Ingres profesora Swieżawskiego

Profesor napisał kiedyś w liście do Papieża: Kocham Kościół, ale coraz bardziej staję się antyklerykałem. Mnie, jako biskupa, to nie obraża.
Biskup Wiesław Mering /
Biskup Wiesław Mering /

MAREK ZAJĄC: - Ksiądz Biskup jest jednym z uczniów zmarłego w maju prof. Stefana Swieżawskiego. Pamięta Ksiądz Biskup ostatnią z nim rozmowę?

BISKUP WIESŁAW MERING: - Odwiedziłem go w marcu, po obradach Episkopatu i opowiedziałem o ostatnim spotkaniu z Panią Profesorową. Była już bardzo chora, nie poznała mnie. Kiedy się nachyliłem, żeby ją uściskać i pobłogosławić, przewieszony na szyi pektorał przesunął się w kierunku jej twarzy. Kiedy zobaczyła krzyż, chwyciła go w dłonie i przycisnęła do ust. Na początku nie miałem dość siły, aby opowiedzieć o tym Profesorowi. Gdy już po śmierci pani Marii zdobyłem się na odwagę, wysłuchał opowieści przejęty tym drobnym, ale przecież wymownym znakiem jej wiary, miłości i zaufania do Chrystusa. W wydanym zaraz po śmierci Profesora “Alfabecie duchowym" znalazłem piękne zdanie, cytowane za św. Teresą z Lisieux: “Nie umieram, ja wchodzę w życie". Tak właśnie - jak świadomy chrześcijanin - przeżył śmierć żony. Podobnie rozumiał także własne przejście na drugą stronę życia.

  • Realizm i intelektualizm

- Kim był w oczach Księdza Biskupa prof. Swieżawski?

- Kiedy po dwóch latach seminarium duchownego rozpocząłem studia na KUL, spotkałem środowisko niezwykłe i intelektualnie prężne. Wykładali tam mistrzowie - nie tylko nauczyciele, ale ludzie wywierający na uczniów wpływ, również moralny. Jednym z nich był Swieżawski. Gdy w latach 60. przyjeżdżał z Warszawy, na uczelni rozpoczynało się święto. Jego wejście do Zakładu Historii Filozofii przypominało ingres biskupa. Ustawialiśmy się w rzędzie, Profesor przechodził i witał się ze wszystkimi - od docentów, przez asystentów i doktorantów, do studentów pierwszego roku.

Żeby zrozumieć Profesora, należy spojrzeć na niego przez pryzmat jego miłości. Miał właściwie trzy wielkie miłości. Pierwszą, sięgającą czasów młodzieńczych, była filozofia. Profesor nazywał ją drogocenną perłą. To ewangeliczna, zarazem piękna i trafna metafora. Mówił o niej także jak o Dekalogu, czymś dla człowieka niezbędnym. Przykazania miały być drogowskazem w życiu moralnym, filozofia prowadzić przez życie intelektualne.

- Skąd tak wielka fascynacja?

- Po pierwsze, z intelektualnej dociekliwości Profesora. Po drugie, z zainteresowania prawdą. Dla niego prawda - dążenie do niej, a następnie umiejętne sformułowanie - stanowiła naczelne kryterium uprawiania nauki. I wreszcie, umiłowanie ludzi.

- Był surowym nauczycielem?

- Był znakomitym dydaktykiem, chłonęliśmy jego wykłady. Nie skracał zajęć, nie spóźniał się, nie opuszczał wykładów. Uczył tak, że wszyscy go rozumieli. Prawdy, które głosił, były czytelne zarówno dla świeżo upieczonych studentów, jak i doktorantów. Zawsze podkreślał, że najważniejsze jest kształtowanie umysłów najmłodszych słuchaczy, bo nie są jeszcze skażone błędnymi poglądami. Sporo wymagał, przede wszystkim od uczestników jego seminarium. Nie było mowy o nieobecności, chyba że ktoś ciężko zachorował. Nigdy nas jednak nie stresował. Nie upokarzał, nie udowadniał studentom, że wie lepiej. Oczekiwał aktywności, ale nikogo nie poganiał. Nie kpił z nas, nawet gdy gadaliśmy głupstwa.

