Granice naszych granic

O. NIKODEMUS SCHNABEL OSB, wikariusz patriarchalny dla migrantów i azylantów w Izraelu: Troje uchodźców do Egiptu staje się błogosławieństwem dla ludzi. To odwrócenie perspektywy, z której rozmawiamy dziś o uchodźcach.

13.12.2021

Czyta się kilka minut

Gaza, Palestyna, lipiec 2014 r. / ASHRAF AMRA / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES
Gaza, Palestyna, lipiec 2014 r. / ASHRAF AMRA / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES

KAROLINA PRZEWROCKA-ADERET: Tu, w Izraelu, na termometrze prawie 30 stopni, ale w Polsce właśnie spadł śnieg. I o tym nie mogę ­przestać myśleć. O ludziach w śniegu na polsko-białoruskiej granicy. O wolontariuszach, którzy wchodzą do lasów i nie mogą zrobić nic poza udzieleniem doraźnej pomocy. Jak żyć z dramatem, do którego opisania brakuje słów?

O. NIKODEMUS SCHNABEL OSB: Bezsilność to w tej sytuacji bardzo trudne uczucie. Jest wiele rzeczy, na które ja, chrześcijanin, mam wpływ. Mogę się modlić, mogę wesprzeć organizacje niosące pomoc albo samemu zostać wolontariuszem. W demokracji mogę też głośno powiedzieć władzy, co o tym wszystkim myślę. I tutaj właściwie moje możliwości się kończą.

Świadomość tej tragedii nas wyczerpuje, bo po raz kolejny okazuje się, że nie wszystkie etyczne problemy, z którymi musimy się dzisiaj mierzyć, można rozwiązać na poziomie osoby. To nie jest kwestia dotycząca wyłącznie teologii moralnej, odpowiadającej na pytanie o to, co ja mogę zrobić w tej sytuacji jako człowiek. To szersze pytanie: o etykę społeczną, o to, co możemy zrobić razem. O wspólną odpowiedzialność. Tak samo w przypadku grzechu: Kościół mówi, że nie tylko osoba może popełniać błąd, ale także struktury mogą być grzeszne.

W dyskusjach środowisk katolickich powraca jeszcze jedna zasada: Tomaszowe „ordo caritatis” – porządek miłości. Mówiąc krótko – mamy najpierw kochać „swoich”. Politycy wykorzystują to hasło, uzasadniając nim konieczność obrony granic za wszelką cenę, a w konsekwencji też brak reakcji na śmierć migrantów na granicy. W naszym „porządku miłości” zajmują oni odległe miejsce.

Na początek uporządkujmy ­wiedzę, przyglądając się społecznej nauce Koś­cioła, encyklikom – od „Rerum Novarum” (Leon XIII, 1891 r.) do „Fratelli Tutti” (Franciszek, 2020 r.) – bo to one są oficjalnymi dokumentami Kościoła podsuwającymi konkretne rozwiązania.

Zasada solidarności podkreśla odpowiedzialność za bliźnich niezależnie od tego, gdzie żyją. Zasada pomocniczości mówi o tym, że jeśli mała grupa lub jednostka potrafi sobie poradzić z jakimś problemem, to władza nie powinna w to ingerować. Istnieje też zasada dobra wspólnego. Ale pośród tych wszystkich zasad mamy jedną nadrzędną – personalizmu, mówiącą o służbie osobom. Wychodzi ona z założenia, że każda istota ludzka ma szczególną godność, bo została stworzona na obraz i podobieństwo Boga.

W tej perspektywie każda granica ma swoją granicę, i jej przebieg opiera się właśnie na tej zasadzie: na wizerunku Boga w człowieku. Dlatego nie mam wątpliwości, że katolicka odpowiedź na tę kwestię jest tylko jedna: nie możesz zamknąć granicy przed ludźmi, którzy na niej umierają. To nie jest żaden lewicowy wymysł – to jest pomysł katolicki. Kościół naucza tego od dekad. Taka jest nauka płynąca od „Rerum Novarum” po „Fratelli tutti” i niczego więcej tutaj nie wymyślimy.

