennej przyrody, jak i ktoś, kto zbiera śmieci w parku lub rozczula się problemami egzystencjalnymi kurczaków hodowlanych.

Ruch ekologiczny jest też pozbawiony szerszej perspektywy. "Zieloni" na Zachodzie postrzegają ekologię jako część zestawu problemów cywilizacyjnych - stąd ich krytyka kapitalizmu, konsumpcjonizmu, globalizacji, scentralizowanej władzy, niekontrolowanego postępu technicznego itd. Jeśli polscy ekolodzy próbują połączyć ochronę środowiska z problemami społecznymi, to czynią to tak krótkowzrocznie jak Zieloni 2004, którym zawdzięczamy, że ekologia kojarzy się Polakom z mniejszościami seksualnymi, feminizmem itp. niszowym ekscentryzmem.

Remigiusz Okraska (ur. 1976) jest redaktorem naczelnym pisma "Obywatel"; w latach 2001-05 redaktor naczelny ekologicznego pisma "Dzikie Życie", z ruchem ekologicznym związany od kilkunastu lat.

Kochają żabki, ograniczeń nie chcą

Janusz Korbel

Jako architekt ze stażem w planowaniu przestrzennym, nieustannie wracam do dramatycznej sytuacji polskiego krajobrazu już na poziomie planowania, a raczej jego braku. Dobry, niepopulistyczny plan godziłby wiele interesów i chronił przyrodę. Tymczasem planów po pierwsze nie ma (bo po co sobie wiązać ręce), a po drugie - jeśli już się je robi - to wyglądają one niczym koncert życzeń mieszkańców. A jak najłatwiej zarobić, mieszkając w cennym przyrodniczo obszarze i mając tam ziemię? Sprzedając ziemię pod działki rekreacyjne, budowlane, turystyczne, czyli pod inwestycje! Każdy plan zagospodarowania, o ile wziąłby pod uwagę interesy ochrony przyrody, ograniczyłby te możliwości, więc zamiast planów mamy "wolność". Z tych samych powodów samorządy nie chcą parków narodowych, a dyrektora parku, jeśli mu się ubzdurała misja, można odwołać po jednym telefonie lokalnego polityka do Warszawy. Wszyscy kochają "żabki" i "drzewka", ale nikt nie chce mieć żadnych ograniczeń. Zaraz podnosi się gwałt: "przyroda ważniejsza od ludzi!" i padają populistyczne hasła w rodzaju "drzewa zabijają!", "chcecie nas zamknąć w skansenie" etc.

W porównaniu z wieloma krajami o starszej tradycji demokracji, gdzie rozumie się dobro wspólne i potrzebę ograniczeń, u nas króluje utożsamianie demokracji z wolnością robienia na swoim terenie wszystkiego. To "swoje" jest dziwnie interpretowane, bo dano np. prawo samorządom decydować o tym, czy będzie gdzieś, czy nie, park narodowy, nawet jeśli chodzi o lasy państwowe, czyli dobro całego narodu, a nie gminy. Najmniejsza gmina, której kilku radnych może być np. leśnikami zarabiającymi na wycinaniu lasu, jest w stanie zawetować oczekiwania całego społeczeństwa.

Niestety, tę sytuację sprowokowali też dziennikarze, stając po stronie "praw miejscowych ludzi" i tzw. "demokracji" (vide Rospuda, Tatry) i wypowiadając się często na tematy ekologiczne bez żadnej wiedzy na ten temat. Dopiero międzynarodowe interwencje tonują populistyczne hasła.

Dziennikarze ukuli termin "tzw. ekolog", żeby przeciwstawić go prawdziwym ekologom w ich mniemaniu: rolnikom, leśnikom i każdemu, kto coś dla społeczeństwa, eksploatując przyrodę, produkuje, a nie protestuje. Na ekologii zna się każdy, tak samo jak na polityce, a "tzw. ekolog" zamiast posprzątać ulice, chce nam czegoś zakazać. Niedawno usłyszałem, że przeze mnie jest tyle śniegu w Białowieży, bo zabroniłem solić. Nieważne, że to bzdura, ważne jest przekonanie, że znowu przyroda i "tzw. ekolodzy" utrudniają życie zwykłym ludziom.

