Znak pokoju

Patrzę na ten plakat i cieszę się, że nie mamy w ręku młotka ani nawet kropidła. Mamy różaniec, na którym będziemy się za naszych homoseksualnych braci modlić.

09.09.2016

Czyta się kilka minut

Plakat akcji „Przekażmy sobie znak pokoju” /
Plakat akcji „Przekażmy sobie znak pokoju” /

Na katolickim ringu trwa starcie wokół kampanii „Przekażmy sobie znak pokoju", której symbolem jest ręka z tęczową opaską witająca się z ręką okręconą różańcem. Głosy obu stron sporu można łatwo znaleźć w internecie. Zresztą… od razu wiadomo było, jakie będą. Jedni mówią: chcemy pokazać, że nikogo nie piętnujemy, a Kościół jest otwarty dla wszystkich, drudzy: promujecie grzech i „podkopujecie fundamenty cywilizacji”.

Plakat akcji „Przekażmy sobie znak pokoju”

Nie mam pojęcia, czy zaliczam się „katolików otwartych". Do społeczności LGBT nie należę na pewno (primo: z racji na heterycką orientację, secundo: przez dystans do niektórych, dość butnych działań tego środowiska, próbującego czasem zastąpić dyskryminację homoseksualistów dyskryminacją tych, którzy patrzą na problem inaczej od nich). Nieco z zewnątrz badam więc wzrokiem ów plakat, na którym ręka ściska rękę i co myślę?


CZYTAJ TAKŻE:

„TP” – jako jeden z patronów medialnych – dołączył do akcji „Przekażmy sobie znak pokoju”. Uważamy, że zwłaszcza w Roku Miłosierdzia nas – osoby wierzące – powinno stać na taki religijny gest.


Otóż przede wszystkim cieszę się, że w kraju, w którym ktoś komuś co chwila chce wyłupić oko, są tacy, którzy chcą podać sobie ręce. Ten gest ludzkość wymyśliła m.in. po to, by spotykający się pokazali, że nie podchodzą do siebie z nożem, że nie chcą drugiej stronie zrobić krzywdy. Jasne: tym gestem przypieczętowuje się też sojusze, umowy, dogadania różnych „deali". Gdy jednak ludzie wstają od stołu, przy którym spisali jedynie protokół rozbieżności - też przecież ręce sobie podają. Nie wiem, skąd w wielu głowach to absurdalne przekonanie (nazwałem je roboczo „dręczącym imperatywem kompromisu"), że nie odmawiając komuś szacunku, z miejsca przyjmuję jako swoje wszystkie jego poglądy, akceptuję wszystkie jego czyny i postawy, udzielam mu rozgrzeszenia i niweluję różnice. Czy Nixon podając rękę Chruszczowowi wyznał tym wyższość komunizmu? Czy Jan Paweł II, Benedykt XVI i Franciszek ściskając dłoń Fidela Castro wyrazili w ten sposób akceptację dla idei kubańskiej rewolucji?

Nawet jeśli nie uda się przyciągnąć ludzi ze środowisk LGBT do niezmiennego Chrystusowego nauczania co do natury relacji między płciami, podając im rękę można będzie przekazać inną część Jego orędzia: dać lekcję (im też bardzo potrzebną), jak powinno się traktować „innomyślcę". A sobie samym przypomnieć przy okazji, że choć mamy bardzo jasne wskazania dotyczące tego, co do Boga przybliża, a co oddala - to nie my w ostatecznym rozrachunku będziemy sędziami tego czy innego człowieka. Bo to prerogatywa, którą wyraźnie zastrzegł dla siebie Bóg.

W przeciwnym razie grozi nam wpadnięcię w moralną nerwicę. W stałą podejrzliwość, że ktoś niecnie wykorzysta nasze szlachetne intencje, w lęk przed tym, że pobrudzimy się światem. Siadasz do stołu z grzesznikiem? Znaczy - akceptujesz grzech! Przyjaźnie rozmawiasz z oszustem czy prostytutką? Jakie świadectwo tym dajesz: rozwadniasz nauczanie Kościoła! Świetnie. Tylko co innego robił Jezus? Przecież stale Mu zarzucano właśnie to: że je i pije w towarzystwie prostytutek, kolaborantów i złodziei. Czy znajdzie się dziś ktoś gotów bronić tezy, że popierał przez to rozwiązłość seksualną, zdradę ojczyzny czy chciwość?