Dzięki temu, że potrafił wymagać od siebie i innych, stworzył własną szkołę, czym poszczycić może się niewielu. Jego uczniowie pracują dziś w wielu instytucjach - od Episkopatu po Polską Akademię Nauk. Szkołę Swieżawskiego charakteryzowała uczciwa praca, rzetelność i solidarność, a nie konfesyjność. Nie musieliśmy wyznawać Profesora jako wielkiego mistrza i kłaniać mu się w pas. Musieliśmy być mu podobni w solidności i pracowitości. Nie mieliśmy kopiować jego przekonań, ale nie zapominać, że myślenie pozwala zrozumieć świat.

- Jak scharakteryzować filozofię Profesora?

- Był znakomitym znawcą Tomasza, o czym doskonale wiemy, odcinał się natomiast od tomizmu. Profesor uważał Akwinatę za wzór afirmacji świata. Trzeba także pamiętać o jego sympatii dla św. Franciszka z Asyżu czy św. Bonawentury - tych świętych, którzy wbrew średniowiecznym trendom akceptowali doczesność i świat materialny. Profesora i św. Tomasza łączy także umiejętność stawiania pytań. Proszę zajrzeć do “Summy teologicznej": właściwie każde zagadnienie zaczyna się od postawienia znaku zapytania, np. czy istnieje Bóg. Tomasz nie bał się pytań, Profesor zaś był przekonany, że filozofia nie musi przynosić gotowych odpowiedzi, lecz powinna prowokować do ich szukania.

Profesora interesowały przede wszystkim metafizyka i antropologia. Nie rozumiał pokusy badania wyłącznie filozofii współczesnej czy nowożytnej. Uważał, że do pełni wykształcenia potrzeba znajomości myśli średniowiecznej, niedocenianego skarbu. Twierdził, że nieistotne, kiedy sformułowano jakiś pogląd, tylko czy jest słuszny - bez względu na zmieniające się mody. Kluczowe dla jego filozofii są dwa pojęcia: realizm - szacunek dla rzeczywistości takiej, jaka jest; i intelektualizm - przekonanie, że intelekt stanowi ukochaną przez Boga władzę, w którą wyposażył człowieka.

- Nie odnosi Ksiądz Biskup wrażenia, że wraz ze śmiercią Profesora odchodzi także pewien świat: rzadko spotyka się już wykładowców-mistrzów, erudycja nie jest w cenie, wysiłek intelektualny i naukowa rzetelność są bagatelizowane.

- To, co obserwujemy dziś na wielu uczelniach - zajęcia w przepełnionych salach, produkcja magistrów, doktorów, a nawet habilitacji - nie jest zgodne z etosem uniwersyteckim. Nie wierzę, że wykładowca prowadzący seminarium może mieć pół setki magistrantów i czytać ich prace z należytą uwagą. Większość wykładowców nawet nie zna studentów. Dwa, trzy razy spotkają się na wykładzie, a egzamin niech przeprowadzi asystent... Nasz Profesor był przekonany, że epoka sal wykładowych dobiegła końca, że pracować należy w mniejszych grupach, na zamkniętych seminariach. Ta metoda przynosiła dobre owoce.

Często na uczelnie przychodzą młodzi ludzie, zdolni i ciekawi świata, ale nie ma tych, którzy uczyliby ich z pasją. Są jeszcze badacze uprawiający filozofię odpowiedzialnie i wedle reguł sztuki, ale nie brak tych, którzy za filozofię biorą niemalże każdy przejaw myślenia. Metodologia, logiczny wywód - niegdyś niezbędne, właściwie przestały być potrzebne. Metafizyka, największa miłość Profesora i serce filozofii, wydaje się przebrzmiała. Ufam jednak, że tak nie będzie wiecznie.

