Inaczej o wypędzeniach

Kolejne etapy sporu wokół Eriki Steinbach dowodzą, że polsko-niemiecka i niemiecko--niemiecka dyskusja o historii jest niemal rytualna. Czy teraz to się zmieni?

21.09.2010

Czyta się kilka minut

Wciąż słychać te same argumenty - jakby nie istniała (i to od kilkunastu lat) bogata literatura na temat "kompleksu wypędzenia", będąca efektem wspólnych polsko-niemieckich badań. Przyczyną jest fakt, że debata na temat miejsca przymusowych wysiedleń w niemieckiej pamięci zbiorowej 20 lat po zjednoczeniu nie została zakończona, a jej kolejną odsłoną są spory wokół powstającej w Berlinie placówki: pomnika-muzeum, budowanego przez Fundację "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie".

Wszelako w debacie tej zaszła ostatnio istotna zmiana jakościowa: Erika Steinbach stała się elementem sporu wewnątrzniemieckiego, zaś spór ten przybrał charakter otwartego konfliktu: między partykularną pamięcią środowisk Związku Wypędzonych (Bund der Vertriebenen, BdV) a normami, które obowiązują w niemieckiej pamięci narodowej.

"Wypędzeni" i "inni wypędzeni"

Już od dekady polscy specjaliści od problematyki niemieckiej mówią o tym, że w niemieckiej pamięci następuje przesunięcie akcentów - w stronę myślenia o sobie jako o ofiarach. Jednym z głównych elementów zjawiska jest "powrót wypędzonych" do publicznego dyskursu po latach marginalizacji (zapoczątkowanej przez Ostpolitik kanclerza Brandta na początku lat 70.). Dziś temat jest obecny w mediach, literaturze i filmie; wystarczy wspomnieć książkę Grassa "Idąc rakiem" (2002) czy filmy "Ucieczka" (2007) i "Gustloff" (2008).

Zbiegło się to z dążeniami BdV do osadzenia na stałe "ucieczki i wypędzenia" w pamięci narodowej. Planowane przezeń Centrum przeciw Wypędzeniom przyjęło dziś formę Fundacji "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie", działającej pod egidą Niemieckiego Muzeum Historycznego. Projektowi od początku towarzyszyły kontrowersje - zwłaszcza w kwestii udziału Eriki Steinbach we władzach tej fundacji, zażegnane w lutym br. kompromisem: w zamian za rezygnację Steinbach, koalicja CDU / CSU-FDP zgodziła się m.in. zwiększyć liczbę przedstawicieli BdV we władzach fundacji.

Kompromis ten pokazał zarazem słabą stronę niemieckiej debaty: traktowania BdV jako jedynego reprezentanta wygnańców. Tymczasem dzisiejszy dyskurs jest kontynuacją - w nowej odsłonie - powojennego (zachodnio)niemieckiego antagonizmu między "wypędzonymi" zrzeszonymi w BdV a "innymi wypędzonymi", którzy unikali tej organizacji.

Pamięć pierwszych odwoływała się do materialnego "prawa do ziemi ojczystej" i przemilczała przyczyny wygnania (tj. wojnę). Prasa ziomkowska nadal podaje w wątpliwość fakt, że w 1939 r. to Niemcy ponosiły winę za wojnę. Przykładem tekst Hartmuta Saengera, opublikowany w 2009 r. w organie Ziomkostwa Wschodniopruskiego. To z powodu wypowiedzi Saengera (i działacza BdV Arnolda Tölga; obu BdV delegował do berlińskiej fundacji) Rada Żydów w Niemczech wycofała we wrześniu swych przedstawicieli z tej instytucji. I to właśnie fakt, że Steinbach broniła obu działaczy, doprowadził do ostatniej eskalacji konfliktu.

Związek Wypędzonych nigdy nie reprezentował wszystkich wygnańców. Ci "inni wypędzeni" - aktywni w innych stowarzyszeniach lub indywidualnie - postrzegali utratę ziemi rodzinnej jako skutek wojny. Można tu wymienić takie nazwiska jak Siegfried Lenz, Günter Grass, Johannes Bobrowski czy Marion Dönhoff. Cechował ich realizm polityczny: pogodzenie się z faktem utraty Heimatu, przy zachowaniu prawa do pamięci o nim. Pamięć ta znakomicie streszcza się w formule zaproponowanej przez Dönhoff: że można kochać strony ojczyste, nie posiadając ich materialnie.

"Holokaustyzacja" wygnania

Próba osadzenia "ucieczki i wypędzenia" w niemieckiej pamięci narodowej była więc od początku skazana na konflikt: między oficjalnymi normami a partykularną pamięcią Związku Wypędzonych. Jako ramy niemieckiej pamięci wskazywane są Holokaust i odpowiedzialność za zbrodnie wojenne. Normy te zostały zresztą zapisane w ustawie o Fundacji "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie"; ich nadrzędność domaga się, by podporządkowały się im wspomnienia o wypędzeniu. Dostosowanie się do tego wymagałoby jednak od Związku Wypędzonych wiwisekcji własnej pamięci, a to raczej niemożliwe. Koronnym dowodem jest postrzeganie wysiedleń i relacji polsko-niemieckich przez Erikę Steinbach. Krótko mówiąc: to zbitek historycznych stereotypów i uprzedzeń, z których wynika, że Polacy zawsze chcieli wypędzić Niemców i w 1945 r. tylko skorzystali z okazji.