W kwestii „ordo caritatis” i reakcji polityków: oczywiście boli takie upolitycznianie religii czy ureligijnianie polityki. W Europie to bardzo silny trend. Szczególnie widzimy to na przykładzie prawicowego populizmu, który mocno przytula chrześcijaństwo i zapewnia o bronieniu go na przykład przed świeckością i islamizacją, o obronie jego „tożsamości”.

To jest toksyczna współpraca – papież Franciszek nazywa jej przejawy „koalicją nienawiści”. Chrześcijaństwo nie jest tożsamością czy kulturą, której należy bronić – jest religią. Wspólnotą ludzi połączonych chrztem, wierzących w stworzenie człowieka na obraz i podobieństwo Boże. Jeśli populista mówi: chronię nas przed drugim człowiekiem, nie jest to myślenie chrześcijanina. Podobnie jeśli dzieli ludzi na kategorie i mówi: ty zasługujesz na moją miłość, ale tamten już nie. Nie możesz być równocześnie katolikiem, chrześcijaninem i rasistą, nacjonalistą. To jest przeciwne naszej wierze.

Chuligani wiary szukają tożsamości. Chrześcijanin szuka wiary, relacji z Bogiem. I kropka.

W perspektywie ostatnich wydarzeń szczególnie wybrzmiewa nowotestamentalna opowieść o narodzinach Jezusa i o uchodźstwie Świętej Rodziny. Co ciekawe, pojawia się tylko u św. Mateusza, w pozostałych księgach nie ma po niej śladu. Wierzyć ewangeliście czy nie? Jezus był uchodźcą?

Z historycznego, krytycznego punktu widzenia – nie wiemy tego. Ale Biblia nie jest książką historyczną, tylko opowieścią o relacji, którą Bóg buduje z człowiekiem. A więc z punktu widzenia Biblii oraz tradycji Kościoła – tak, Jezus był uchodźcą. Dobrze widoczne jest to w tradycji egipskiej, koptyjskiej: na trasie uchodźczej wędrówki Świętej Rodziny można dziś odnaleźć wiele kościołów i klasztorów, które są pamiątkami po kolejnych postojach Jezusa, Maryi i Józefa. Ujmuje mnie koncept, który stoi za powstaniem tych kościołów: trójka uchodźców staje się błogosławieństwem dla ludzi, których spotykają na swojej drodze.

Wątek uchodźcy, który staje się błogosławieństwem, pojawia się również w innych tradycjach. Na przykład w tradycji starotestamentalnej, żydowskiej: oto Eliasz, który ucieka w okolice Sydonu i tam zatrzymuje się u biednej wdowy. Jego obecność staje się dla niej błogosławieństwem: przybysz wskrzesza jej zmarłego syna. Oczekiwanie na Eliasza i brak lęku przed przybyszem wyraża się w przebiegu paschalnego Sederu, gdy drzwi zostawia się otwarte, a przy stole ustawia puste krzesło.

Co z kolei przywodzi na myśl polską tradycję wigilijną: talerz dla zbłąkanego wędrowcy.

Także w tradycji mojego zakonu ten przybysz, nieznany, gość, uchodźca nie jest ciężarem. Wręcz przeciwnie: należy go przyjąć, bo istnieje szansa, że pod łachmanami kryje się Chrystus.

To perspektywa, której tak bardzo brakuje mi w dzisiejszych dyskusjach wokół uchodźców. Koncentrujemy się na analizowaniu, jak sobie poradzić „z tym problemem”, a zupełnie nie widzimy, jakim błogosławieństwem mogłoby się dla nas stać spotkanie z nimi.

Jest wreszcie 25. rozdział Ewangelii św. Mateusza, a w nim wizja Sądu Ostatecznego i pasterz oddzielający owce od kozłów. I mocne słowa Jezusa: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny (...). Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; (...) byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie”.

O to chodzi w katolickiej etyce społecznej, że optyka jest skierowana na biednego, cierpiącego, marginalizowanego, dyskryminowanego. To jest istota teologii, której uczymy od wieków: spotkanie z każdym z nich może okazać się spotkaniem z samym Jezusem.

Spotyka Go Ojciec w swojej pracy jako wikariusz patriarchalny duszpasterstwa migrantów i azylantów w Izraelu?