Nie wiem, skąd kard. Stanisław Dziwisz, protestujący przeciw kampanii w specjalnym liście, powziął informację, że owa kampania „ma na celu nie tylko promowanie szacunku dla osób homoseksualnych, ale również uznanie aktów homoseksualnych oraz związków jednopłciowych za moralnie dobre". Może rzecz w tym, że na stronie akcji nie dość wyraźnie napisano, co według katolickiej nauki jest złem? Pytanie jednak: czy w Polsce naprawdę nie wie tego każdy? I czy wspomniany już Pan Jezus spotkania z grzesznikami też zaczynał od wyliczenia im przestępstw i słabości oraz zaprezentowania prawidłowych zasad moralnych? Potraktował tak Zacheusza, Samarytankę przy studni, kobietę pochwyconą na cudzołóstwie?

Chcę jednak nadal skupiać się na plakacie, bo to on będzie głównym komunikatem, z którym zetkną się ludzie. Czytam go tak: podajemy rękę środowiskom LGBT mając świadomość, że nie zmieniamy ani na jotę nauczania Kościoła. I oni też mają (mam nadzieję) świadomość, że nie przyjmiemy za swoje ich teorii związków czy płci. Chcemy jednak zrealizować nakaz Katechizmu, który osoby homoseksualne (a nie ich poglądy) każe traktować właśnie z „szacunkiem, delikatnością i współczuciem". Dlaczego to takie ważne? Bo ta triada to warunki brzegowe spotkania. A w naszej religii od czasów Jezusa ogłaszanie Ewangelii odbywa się wyłącznie poprzez spotkanie. Nie może poważnie myśleć o nawróceniu drugiego człowieka ktoś, kto będzie odgradzać się od niego kordonem sanitarnym. Dobrej Nowiny nie obwieszcza się krzycząc zza muru przez megafon.

Kościół to nie klub świętych dziewic. Na każdej Mszy podajemy rękę sąsiadowi nie wnikając w jego moralną kondycję, co innego jest tu bowiem ważne: że niezależnie od stanu naszych sumień, wszyscy jesteśmy braćmi (dla siebie nawazajem, ale też braćmi Chrystusa).

Patrzę więc na ten plakat i cieszę się, że nie mamy w ręku młotka ani nawet kropidła. Mamy różaniec, na którym będziemy się za naszych homoseksualnych braci modlić. Oferujemy im to, czego najbardziej brakuje w podgrzanej do czerwoności Polsce: pokój. „Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój". Między PiS i PO, między ONR i KOD, między Polaków i Ukraińców, między prawosławnych i katolików, między katolików i „kościołożercze" do niedawna organizacje LGBT. Pokój. Szacunek. Odłożenie narzędzi do transplantacji całemu światu mojego własnego mózgu. Uścisk dłoni, może wspólna herbata, „small talk" nad kawałkiem ciasta. Tyle. Czasem nie da się osiągnąć więcej. Ale to właśnie osiągnąć trzeba.

Ps. Warto też zbyt łatwo nie wyciągać jako swojego sojusznika w tym sporze św. Pawła, który rzeczywiście praktyki homoseksualne potępiał w ostry sposób. Bo on akurat w tej samej konwencji, co o „mężczyznach współżyjących ze sobą" wypowiadał się też o m.in. o chciwcach, bałwochwalcach, oszczercach, pijakach czy zdziercach. Przed porwaniem się więc na bohaterski czyn wyrugowywania praktyk homoseksualnych z życia siostry czy brata, warto najpierw sprawdzić (by pozostać w zgodzie z Jezusowym nakazem w zakresie belek i drzazg), czy nie mamy paru rzeczy do wyrugowania z siebie.


Więcej o sprawie w najbliższym numerze "Tygodnika Powszechnego".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2016