Jak na Afrykę

Rodak odwiedzający stolicę Burkina Faso, półtoramilionowe Wagadugu, już po paru godzinach poczuje się jak na dowolnym polskim przedmieściu.

15.08.2016

Czyta się kilka minut

Początkowo stawiałem oczy w słup, widząc szambiarkę z napisem „Usługi komunalne” i wymalowanym kierunkowym do Gorzowa Wielkopolskiego czy busa z reklamą hurtowni metalowej z Jasła. Następnego dnia nie chciało mi się już nawet wyciągać aparatu. Mniej więcej co pół godziny z ulicznego chaosu afrykańskiego miasta wyłaniał się kolejny zombie polskiej motoryzacji: osobówka (jeszcze z naklejką „PL”), ciężarówka (z niepodrabialną frazą polskiej onomastyki biznesowej z lat 90.: „TransExIm”, „ImpExKrisMarkJan” – czy coś w tym guście), cysterna albo autokar.

Kilka miesięcy wcześniej, w sąsiednich Togo i Beninie, dziwiłem się i dopytywałem, dlaczego większość (bez przesady) aut poruszających się po tamtejszych drogach ma z kolei niezdarte naklejki z symbolem „CH” (znak, że kiedyś były obywatelami Szwajcarii). Skala polonizacji ruchu ulicznego w Wagadugu skłoniła mnie jednak do przeprowadzenia kwerendy na portalach motoryzacyjnych. Okazuje się, że przerzut do krajów Afryki Zachodniej samochodów, które według europejskich norm powinny być zezłomowane, to biznes na ogromną skalę.

Frachtowce wypełnione półwrakami z Unii Europejskiej (w tym z Polski) wyruszają z niemieckich portów do benińskiego Kotonu, togijskiego Lomé, ghańskiej Akry albo Abidżanu na Wybrzeżu Kości Słoniowej dosłownie co parę dni. Zysk pośrednika na jednym takim aucie to paręset euro, a złakniony tanich środków transportu afrykański rynek przyjmie wszystko, co jeździ i co ma klimatyzację (a jeśli nie ma – to ostatecznie można ją na miejscu dorzucić).

Naprawdę trzeba innych dowodów na to, że globalizacja to nie bajka, a współczesny świat to system naczyń bardzo ściśle połączonych? Tysiące rodaków „dojeżdża” dziś stare ople i beemki po Niemcu (który oczywiście „płakał, jak sprzedawał”), robiąc z naszych dróg ruchome muzeum germańskiej motoryzacji. Po 10 czy 15 latach w Niemczech i tyluż na naszych drogach owe auta (za pośrednictwem widywanych coraz częściej ogłoszeń: „Kupię wszystkie samochody”) zaczną trzeci rozdział swego życia w tropikach. I tam – mam wrażenie – dopiero się rozkręcą. Nie w sensie dosłownym, rzecz jasna, na to przyjdzie czas.

Afrykańczycy potrafią jednak zrobić z nimi rzeczy, o których nam się nie śniło. Czy na dachu busika zmieści się dwadzieścia wielkich walizek i pięć żywych kóz? A dlaczego ma się nie zmieścić? Czy sześcioosobową rodzinę i dwadzieścia worków z węglem drzewnym da się zapakować do małej toyotki starlet? Jak się nie da, jak się da – oczywiście!