Rangę ochronie przyrody przywróci się wówczas, kiedy odpowiednie służby doprowadzą do rozbiórki budynków powstających właśnie na obszarze "Natura 2000", bez wymaganej oceny środowiskowej, w rejonie uznanym za dziedzictwo ludzkości; kiedy zniknie warcholski zapis zamieniający parki narodowe w parki gminne i kiedy społeczeństwo zacznie się programowo edukować ekologicznie, a nie populistycznie, używając hasełek o sadzeniu drzew na plantacje desek i dokarmianiu zwierząt, by było na co polować.

Janusz Korbel (ur. 1946) jest działaczem ekologicznym, architektem, prezesem Towarzystwa Ochrony Krajobrazu, laureatem licznych nagród za wkład w ochronę środowiska naturalnego w Polsce. Od wielu lat walczy o rozszerzenie granic Białowieskiego Parku Narodowego.

Ruch przeciwko życiu

Tomasz Teluk

Ekologia ulega globalizacji, ekolodzy polscy mówią tym samym językiem, co ich koledzy z Zachodu. Zapewne jest wśród ekologów wielu wspaniałych ludzi, którym leży na sercu troska o jak najwyższą jakość środowiska naturalnego. Jednak nie można przemilczeć faktu, że bardzo często ich dobra wola jest wykorzystywana do politycznych celów współczesnej lewicy.

Ekolodzy muszą uważać, aby nie grzeszyć przeciwko pierwszemu przykazaniu. Jakże często idealizują oni ów mityczny "stan natury", który najprawdopodobniej skończył się wraz z pojawieniem się w biosferze Adama i Ewy. Wówczas przedkładają oni środowisko naturalne nad Boga lub mylą naturę ze Stwórcą.

Nic więc dziwnego, że kolejną konsekwencją takiej logiki myślenia jest zaburzenie naturalnej hierarchii stworzeń, przejawiającej się w najlepszym wypadku w zrównaniu wartości życia ludzkiego i życia zwierząt. W swojej ekstremalnej formie, niestety coraz częściej obecnej w tzw. głównym nurcie polityki ekologicznej, człowiek staje się głównym szkodnikiem środowiska naturalnego. Al Gore, notabene zdobywca Pokojowej Nagrody Nobla, ośmielił się nawet porównać człowieka do... nowotworu.

Takie myślenie prowadzi na manowce, dlatego nie dziwi mnie, że współczesna ekologia stała się ruchem skierowanym przeciwko życiu ludzkiemu. Im mniej ludzi - tym mniej np. dwutlenku węgla. Dlatego coraz głośniejsze głosy, aby walkę z tzw. efektem cieplarnianym prowadzić za pomocą kontroli urodzin poprzez aborcję i sztuczną antykoncepcję. Zupełnym nieporozumieniem jest sprowadzanie walki ze zmianami klimatu do problemu dwutlenku węgla - gazu w proporcjach występujących w naturze, niezbędnego do funkcjonowania życia na Ziemi. Zważywszy, że największym gazem cieplarnianym, obejmującym 98 proc. globalnej emisji, jest para wodna, uczynienie z dwutlenku węgla synonimu trucizny jest zbyt daleko idącym uproszczeniem.

Przedkładanie dogmatów ekologii nad zdrowy rozsądek może prowadzić do tragicznych w skutkach polityk. Najbardziej bulwersującym przypadkiem jest dla mnie delegalizacja DDT - niezwykle skutecznego pestycydu, którego wynalazca prof. Paul Mueller otrzymał Nagrodę Nobla, a którego powszechne stosowanie w rolnictwie doprowadziło do niemal całkowitego wyplenienia tyfusu plamistego i malarii. Niestety, na skutek działań zaangażowanych ekologów w czasach rewolty lat 60., pod wodzą pisarki i jakbyśmy dziś powiedzieli "ekolożki" Rachel Carson, doprowadzono do delegalizacji tego specyfiku, mającego rzekomo "odkładać się w ludzkim ciele i doprowadzać do wielu groźnych chorób". Oparto się na przypuszczeniach, nie przeprowadzając wiarygodnych badań.

Dziś na malarię w najuboższych krajach naszego globu umiera 1-3 mln ludzi rocznie. Nie chciałbym, aby zabrzmiało to ckliwie, ale w większości są to dzieci. Mieszkańcy ubogich krajów Afryki domagają się powszechnego stosowania pestycydów niszczących komary. Wolą żyć, niż zastanawiać się nad potencjalną szkodliwością nawozów sztucznych.

Chciałbym jeszcze wrócić do związków ekologii z polityką. Ostatnie skandale związane z ujawnieniem przypadków fałszowania danych naukowych oraz przypadków korupcji wśród prominentnych naukowców związanych z IPCC (Międzyrządową Grupą ds. Zmian Klimatu) rzucają cień na wiarygodność ruchu, który uformował się wokół problemu "globalnego ocieplenia".