Kiedyś spotkałem u Profesora ekipę telewizji japońskiej, która rejestrowała dzień jego życia - od rana do wieczora, bez żadnych komentarzy. To przecież dobry znak na przyszłość, skoro dziennikarze z Tokio, właściwie z drugiego końca świata, wyszukali tak zdyscyplinowanego poszukiwacza sensu i postanowili nakręcić o nim film.

- W latach 80. Profesor pisał do Papieża, że podczas jednego z kursów na KUL o św. Tomaszu mówiono raptem kwadrans. Ubolewał, że filozofia odgrywa coraz mniejszą rolę w kształceniu studentów. Nic się nie zmieniło; na wielu uczelniach kurs historii filozofii obejmuje kilkanaście wykładów, zresztą za mało jej także w liceach.

- Już wiele lat temu na spotkaniu rektorów seminariów jeden z uczestników oświadczył, że należy zmniejszyć ilość wykładów z filozofii średniowiecza. To zresztą nie tylko nasz problem. We Francji można przejść przez seminarium niemal całkowicie pomijając tysiąc lat myśli europejskiej. Skutki? Choćby preambuła unijnej konstytucji. To przecież nie tylko złośliwość Francuzów, oni po prostu tak myślą.

Niechęć do poznawania filozofii wynika z dominującej kultury ludycznej, promującej zabawę, a zaniedbującej kulturę słowa. Żeby zrozumieć św. Tomasza, należy o nim nieco poczytać, zagłębić się w dziedzictwo średniowiecznej Europy, a dopiero potem zabrać się za jego dzieła. Taka praca wymaga wysiłku i zrozumienia. To dziś o tyle trudniejsze, że młodzież ma problemy z czytaniem i poprawnym mówieniem. Regres obserwuję nie tylko na poziomie uniwersyteckim, ale także w kościołach, np. proszę posłuchać, jak słowo Pana odczytują lektorzy. Dziś każdy autor, nie tylko św. Tomasz, piszący stylem logicznym i zdyscyplinowanym, a zatem nieco trudniejszym, przestaje być atrakcyjny. Mimo wszystko mam nadzieję, że filozofia nie zaniknie.

  • Jaki kraj, taki ksiądz

- Co było drugą miłością Profesora?

- Chrześcijaństwo, Kościół. Profesorowi zależało na wspólnotowości, służebności, otwartości. Wspólnotowość, czyli tworzenie Kościoła przez wspólnotę. Służebność - musimy oprzeć się pokusom panowania i rządzenia. Z kolei otwartość szła u Profesora w parze z poszukiwaniem porozumienia z innymi wyznaniami oraz dialogiem z niewierzącymi. Na ostatni postulat zwróciłem uwagę, udzielając w tym roku święceń diakonatu. Pomyślałem sobie: “O tym wszystkim mówił nam Profesor czterdzieści lat temu". Jednym uchem słuchaliśmy, drugim wylatywało, ale potem wróciło. Im więcej czasu mija od spotkań z Profesorem, tym bardziej cenię sobie tamte chwile.

- Profesor kochał Kościół, jednak nie szczędził mu gorzkich uwag.

- Jako doskonały filozof krytycznie oceniał siebie, świat, naukę. Także Kościół. Wielu miało mu za złe krytykę, nie kryło oburzenia. Słyszałem, gdy mówiono: “Jak może tak mówić człowiek, który pracował na katolickim uniwersytecie?". Profesor napisał kiedyś w liście do Ojca Świętego: “Kocham Kościół, ale coraz bardziej staję się antyklerykałem". Mnie - jako biskupa - to nie obraża. Ciekawe, że Jan Paweł II na tak ostrą tezę odpowiada: “Podzielam obawy (zwłaszcza o duchowieństwo)". Po prostu: jeżeli taka jest prawda, trzeba rzeczy nazwać po imieniu.