Większość naszych działań skupia się w Tel Awiwie. Południe miasta jest uchodźczą stolicą kraju; takiego skupiska migrantów nie da się w Izraelu znaleźć nigdzie indziej. Pytałem ich na początku, zaciekawiony, dlaczego akurat to miejsce – odpowiadali za każdym razem, że to miasto, w którym mogą liczyć na życzliwość, w którym działa wiele fundacji, organizacji pomocowych. Tel Awiw to miasto, w którym mieszkają w dużej mierze liberałowie, a także ludzie wierzący, dla których działalność na rzecz uchodźców jest ważna. To od nich dowiedziałem się, że Tora nakazuje traktować obcokrajowców jak swoich własnych ludzi. To religijni aktywiści wywołali potężny sprzeciw, gdy politycy decydowali o deportacji afrykańskich uchodźców do ich krajów pochodzenia. W judaizmie istnieje zasada pikuah hanefesh, która mówi o tym, że zachowanie ludzkiego życia jest ważniejsze niż cokolwiek innego. Odsyłanie kogoś na niepewny los, być może na śmierć, spotkało się z radykalnym sprzeciwem ze strony religijnych Żydów. Nigdy też nie słyszałem o przemocy ze strony żydowskich nacjonalistów przeciwko uchodźcom. Ani o innych przejawach nienawiści.

Wspominał Ojciec kiedyś, że izraelski problem pojawia się za to gdzie indziej.

Istnieje duży problem marginalizowania migrantów zarobkowych – na przykład przyjeżdżających z Filipin opiekunów i opiekunek osób starszych. Ci ludzie nie przyjeżdżają tu, bo przed czymś uciekają – szukają lepszego życia i bardzo ciężko na to pracują. Tak długo, jak robią to legalnie, mają społeczny szacunek. Karta odwraca się, gdy wiza i legalny pobyt się kończą, a migrant z różnych ­powodów nie może wrócić do swojego kraju. Wtedy następuje radykalna zmiana opinii publicznej: bo czemu nie wracają do siebie, skoro przyjechali tu do pracy? Tu solidarność się kończy. Nielegalni migranci zarobkowi są tu zupełnie sami. Czasem ich sytuacja jest wykorzystywana przez nieuczciwych pracodawców. Nie mają żadnego lobby, mają nas, Kościół, a my staramy się ich wspierać duchowo i materialnie [o formach tej pomocy pisaliśmy w „TP” 47/2021]. Organizacje pozarządowe, z którymi rozmawiam, przyznają, że o tym problemie słyszą po raz pierwszy. Mam nadzieję, że otwiera się przed nami nowy rozdział współpracy.

Pochodzi Ojciec z Niemiec, kraju, który ma duże doświadczenie w polityce integracyjnej. W Polsce Niemcy są często przywoływane jako przykład negatywny: kraju, który zaprosił uchodźców, a wraz z nimi liczne problemy.

A mówi się o historiach sukcesu? Bo tych jest dużo więcej niż problemów. Popatrz na naszą mocną ekonomię, którą wspomagają migranci. Przyrost naturalny wśród Niemców jest na tak niskim poziomie, że mieszkańcy cieszą się, że ktoś chce zapełnić tę lukę. Regiony, w których najgłośniej krzyczy się przeciwko uchodźcom, to te, w których ich prawie nie ma. Podobnie jak w Izraelu, w Niemczech uchodźcy osiedlają się w wielkich miastach, gdzie brakuje ludzi do pracy, głównie rzemieślników. No i wreszcie nie ma problemu z ludźmi wykonującymi pracę, której Niemcy nie chcieli: na budowach, w warsztatach samochodowych. Ludzie to doceniają. Owszem, problemy się zdarzają. Mamy 83 miliony mieszkańców i może raz w miesiącu pojawia się informacja, że coś złego zdarzyło się z powodu migranta.

Byłem niedawno w Erfurcie i uczestniczyłem w zajęciach integracyjnych, podczas których uczy się migrantów o symbolice chrześcijańskich świąt, a teraz mówiono o symbolice Adwentu. Na koniec dnia ci ludzie wiedzieli więcej o Adwencie niż niejeden Niemiec ateista. Rozmawiam z migrantami i słyszę od nich: chcemy, by nasze dzieci uczyły się z nami niemieckiego, by znały tradycję, kulturę, smak lokalnych potraw. I w kółko: język, edukacja. To trudne: wyjechać z rodzinnego kraju, pożegnać się z nim na zawsze i podjąć próbę zapuszczenia korzeni w nowym. Dawać z siebie dwieście procent, bo przecież w nowym kraju nie masz taryfy ulgowej, chcesz pokazać, że zasługujesz, by tu być. Przecież to jest ogromny wysiłek z ich strony. Większość dobrze sobie z tą integracją radzi. My, Niemcy, też.