Jakaż niewyobrażalna musi być pycha polityków, którym wydaje się, że posiądą moc sterowania temperaturami na Ziemi, tak jakby sterowali klimatyzacją w samochodzie, obiecując nam, że temperatura nie wzrośnie o dwa stopnie Celsjusza w ciągu najbliższych 50 lat. Popierający ich ekolodzy walczący z tzw. globalnym ociepleniem często operują językiem Apokalipsy. Tym łatwiej udowodnić im fałsz. W Piśmie Świętym nie ma ani słowa o tym, że świat skończy się wskutek katastrofy klimatycznej.

Tomasz Teluk (ur. 1974) jest ekonomistą, politologiem, filozofem, założycielem Instytutu Globalizacji. Autor m.in. książki "Mitologia efektu cieplarnianego".

Potrzebna nowa solidarność

o. Stanisław Jaromi OFM Conv

Nie brak i dziś debat ekologicznych, gdzie pojawiają się traktowane poważnie słowa o odpowiedzialności za świat, o przyrodzie jako o dobru wspólnym czy o globalnych wymiarach solidarności w korzystaniu z dóbr naturalnych.

Niestety, do przestrzeni publicznej przebijają się raczej te, które mówią o interesach, o rozwoju konsumpcji, o eksploatacji przyrody i zasobów naturalnych dla zapewnienia sobie taniej energii czy żywności. Powstaje zatem wrażenie, że wszystko jest redukowane do czynników ekonomiczno-gospodarczych, dla których cenny teren przyrodniczy jest jedynie obszarem eksploatacji gospodarczej.

Zagubił się nam zachwyt nad pięknem przyrody. Zanika świadomość głębokiej współzależności w świecie i zależności swego życia od jakości środowiska. A warto pamiętać słowa Jana Pawła II, że "gdy pękają więzy solidarności, które winny łączyć ludzi ze sobą i z przyszłymi pokoleniami, to troska o ziemię zanika".

Postulat nowej solidarności ekologicznej, która powinna obejmować zarówno relacje wewnątrz społeczności ludzkiej, troskę o przyszłe pokolenia, jak również stosunek do przyrody i środowiska naturalnego jest bardzo ważny, bo przywraca nam świadomość właściwych relacji społecznych, ekonomicznych i przyrodniczych. Tyle że nie poddaje się on doraźnej akcyjności, nie jest też medialny. Odpowiada jednak na zarzuty, że to chciwość, marnotrawstwo, pogoń za przyjemnościami i życie ponad stan doprowadziły świat do kryzysu.

Przeżywamy obecnie Wielki Post, warto zatem zachęty do nawrócenia i korekty życiowej przemyśleć i w takich kategoriach, przypominając sobie o wartości ascezy, postu czy skromności. Wtedy jako chrześcijanie będziemy mogli z większą siłą moralną postulować lepszy świat i dostrzec olbrzymie pole do naszej aktywności w sprawach ochrony stworzenia i sprawiedliwości w świecie.

Zobaczymy też, jak bliskie jest nam współczesne rozumienie problematyki ekologicznej, która obejmuje również kwestie ubóstwa znacznej części świata, niesprawiedliwości czy potrzebę nowych wskaźników ludzkiego dobrobytu, gdzie mówi się o granicach i ograniczeniach w forsowaniu obecnych koncepcji rozwoju, a wojnę uznaje za największą katastrofę (także ekologiczną). Często głoszoną, ale nierealizowaną ideę zrównoważonego rozwoju możemy wzbogacić o szukanie harmonii między człowiekiem a przyrodą, pomiędzy ludźmi i ich środowiskiem życiowym, pamiętając o czci dla życia ludzkiego i całej przyrody.

Realizacja tego programu wymaga jednak wiele odwagi, w tym odwagi powiedzenia sobie i innym: "macie więcej niż dość". To odważne zadanie jest również misją Kościoła.

O. Stanisław Jaromi (ur. 1963) jest franciszkaninem, w latach 2004-07 przewodniczącym franciszkańskiej Komisji ds. Sprawiedliwości, Pokoju i Ochrony Stworzenia, a obecnie przewodniczącym Ruchu Ekologicznego św. Franciszka z Asyżu (REFA). Zajmuje się m.in. myślą ekologiczną Jana Pawła II.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2010