Równie ostry ton pojawia się w innym liście: klerykalizm sprawia, że Kościół “jest odpychający". Oczywiście, można zarzucić Profesorowi, że mówiąc o Kościele, miał pewnie na myśli wyłącznie duchowieństwo, a nie cały Lud Boży. Czyli: podświadomie dokonywał utożsamienia, przed którym ostrzegał. Wskazywał również, że dokonuje się regres w liturgii. Że obchodzimy tylko jubileusze, nowenny, nawiedzenia itd. Być może w niektórych zarzutach tkwi doza przesady, ale - powtórzę - ważna jest reakcja Papieża, który stwierdza, że wspomniane tezy są rachunkiem sumienia Kościoła AD 1990. Niepokoje Profesora są zatem - przynajmniej w pewnym stopniu - także niepokojami Ojca Świętego. Krytyka, wynikająca z troski, nie szkodzi. Pozostaje podziękować Profesorowi, że zwrócił nam uwagę na różne nieprawidłowości.

- Prześledźmy kilka zarzutów. Krytykowaliśmy uniwersytety, jednak Profesor wskazywał również na niedostatki formacji intelektualnej kleryków.

- To dla biskupa kłopotliwe pytanie... Chciałbym mieć wyłącznie księży najmądrzejszych, kulturalnych i pobożnych. Ale jeżeli poziom kształcenia i wychowania w polskich szkołach i rodzinach jest coraz niższy, nie ma co liczyć, że w seminarium nadrobimy stracone kilkanaście lat. Mamy coraz więcej wykładowców z doktoratami i habilitacjami, wielu księży publikuje, ale chyba zawsze będziemy borykać się z problemem formacji intelektualnej. Wiemy o tym, dyskutujemy na konferencjach, staramy się coś zmienić na lepsze.

Poza tym wymagania i wyzwania, jakie przed kolejnymi pokoleniami księży stawia świat, są z roku na rok inne. Pojawiają się nowe potrzeby: psychologia rozwojowa, pedagogika, kontakty z mediami itd. Gdy zostawałem księdzem, nikt o tym nawet nie myślał. Pewnie Profesor zgodziłby się ze mną, że największym wrogiem Kościoła jest samozadowolenie. Ksiądz niedouczony, który prześlizgnął się przez seminarium, może się przytrafić, ale - mówiąc szczerze - dla Kościoła jest prawdziwym nieszczęściem.

- Mało kto jednak nawrócił się pod wpływem lektury św. Tomasza, tymczasem wielu odzyskało wiarę dzięki wiejskiemu proboszczowi, może niezbyt oczytanemu, ale pobożnemu.

- Celująco zdane egzaminy nie przesądzają o wszystkim. Widziałem, jako rektor seminarium, jak przeciętny student stawał się świetnym księdzem, a jego znakomicie wykształcony kolega zupełnie nie sprawdził się jako kapłan. Poza tym chrześcijaństwo - czego uczył Profesor - z nadzieją patrzy na każdego człowieka.

Mam dziesiątki dowodów na to, że dla duszpasterza najważniejsza jest wewnętrzna uczciwość. Jeżeli potrafi spojrzeć na siebie krytycznie, sam zorientuje się, czego mu brak. Zresztą, ileż brakuje nam samym? Któż mnie uczył być biskupem? Wszystko muszę zaczynać od nowa. Nieraz jestem przerażony i nie wiem, jak postąpić. Zresztą różnie mnie oceniają: jedni są zadowoleni, inni - za te same decyzje - nie zostawiają na mnie suchej nitki.

Jeszcze jedna sprawa: co mam zrobić, gdy mi się jakiś ksiądz nie uda? Mogę cierpieć, że taki człowiek znalazł się wśród moich duszpasterzy. Mogę apelować do jego sumienia, porozmawiać raz i drugi, w ostateczności sięgnąć po środki administracyjne z kodeksu prawa kanonicznego. I tyle. Muszę jednak uczciwie powiedzieć, że niewielki procent księży sprawia kłopoty. Mam wielu wspaniałych kapłanów, jestem z nich dumny i wdzięczny za ich pracę.

