Intelligenzaktion w Ciechanowie

MARCIN PRZEGIĘTKA, historyk: Wiosną 1940 r. z regionu Mazowsza Północnego do Dachau i Ravensbrück trafiło ponad 1200 osób. To była znaczna część tamtejszej inteligencji.

01.03.2021

Czyta się kilka minut

Zjazd absolwentek Seminarium Nauczycielskiego w Płocku, kwiecień 1936 r. / NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE
Zjazd absolwentek Seminarium Nauczycielskiego w Płocku, kwiecień 1936 r. / NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

BARTOSZ DZIEWANOWSKI-STEFAŃCZYK: Według ustaleń badaczy pamięć komunikacyjna, oparta na kontakcie ze świadkami, obejmuje trzy pokolenia. Dziś odchodzą ostatni świadkowie II wojny światowej, a wiedza o niej jest coraz bardziej książkowa. Czytając Pańską pracę miałem jednak wrażenie, że stanowi ona substytut relacji rodzinnej. Kogo dotyczyła opisana przez Pana akcja Gestapo? Bo nie była to tylko inteligencja.

MARCIN PRZEGIĘTKA: Zacznę od skali. Nie znamy dokładnej liczby osób, które zostały aresztowane, ale wiadomo, że po aresztowaniach w rejencji ciechanowskiej do obozów Dachau i Ravensbrück wywieziono 1259 osób. Aresztowanych było jednak więcej – nieznana liczba osób zatrzymanych, raczej niewielka, została po kilku dniach zwolniona. Były to największe masowe aresztowania dokonane przez Niemców na terenie Regierungsbezirk Zichenau, rejencji ciechanowskiej. Prowadzono je na polecenie wydane przez Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy w Berlinie, czyli centralę Gestapo, która określała to zadanie jako „akcję prewencyjną przeciwko ruchowi oporu polskiej inteligencji”.

Jednak tylko dwie trzecie aresztowanych i deportowanych do obozów to osoby należące do inteligencji ze względu na wykształcenie, zawód i rolę społeczną: urzędnicy, nauczyciele, właściciele ziemscy, przedstawiciele wolnych zawodów i działacze organizacji społecznych, politycznych lub kombatanckich, policjanci, oficerowie, duchowni, także gimnazjaliści. Pozostała jedna trzecia to rolnicy, rzemieślnicy i robotnicy. Możemy tylko spekulować, dlaczego zostali zatrzymani w ramach tej akcji.

Wśród aresztowanych 94 proc. stanowili mężczyźni. O czym świadczy ten udział?

Odwróciłbym pytanie: dlaczego deportowano do Ravensbrück aż 83 kobiety? Pamiętajmy, że były to czasy, gdy życie publiczne było zdominowane przez mężczyzn – w Polsce, jak i w Niemczech. Gdy myślimy o państwie totalitarnym albo okupacji, mamy gdzieś z tyłu głowy schemat, w którym to mężczyźni są w pierwszej kolejności przedmiotem zainteresowania policji politycznej. Tu szokujące dla aresztowanych i ich rodzin musiało być objęcie tymi działaniami również kobiet, przeważnie nauczycielek i urzędniczek. Zresztą klucz, według którego dokonywano aresztowań, jest niejasny. Dlaczego aresztowano akurat tych nauczycieli i tych urzędników, a nie wszystkich? Bez wątpienia listy tworzono ad hoc, po otrzymaniu rozkazu z Berlina, aby w ciągu kilku dni dokonać aresztowań. Takie tempo musiało zdecydować o pewnej przypadkowości.

Czy Pańskie ustalenia dla północnego Mazowsza są reprezentatywne dla całego terenu okupowanej Polski?

Przede wszystkim dla ziem wcielonych do Rzeszy. W tym czasie, kwiecień-maj 1940 r., Gestapo prowadziło masowe aresztowania na terenie rejencji katowickiej, Okręgu Rzeszy Kraj Warty, Okręgu Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie i powiatu suwalskiego. Tam również dominowała inteligencja, ale nigdzie nie stanowi 100 proc. represjonowanych.