Przesunęliśmy się przez ostatnich kilkanaście lat o parę miejsc do przodu w światowych rankingach, przypuszczam więc, że Polska ekspansja na zachodnioafrykańskie drogi dopiero się zaczyna. Do tej pory swoimi złomami zarzucali ten rejon głównie byli koloniści, Francuzi (w Beninie najbardziej popularne wciąż są peugeoty 504 kombi z, na oko, nawet 40-letnimi metrykami). To dobrze? Niektórzy z komentujących wrzucane przeze mnie na Facebooka zdjęcia cieszyli się, że coś, co służyło nam, posłuży teraz komuś innemu, że się nie zmarnuje. Jasne, jest coś naprawdę poruszającego w tym, gdy widzi się, jak mieszkańcy uboższej części świata są w stanie wykorzystać wszystko to, co myśmy wyrzucili, do ostatniej śrubki i przekładni (zielone, prywatne taksówki w Wagadugu to kulminacja tego procesu: brak szyb, powgniatane blachy, opony tak łyse, że zaraz chyba znikną), z drugiej jednak – czy nie przywodzi to na myśl radości najedzonych panów z tego, jak sprytnie radzą sobie ze zdobywaniem pożywienia nieposiadający ułamka tych dóbr niewolnicy?

Zawsze, gdy ktoś dając coś, mówi mi, że „jak na Afrykę, to wystarczy”, „że to przecież dla bezdomnych, to nie musi być takie wymuskane, ktoś tam sobie jeszcze przecież z tego skorzysta”, odpowiadam: „A chciałbyś czegoś takiego dla swojego dziecka? Dałbyś to ojcu?”. Afrykańczycy z Togo, Beninu czy Burkina Faso nie jeżdżą naszymi gratami, bo uwielbiają rzęchy, ale dlatego, że nie mają innej możliwości. W 2013 r. w Burkina Faso (ponad dwa razy mniejszej od Polski) zginęło w wypadkach drogowych o tysiąc osób więcej niż w naszym kraju. Powietrze (w Burkina też, ale zwłaszcza w Beninie i Togo) jest koszmarnie zanieczyszczone przez lanie do baków wszelkiej maści okołopaliwowych wynalazków (w Beninie tankuje się niemal wyłącznie z baniek i butelek porozstawianych na ulicznych straganach, gdzie handluje się przemycaną i brudną jak sto nieszczęść ropą z Nigerii). O utylizacji odpadów rzecz jasna nie ma mowy, więc to, co dziś może się wydawać szansą na to, by (dzięki temu, że jest transport) wyrwać się do lepszego życia, za parę lat czy dekad może to życie brutalnie przerwać. Motoryzacyjne śmieci wypychane na afrykański kontynent zaczną się mścić, zatruwając źródła wody, wyjaławiając resztki uprawnej gleby, wywołując nowotwory itd.

W Togo moja fundacja Dobra Fabryka finansuje cztery projekty (w tym ośrodek dla trędowatych), w Beninie mamy szkołę, w Burkina Faso uruchomiliśmy właśnie program wsparcia najbiedniejszych rolników z północy kraju (kupujemy im rośliny i zwierzęta, a oni – po roku „obracania” nimi w gospodarstwie – tyle, ile dostali, muszą przekazać kolejnej niezamożnej rodzinie). To jasne, że wkrótce będziemy musieli sfinansować zakup jakiegoś auta dla naszych, przemierzających setki kilometrów lokalnych partnerów (Wspólnoty Chleb Życia i naszej pierwszej świeckiej misjonarki na miejscu). Nie jesteśmy ONZ-etem czy inną wielką organizacją, nie stać nas na miejscowy standard obowiązujący w takich kręgach, niezawodną, wszędzie dojeżdżającą (i koniecznie białą) toyotę land cruiser. Nasi ludzie kupią więc sobie pewnie coś, co będzie dostępne – poniemieckiego albo popolskiego rzęcha.

A ja ilekroć będę z nimi doń wsiadał, będę myślał z czułością o świecie, który urządziliśmy tak, że choć wartość ziemskich zasobów przypadających na jednego człowieka wynosi około miliona dolarów, coś, co w Polsce zostało przez diagnostę uznane za zagrożenie dla ludzkiego życia i zdrowia, kilka tysięcy kilometrów dalej będzie traktowane jako skarb. Taki lajf, takie warunki, „sorry, taki mamy klimat”: moje życie i życie tych ludzi mają po prostu inną cenę. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2016