  • Pokusa Kościoła ubogiego

- Profesor przeciwstawiał sobie dwa Kościoły: środków bogatych i ubogich. Czy Kościół może być ubogi? Może taka wizja jest utopią?

- Czytając listy Profesora do Ojca Świętego, zastanawiałem się nad tym postulatem. Pokusy pogardzania tym, co materialne, istniały w Kościele od początku...

- ...pokusy?!

- No, tak. Proszę zauważyć, że Profesor zaprzecza samemu sobie. Chce odrzucić środki bogate, z drugiej strony zwalcza manicheizm, czyli odmianę pogardy dla materii. Weźmy przykład: w XIII w. powstały zakony żebracze. Z ich ideału pozostało, nawet w tych zakonach, niewiele. Dlaczego? Bo człowiek jest całością materialno-duchową i musi zaspokajać obie sfery. Źle się dzieje, gdy materia dominuje nad duchem, urasta do zasadniczej troski księdza, biskupa czy Kościoła. W historii chrześcijaństwa bywały pod tym względem mało chlubne okresy, ale czy tak jest dziś - mam wątpliwości. W mojej diecezji - może niektórym trudno uwierzyć - znam wielu księży pracujących w warunkach, w których nie chciałby się znaleźć człowiek przeciętnie sytuowany. Żyją w biedzie i niedostatku, ale - zgoda - nie nędzy. Nikt z nas nie umiera z głodu, ludzie by na to nie pozwolili.

Samochody? To rzecz przebrzmiała. Dziś auto jest po prostu narzędziem pracy. Sam spędzam w samochodzie dużo czasu, ale nie dlatego, że jazda sprawia mi przyjemność. Wolałbym mieć helikopter, bo zamiast jechać na kraniec diecezji dwieście kilometrów przez trzy godziny, byłbym tam w dziesięć minut. Zaoszczędzony czas poświęciłbym np. na spotkania ze świeckimi i duchownymi. Przecież jeżeli nie będę mieć dla nich czasu, lepiej żebym w ogóle nie był biskupem.

Poza tym gdyby wszyscy byli tak ubodzy jak Matka Teresa, czy moglibyśmy skutecznie pomagać potrzebującym? We Włocławku utrzymujemy dom dla bezdomnych; ponad sto osób ma zimą dach nad głową dzięki diecezjalnej Caritas. Wydajemy posiłki dla bezrobotnych - często tylko ciepłą zupę, ale dla nich to i tak wiele. Prowadzimy dom dla samotnych matek. Ale za to wszystko muszę mieć czym zapłacić.

- Jak zatem rozumieć ewangeliczną cnotę ubóstwa?

- Nie stawiałbym sprawy w kategoriach Kościół ubogi-bogaty. Chodzi o Kościół nie ufający samemu sobie, posiadanym środkom, nie skoncentrowany na gromadzeniu rzeczy doczesnych. Kościół, który dysponuje majątkiem, aby służyć bliźnim. Nie wiem, czy czasem już mechanicznie nie powtarzamy, że księża żyją w przepychu.

- Profesor zarzucał też polskim księżom paternalistyczny stosunek do wiernych.

- To zależy od konkretnego księdza. Jeżeli ksiądz wywyższa się nad świeckich, mam tylko jeden komentarz: nieuzasadniona głupota. Skłamałbym, mówiąc, że nie znam takich sytuacji, ale równie krzywdzące byłoby stwierdzenie, że taka postawa jest powszechna wśród polskich księży.

- Kościół w Polsce drąży nacjonalizm, jak mówił Profesor: ciasnota endekoidalna.

- Ta postawa jest nie do przyjęcia dla konsekwentnie realizowanego chrześcijaństwa.