Każdy region miał zresztą swoją specyfikę. Aresztowania z wiosny 1940 r. pozostają w cieniu wcześniejszych, bardziej dramatycznych wydarzeń. Na Pomorzu, a do pewnego stopnia również w Wielkopolsce, największa fala zbrodni niemieckich przypadła na jesień 1939 r., gdy po masowych aresztowaniach egzekucje były w każdym powiecie. Z kolei w Generalnym Gubernatorstwie efektem aresztowań dokonanych wiosną i latem 1940 r. w ramach tzw. nadzwyczajnej akcji pacyfikacyjnej były nie tylko deportacje do obozów, lecz również egzekucje, których symbolem są Palmiry.

Na jakie pytania archiwa Gestapo nie odpowiadają?

One dają wgląd w wiedzę, jaką Gestapo miało o Polsce i Polakach. Pokazują rzeczywistość okupacyjną oczami okupanta. O tym trzeba pamiętać i ostrożnie formułować na ich podstawie wnioski. Dla historyka naczelną zasadą powinno być konfrontowanie informacji z takich źródeł z innymi dokumentami. Jednak nie zawsze dysponujemy materiałami, które taką konfrontację umożliwiają.

Skąd władze niemieckie wiedziały, kogo aresztować? Czy Pana książka stanowi swego rodzaju uzupełnienie do pracy Barbary Engelking „»Szanowny Panie Gistapo«. Donosy do władz niemieckich w Warszawie i okolicach w latach 1940–1941”?

W aktach Gestapo w niejednej teczce osoby aresztowanej można znaleźć anonimowy donos napisany po niemiecku lub polsku. O osobach „groźnych” dla okupanta informowali też konfidenci – stali współpracownicy Gestapo. Byli to Niemcy, ale też Polacy. W ogóle trzeba powiedzieć, że Gestapo nie działało w próżni: bez pewnej gotowości do współpracy w społeczeństwie, czyli donosicieli i konfidentów, oraz współpracy ze strony NSDAP, administracji i innych służb policyjnych niewiele by mogło zdziałać. Według ustaleń historyków, którzy badali placówki Gestapo w Rzeszy, zdecydowaną większość spraw wszczynano na podstawie donosów, raportów konfidentów i zawiadomień składanych przez instytucje. Dotyczy to nie tylko Rzeszy, lecz także terytoriów przez nią okupowanych.

Udział konfidentów w pracy Gestapo to złożony temat. Podam przykład: w Ostrołęce, położonej w okresie międzywojennym kilkadziesiąt kilometrów od granicy z Prusami Wschodnimi, pewien Polak, nauczyciel, współpracował z niemieckim wywiadem od 1937 r., a w czasie wojny został konfidentem Gestapo. Gdy podczas aresztowań w kwietniu 1940 r. został zatrzymany jego kolega, również nauczyciel, konfident wstawił się za nim, zaświadczając, że aresztowany pomagał jego rodzinie, gdy on sam przed wojną został aresztowany przez władze polskie pod zarzutem szpiegostwa. Dla Gestapo nie miało to znaczenia – ten Polak zmarł w obozie. A Polak-konfident jeszcze przez jakiś czas współpracował z Gestapo, potem sam się zdekonspirował: zaczął opowiadać naokoło, że dostaje pieniądze od Niemców za ujawnianie konspiratorów.

Także postawy volksdeutschów nie były zawsze oczywiste.

Gdy mówimy o volksdeutschach, posługujemy się stereotypowym wyobrażeniem współpracowników władz okupacyjnych, którzy donosili na Polaków i Żydów. Takie zachowania miały miejsce na terenie rejencji ciechanowskiej, opisuję ich przykłady. Ale to tylko jedna strona medalu. Zaskoczyło mnie popieranie przez volksdeutschów wniosków o zwolnienie z obozu, wysyłanych przez bliskich aresztowanych. Zaświadczali oni na piśmie, że osoba osadzona w obozie nie wyrządzała Niemcom krzywdy.