Napływ obcokrajowców do Niemiec zaczął się już w latach 50. To szmat czasu. Polska jest dopiero na początku tej drogi. To, co dzieje się teraz na polskiej granicy, nas zaskakuje, jesteśmy zupełnie nieprzygotowani. Mało tego – jako społeczeństwo nie jesteśmy gotowi na przyjęcie migrantów o odmiennej kulturze.

Polska jest w szczególnej sytuacji: przez wieki była uciskana przez mocars­twa. Czuję się zresztą niekomfortowo, dzieląc się swoimi przemyśleniami w tej kwestii jako Niemiec. Uzasadniony jest lęk, który pewnie właśnie z tego wynika, przed utratą tożsamości, oraz potrzeba nieustannej walki o jej zachowanie.

Moja mama wychowywała mnie samotnie, była artystką. W którymś momencie związała się z Polakiem i dzięki niemu rozwinąłem wielki sentyment do polskości. Śmiem nawet stwierdzić, że z artystycznego punktu widzenia – bo mój ojczym też był artystą – pochodzić z kraju o takiej historii to jest błogosławieństwo. Dlatego wydaje mi się, że rozumiem, dlaczego dyskusja wokół integracji jest w Polsce większym wyzwaniem niż gdziekolwiek indziej. Ale chciałbym powiedzieć: nie bójcie się, proście o pomoc w Europie.

A jak Kościół wpływa w Niemczech na kształtowanie polityki migracyjnej?

Ogólnie rzecz ujmując, relacje Kościół-państwo mogą kształtować się dwutorowo: możemy mieć do czynienia z ich ścisłym połączeniem, jak w przypadku Iranu czy Arabii Saudyjskiej, albo – jak we Francji – z zupełnym rozdzieleniem. W Niemczech wybraliśmy drogę pośrednią, co bardzo sobie chwalę. Fakt, mamy obecnie nowy rząd i pewne sprawy mogą stanowić wyzwanie – nowa koalicja optuje za większą separacją. O tym, co mamy obecnie, mówimy „pozytywna neutralność” albo „model kooperacyjny”. Państwo współpracuje z Kościołem – na przykład w zakresie projektów kierowanych w stronę uchodźców i migrantów – i odnosi się do religii pozytywnie, ale ona nie jest częścią polityki.

Mamy przed sobą wielkie tematy: migracje, zmiany klimatyczne. Nie ma ani jednego państwa na świecie, które mogłoby poradzić sobie z tym wszystkim samo. Dlatego potrzebujemy silnej współpracy międzynarodowej, także między wyznawcami różnych religii. Wierzę, że to jest możliwe – musimy się wspierać, nie możemy zostać z tym sami.

Jak powinny brzmieć tegoroczne życzenia świąteczne?

To był bardzo trudny rok. Pandemia, wojna w naszym regionie, w Europie kryzys uchodźczy. Czuję się wobec tego wszystkiego bezsilny. Tym bardziej potrzebuję przyjścia Mesjasza. I On się właśnie rodzi – nasz Zbawca. Niech to nas krzepi. ©℗

O. NIKODEMUS SCHNABEL OSB (ur. 1978) – wikariusz patriarchalny dla migrantów i azylantów Łacińskiego Patriarchatu w Jerozolimie, obejmujący opieką na terenie Izraela w sumie ok. 100 tys. osób. Konsultant niemieckiego MSZ do spraw religii i polityki zagranicznej. Na antenie telewizji ZDF prowadzi program o tematyce religijnej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. w 1987 r. w Krakowie. Dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego” z Izraela, redaktorka naczelna polskojęzycznego kwartalnika społeczno-kulturalnego w Izraelu „Kalejdoskop”. Autorka książki „Polanim. Z Polski do Izraela”, współautorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2021