- Profesor postulował powrót do patriotyzmu jagiellońskiego, otwartego i tolerancyjnego, podczas gdy w kraju - jak konstatował - dominuje patriotyzm sarmacko-sienkiewiczowski, zamknięty i ksenofobiczny. Taki patriotyzm prezentuje Liga Polskich Rodzin, powołująca się na chrześcijaństwo. To nie jest problem dla Kościoła w Polsce?

- Jako biskup powinienem być ponad podziałami. Nie chciałbym ranić ludzi ani po prawej, ani po lewej stronie życia politycznego. Mnie najbliższa jest postawa centrowa, unikanie skrajności, bo sama Ewangelia jest centrowa, chce dotrzeć do wszystkich. Sam również nie chcę sobie zamykać dróg dialogu. To wcale nie jest łatwe, bo często człowieka, który chce pozostać w środku, oskarżają oba skrzydła. Albo zarzuca się mu, że nie potrafi zająć stanowiska.

- Niektórzy biskupi są - jak mówił Profesor - niewyraźni.

- Taki sąd może wynikać z mojej poprzedniej odpowiedzi. Proszę wierzyć, życie biskupa nie jest łatwe. To masa pracy, sporo stresu. Każdego dnia trzeba podejmować wiele ciężkich decyzji. Biskup właściwie nigdy nie ma czasu prywatnego. Chyba, że zamknięty u siebie w łazience. Zawsze jest osobą publiczną. Ciągle się na niego patrzy, oczekuje wypowiedzi pełnych mądrości, kojących, niosących nadzieję. Tymczasem biskup ma też własne zmartwienia i kłopoty. Mówię o tym wszystkim bardzo otwarcie, może niepotrzebnie, ale po prostu tak właśnie jest.

Może dlatego Profesor doszedł do wniosku, że biskupi bywają niewyraźni. Widać chciał, żebyśmy byli bardziej zdecydowani. Proszę jednak zwrócić uwagę, że gdy np. przychodzi kampania przedwyborcza, Kościół bywa atakowany często z przeciwstawnych sobie pozycji. Słychać żądania większej zachęty ze strony Kościoła do głosowania na prawo albo na lewo. Tymczasem typowa dla biskupów ostrożność wynika z jednego powodu: każdy z nas jest świadomy, że reprezentuje Kościół-matkę, a dla matki nie ma przegranych dzieci. Może zatem i dobrze, że biskupi są czasem niewyraźni.

- Przed śmiecią Profesor stwierdził, że podtrzymałby większość zarzutów, które sformułował pod adresem Kościoła w Polsce na początku lat 90.

- Obraz Kościoła, jaki przedstawił Profesor, jest zbyt pesymistyczny. To nie tak, że jako Kościół - czyli świeccy i duchowni - jesteśmy zamknięci, nie znamy umiaru ani skromności, ale biorąc pod uwagę wrażliwość Profesora, jemu coś takiego po prostu nie wystarczało. To typowe dla chrześcijan, którzy absolutnie utożsamiają się z wiarą i chcieliby nieco przyspieszyć realizację Ewangelii.

- Trzecia wielka miłość Profesora?

- Rodzina, przede wszystkim żona. Obserwacja ich wzajemnych relacji przywracała wiarę w sens małżeństwa. To było coś pięknego, ale nigdy nie nazwanego wprost: “Mario, jak bardzo Cię kocham". My, ludzie z zewnątrz, po prostu widzieliśmy, jak wielkie jest ich uczucie. Odczuwaliśmy panującą między nimi atmosferę szacunku i troski. Rozdzielali się zawsze z najwyższym trudem. Mąż był w sprawach żony, a żona w sprawach męża.

Gdy pani Maria zachorowała, Profesor opiekował się nią, zawsze był blisko. Cierpiał. Uspokoił się, gdy umarła. Nie, nie było ulgi, że nie musi się już zajmować żoną. To było prawdziwie chrześcijańskie przekonanie, że ona żyje, a on musi jeszcze przejść przez bramę śmierci. Wie, że ta, którą kocha, gdzieś tam na niego czeka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2004

Podobne artykuły