To bez wątpienia wymagało odwagi – przecież można było w ten sposób narazić się Gestapo. Pokazuje to, że stosunki między Polakami a Niemcami na Mazowszu Północnym nie były tak złe, jak by nam się mogło wydawać. Niemcy nie tworzyli zwartych skupisk i na co dzień musieli utrzymywać kontakty z Polakami, zawodowe i towarzyskie. Wojna nie przerwała tych relacji, choć jasne jest, że władzom niemieckim bardzo na tym zależało.

Volksdeutschami bywali też Polacy.

Mówiąc o volksdeutschach popierających wnioski o zwolnienie z obozów, mam na myśli ludzi o niemieckich ­nazwiskach, którzy przedkładali władzom okupacyjnym pisma sporządzone po niemiecku. Ale to prawda, kwestia narodowości była sprawą skomplikowaną. Choć akurat w rejencji ciechanowskiej odsetek ludzi wpisanych na volkslistę był niewielki. Po pierwsze mało było osób, które deklarowały tu niemiecką narodowość – według danych z grudnia 1939 r. zaledwie 1,5 proc. To wielokrotnie mniej niż na Pomorzu, Górnym Śląsku i w Wielkopolsce. Poza tym, w odróżnieniu od Pomorza i Górnego Śląska, władze niemieckie rejencji ciechanowskiej nie forsowały w takim stopniu wpisywania Polaków na siłę na volkslistę.

Podczas aresztowań popełniano błędy?

Tak, listy nazwisk zawierały wiele błędów. Częściowo można zrzucić to na karb nieznajomości polskiego i pośpiechu. Ale aresztowa dokonywano również wtedy, gdy dane personalne się nie zgadzały. Ciekawa jest historia urzędniczki z Płocka, Zofii Jabłczyńskiej, która w momencie aresztowania miała 22 lata. Gestapowiec, który ją aresztował, miał zatrzymać Irenę Jabłczyńską, nauczycielkę o pięć lat starszą. Choć ewidentnie chodziło o inną kobietę, Zofia trafiła do KL Ravensbrück, gdzie dotrwała do wyzwolenia obozu w 1945 r. Gestapo nie przyznawało się do błędu – nie musiało się przed nikim tłumaczyć. Deportacja do obozu koncentracyjnego odbywała się na podstawie decyzji policji politycznej – nie był potrzebny wyrok sądu. Od takiego postanowienia Gestapo nie można się było odwołać.

Dlaczego niektórzy aresztowani byli zwalniani?

Około 10 proc. osób aresztowanych w akcji, o której piszę, zostało uwolnionych, przeważnie latem 1940 r. Wydaje się, że musiało to nastąpić na podstawie jakiegoś odgórnego zarządzenia. Niestety wiele akt Gestapo przepadło i nie wiadomo, co zdecydowało, że części więźniów dano możliwość powrotu do domu.

Z zachowanych dokumentów wynika, że trudno mówić o uniwersalnych regułach zwolnień. Same zabiegi rodziny, nawet wspieranej przez volksdeutschów, zwykle nie wystarczały. Dużą szansę dawało wstawienie się za aresztowanym przez urząd lub przedsiębiorstwo niemieckie, które zaświadczały, że konkretny więzień jest im potrzebny jako doświadczony fachowiec. Dobrze udokumentowany jest przypadek Antoniego Kowalskiego, muzyka i architekta z Płocka. Zabiegi jego brata, który był muzykiem Filharmonii w Krakowie, pozostałyby bezskuteczne, gdyby nie wstawiennictwo generalnego gubernatora Hansa Franka, dla którego Filharmonia była oczkiem w głowie. Antoni Kowalski został zwolniony z obozu i dołączył do Filharmonii, ale pod warunkiem, że nie wróci do Płocka i osiedli się „dobrowolnie” w Generalnym Gubernatorstwie.