Istnieje jednak także inne, poważniejsze niebezpieczeństwo, polegające na "holokaustyzacji" dyskursu o wypędzeniu. Polega ono na zrównaniu losów wypędzonych Niemców z ofiarami Holokaustu. Najbardziej dobitnie paralelę tę ujęła Steinbach na łamach "Leip-

ziger Volkszeitung" w 2000 r., stwierdzając, że tematy wypędzonych i Żydów wzajemnie się uzupełniają, a ich przyczyną jest "odczłowieczone szaleństwo rasowe". Czy nie mieliśmy tu do czynienia z próbą kolportowania tylnymi drzwiami ideologii, która w innych przypadkach budzi natychmiastowy sprzeciw niemieckiej opinii publicznej?

Tabu, którego nie ma

Także polsko-niemiecka dyskusja wokół wypędzeń obfituje w niedostatki. Przykład: w Niemczech ciągle nie dostrzega się (zaś w Polsce zapomina), że od prawie 20 lat temat wygnania Niemców zza Odry nie jest już tabu.

Dyskusje na temat wypędzenia/wygnania toczyły się w Polsce już od początku lat 90., także na łamach prasy. Był w nich obecny także wątek polskiej winy i odpowiedzialności. Przykładem antologia tekstów "Przeprosić za wypędzenie?" (z 1997 r.) lub wyniki polsko-niemieckich badań ("Kompleks wypędzenia", wyd. 1998) - obie prace nie stroniły od ocen moralnych. Listę publikacji można ciągnąć.

Co uderzające, na fakt krytycznego zmierzenia się z ciemnymi kartami własnej historii przez społeczeństwo polskie najbardziej zamknięty jest Związek Wypędzonych. I nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie to, że przewodnicząca BdV wielokrotnie domagała się od Polaków empatii dla niemieckich wypędzonych - nie dostrzegając, że empatia taka pojawiła się już dawno, nie tylko wśród elit, ale również lokalnych społeczności.

"Niemcy" kontra "Polacy"

Uderza również, że - po obu stronach Odry - uczestnicy dyskusji często, zbyt często mówią o "Niemcach" i "Polakach", traktując oba społeczeństwa jak monolity, pozbawione wewnętrznego zróżnicowania. A przecież inaczej patrzy na wypędzenie postmigracyjne społeczeństwo Polski północno-zachodniej, codziennie konfrontowane z niemieckim dziedzictwem i byłymi mieszkańcami tych terenów, a inaczej mieszkaniec Polski centralnej. Znamienne są tu preferencje wyborcze: na tzw. ziemiach odzyskanych PO ma wyraźną przewagę nad PiS; że obie partie zasadniczo różnią się w polityce wobec Niemiec, dodawać nie trzeba.

Z drugiej strony, Związek Wypędzonych nie ma w Niemczech monopolu na pamięć wypędzenia, choć wykorzystuje do swych celów medialną koniunkturę. Pokazały to ostatnie spory wokół liczby członków BdV (a więc i jego reprezentatywności). Związek mówił dotąd o 2 mln członków, gdy przeprowadzone przez agencję prasową ddp badania wykazały, że jest ich ok. 550 tys. To zresztą kolejny dowód, że niemieccy wypędzeni nie są grupą społecznie jednolitą (np. katoliccy Warmiacy pozostają zwykle poza strukturą BdV).

W polskich relacjach zbyt słabo dostrzega się też wkład wspomnianych "innych wypędzonych" do krytycznego przenicowania (zachodnio)niemieckiej mitologii wypędzeń. Pozytywnym aspektem konfliktu wokół Eriki Steinbach jest jednak fakt, że przynajmniej część mediów niemieckich zaczyna krytycznie traktować przeszłość BdV. Poza tym, można zaryzykować tezę, że przezwyciężenie zamkniętego narodowo mitu "Ziem Odzyskanych" - przez sformułowanie takich propozycji tożsamościowych jak olsztyńska Wspólnota Kulturowa "Borussia" - nie byłoby możliwe bez "innych wypędzonych".

***

Najnowszy, wewnątrzniemiecki tym razem konflikt wokół Eriki Steinbach pokazał - chyba po raz pierwszy w tak ostrej formie - że nie ma zgody między niemiecką "polityką wobec przeszłości" (jaką reprezentują też niemieckie elity) a wizją historii reprezentowaną przez Związek Wypędzonych. To krok w dobrym kierunku: wychodzimy z zaklętego kręgu dyskusji stereotypowych i rytualnych. Powoli, ale jednak.

RAFAŁ ŻYTYNIEC (ur. 1976) jest kulturoznawcą, pracownikiem naukowym Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie. Zajmuje się polsko-niemieckimi stosunkami kulturowymi, niemiecką i polską kulturą pamięci oraz II wojną światową w pamięci zbiorowej Polaków i Niemców.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2010