Struktura organów policyjnych i bezpieczeństwa w rejencji i zarazem w III Rzeszy okazuje się wyjątkowo skomplikowana – skąd ten zaskakująco nieefektywny podział?

Był on skomplikowany, ale nie zgodziłbym się, że nieefektywny. III Rzesza nie bez powodu została nazwana przez historyka Franciszka Ryszkę „państwem stanu wyjątkowego”. Po dojściu Hitlera do władzy wiele kwestii, w tym organizacja aparatu policyjnego, nie zostało ustalonych raz na zawsze, lecz było regulowanych przez doraźne zarządzenia, a kompetencje urzędów nie zawsze były jasno rozgraniczone. To kłóci się z naszym potocznym wyobrażeniem o Niemcach, które kazałoby sądzić, że III Rzesza była państwem, w którym wszystko działało jak w zegarku.


Czytaj także: Elżbieta Strzałkowska: Nazwiska w tynku


Struktura policji była rzeczywiście dość złożona. Z jednej strony mamy Gestapo, które było formacją stosunkowo nieliczną, ale mającą kompetencje w sprawach politycznych. Najliczniejszą służbą była Policja Porządkowa, która dzieliła się na kilka rodzajów policji. Jej funkcjonariusze byli najbardziej widoczni na ulicach miast i w terenie. Pełnili służbę patrolową i podejmowali interwencje w sprawach mniejszej wagi, ale prowadzili też aresztowania, przeszukania, przesłuchania i egzekucje na polecenie Gestapo. Tak też było w przypadku wydarzeń, które opisuję: Gestapo miało zbyt skromne siły, aby w krótkim czasie dokonać masowych aresztowań, stąd znaczną liczbę osób zatrzymała Policja Porządkowa, która eskortowała ich też do obozu w Działdowie i dalej do obozów w Rzeszy.

Poza tym istniała również Policja Kryminalna, której kompetencje częściowo zazębiały się z Policją Porządkową i Gestapo. Aby jeszcze bardziej skomplikować ten obraz, możemy dodać formacje paramilitarne: SS oraz Selbstschutz, które nie były służbami policyjnymi, lecz mimo to pełniły istotne funkcje w systemie represji, nadzorując obozy i prowadząc egzekucje.

Dlaczego wielu aresztowanych wielokrotnie przewożono między obozami?

Przewiezienie do innego obozu mogło być rodzajem kary dyscyplinarnej – dla więźnia oznaczało to ogromny stres i konieczność przystosowania się do nowych warunków. Administracje SS i Gestapo posługiwały się swoją wewnętrzną logiką. Miesiąc po tym, gdy dużą grupę więźniów – prawie 1200 z jednego regionu Polski, Mazowsza Północnego – przywieziono do KL Dachau, wydzielono z niej kilkaset osób, które wysłano do KL Mauthausen, a konkretnie do powstającej wtedy filii tego obozu w Gusen. Pewnie w ten sposób chciano podzielić dość licznych Polaków, aby nie stanowili dominującej grupy. Poza tym każdy obóz miał swoje miejsce w skali. Niektóre były przeznaczone dla więźniów, którzy według Gestapo i SS nie rokowali „poprawy” – to np. KL Mauthausen.

Jakie były dalsze losy aresztowanych w regionie ciechanowskim? Był tu jakiś wzorzec, wyjątkowe losy?

Typowo wyglądało to tak: aresztowanych gromadzono w obozie przejściowym w Działdowie, a po kilku-kilkunastu dniach deportowano do obozów koncentracyjnych w Rzeszy. Pobyt tam, gdzie racje żywnościowe były niewystarczające, więźniowie brutalnie traktowani i zmuszani do pracy ponad siły, wyczerpywał fizycznie i psychicznie. Ale część więźniów dotrwała oswobodzenia.

W wystawianych w obozach aktach zgonu z reguły jako przyczynę śmierci podawano choroby, aby rodziny zamordowanych nie zorientowały się w okolicznościach śmierci. Dziś często nie jesteśmy w stanie ustalić, czy jej przyczyna oraz data i miejsce są prawdziwe. Fałszywe dane podano np. w akcie zgonu pańskiego prapradziadka. Zginął zagazowany w Hartheim, dokąd przewożono więźniów niezdolnych do pracy.

Jak długo jeszcze będziemy dowiadywać się o nieznanych losach różnych rodzin w czasie wojny, która zakończyła się ponad 75 lat temu?

Wbrew pozorom źródeł dotyczących okupacji i zbrodni niemieckich jest sporo. Problemem jest ich rozproszenie. Po prostu trzeba wiedzieć, gdzie ich szukać. ©

ŚLADAMI PRAPRADZIADKA

„KOCHANA ZOFIO (…) Jestem zdrowy i dobrze się czuję (…) od wczoraj jest silny mróz (…). Połowa zimy już minęła – z bożą pomocą przetrwam zimę. (…) Czekam z wielkim utęsknieniem na Twój list – to jest moje całe szczęście” – tak Kazimierz Ignacy Dziewanowski pisał do żony w swoim ostatnim liście, jaki wysłał z obozu koncentracyjnego Dachau, datowanym na 11 stycznia 1942 r.

OFICJALNE PISMO wysłane przez administrację Dachau informowało, że zmarł 27 stycznia 1942 r. Taka data widnieje przy kościele w Rębowie, na symbolicznym nagrobku tego ostatniego właściciela dworu w Grodkowie koło Wyszogrodu. Dopiero w 2001 r. okazało się, że Dziewanowski nie zmarł w Dachau, lecz został zagazowany na zamku Hartheim. Kilkanaście lat później historyk Marcin Przegiętka ustalił, że mój prapradziadek trafił do Dachau w ramach ­akcji wymierzonej wówczas w polską inteligencję.

DZIEWANOWSKI ­URODZIŁ SIĘ w 1879 r. Absolwent prawa na UW, jako jeden z największych właścicieli ziemskich w regionie angażował się społecznie i dobroczynnie, zwłaszcza w okresie I wojny światowej. W 1916 r. wybrany do sejmiku płockiego, w czasie konstytuowania się polskiej władzy w listopadzie 1918 r. mianowany został komisarzem rządu. W II RP należał do zarządu Płockiego Związku Ziemian, był też prezesem Zrzeszenia Producentów Spirytusu i członkiem rady Banku Związku Ziemian.

ZOSTAŁ ­ARESZTOWANY przez Gestapo 24 lutego 1940 r. Dwór w Grodkowie i cały majątek odebrano rodzinie „w celu wzmocnienia narodu niemieckiego” (jak informuje wpis do ówczesnej księgi hipotecznej). Przewieziony najpierw do więzienia w Płocku, a potem do obozu przejściowego w Działdowie, trafił do KL Dachau (numer 14533). Według danych muzeum obozu w Dachau było to 19 kwietnia 1940 r. Wkrótce, 5 czerwca, został przetransportowany do obozu Neuengamme pod Hamburgiem, jednak już 15 sierpnia 1940 r. znów trafił do Dachau. Stąd 19 stycznia 1942 r. wywieziono go wraz z tzw. transportem inwalidów do zamku Hartheim w Austrii, gdzie został zagazowany.

OPOWIADAJĄCA RÓWNIEŻ O JEGO LOSIE KSIĄŻKA dr. Marcina Przegiętki „Akcja Gestapo przeciwko polskiej inteligencji w rejencji ciechanowskiej” ukazała się w 2020 r. nakładem Instytutu Pileckiego. Historyk z warszawskiego IPN przedstawia w niej mikrostudium regionalne dotyczące Regierungsbezirk Zichenau, jak Niemcy nazwali ten region. Operacja przeciw tutejszej inteligencji była jedną z największych takich akcji prowadzonych na terenach wcielonych do Rzeszy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2021