Gra o historię

W Polsce od pokoleń obowiązuje kult wojny, którego pierwszymi ofiarami zawsze byli młodzi. Jak rozmawiać z dziećmi o historii?

12.01.2010

Czyta się kilka minut

Najpierw poczciwy święty Mikołaj przyniósł mojemu synowi powieść "Wroniec" Jacka Dukaja, później Aniołek dorzucił grę planszową inspirowaną treścią tej książki. Od zachłannej lektury "Wrońca" mój syn o niczym innym nie mówi, zawalił przez to dwa testy z angielskiego. Coś za coś - staram się kalkulować. Przynajmniej będzie miał pojęcie o najnowszej historii Polski. Bo kanwą dla fabuły rozwijanej przez Dukaja są zdarzenia z 13 grudnia 1981 r.

Gra powstała pod patronatem Instytutu Pamięci Narodowej i Narodowego Centrum Kultury. Kluczowa jest tu estetyka: popisowo sprawdziły się ilustracje Jakuba Jabłońskiego, które w książce wspaniale dopełniały się z tekstem.

Złomot i Ameryka

Strategicznym celem gry jest uwolnienie taty zamkniętego w twierdzy Wrońca. Przybiera ona kształt Pałacu Kultury, czerwonego niczym radziecka flaga. Zasady są proste: korzystny rzut kostką posuwa gracza do przodu, mała liczba oczek skazuje go na stanie w miejscu, cofnięcie się lub szereg innych wymyślnych restrykcji.

Kogóż tu nie spotkamy! Pojawiają się Milipanci, Szpicle, Podwójni Agenci. Przejście na skróty może zagrodzić Złomot lub szpaler koksowników. Na osobnych kartkach wyjaśniono te niewinnie zniekształcone peerelowskie pojęcia, już nie w duchu rozrywkowym, ale odnosząc je do faktów z przeszłości: gaz i pała, bibuła i cenzura, kolejki i zamieszki, suka i tajniak. Są też żetony pełniące funkcję bonusów: kartki na mięso, oporniki. Ba, jest nawet Ameryka.

Nad planszą "Wrońca" spędziliśmy z synem, mężem i moim ojcem całe ferie świąteczne. Atmosfera rozgrywek nie miała w sobie nic ze wzniosłości. Nawet mojemu tacie, więźniowi politycznemu z 1982 r., nie przychodziło do głowy snucie kombatanckich legend. Przeciwnie, gładząc się po brodzie zapuszczonej przed prawie 30 laty w krakowskim areszcie przy Montelupich, powtarzał: "Nie ma co wspominać, spójrzcie, co się stało z etosem Solidarności, została nam tylko ta dziecięca zabawa".

Mojemu mężowi stan wojenny kojarzy się przede wszystkim z samotną plastykową kiełbasą dyndającą na haku w sklepie mięsnym, dlatego radował się niezmiernie, gdy zdobywał kolejną kartkę żywnościową. Dla mnie gra we "Wrońca" stała się kładką rzuconą między dniem dzisiejszym a czasem sprzed ćwierćwiecza. Adaś z powieści Dukaja ma mniej więcej tyle lat, co i ja w stanie wojennym. Tyle że on dzielnie stawia czoło złu, próbuje odwrócić bieg wydarzeń, wyrusza za ojcem w inicjacyjną podróż do kresu nocy. Mnie jednak do głowy nie przyszło, by rzucić ze złością (którą bez wątpienia czułam) kamieniem w żelazną bramę zatrzaskującą się za mną, mamą i bratem, kiedy szliśmy na widzenie z tatą.

Najwięcej emocji gra budzi w moim synu (rocznik 2000). Stawia pytania w stylu: "Czy ubecy torturowali dziadka Edka kawałkami rozgrzanego węgla?". Trochę rozczarowanemu negatywną odpowiedzią, tłumaczę, że opozycji nie tworzyli wyłącznie heroiczni panowie, ale i kobiety, że i one trafiały za kratki, a wcześniej redagowały, drukowały i rozprowadzały bibułę. Że byli ludzie, czasem bardzo młodzi, którzy stracili życie, broniąc prawa do wolności. I że na początku lat 80., a tym bardziej wcześniej - w epoce stalinowskiej, gomułkowskiej, a nawet gierkowskiej - nikomu się nie śniło, że totalitarnej bestii wkrótce odpadnie łeb.

Harcerska Poczta Polowa

Niełatwo dziś zarazić dzieci entuzjazmem do historii. W szkole pojawia się ona jako osobny przedmiot w czwartej klasie podstawówki, wykładana zazwyczaj mało atrakcyjnie, w postaci piętrzących się dat i nazwisk. Młodzież nie łączy tożsamości narodowej z sumą dziejowych wypadków i idei, a stygmat romantyczno-martyrologiczny traktuje jako niepraktyczny przeżytek. "Łatwo umrzeć w imię sprawy, trudno ją budować" - przytomnie twierdzi mój siedemnastoletni bratanek, który historię ma w małym palcu.

Przekonana o edukacyjnej wartości historii, na fali fascynacji mojego syna "Wrońcem" namówiłam Aniołka, aby jeszcze w styczniu dorzucił aneks do wigilijnego prezentu w postaci gry planszowej "Mali powstańcy", nawiązującej do wydarzeń warszawskiego sierpnia 1944 r.

Tym razem zagraliśmy we dwójkę: mój syn i ja. Pierwsze wrażenie - świetna edytorska robota. Mapa fragmentu Warszawy, gdzie toczy się rozgrywka, utrzymana w stonowanych kolorach, czytelna topografia, wnętrze pudełka stylizowane na ceglany mur, trwałe żetony harcerzy i niemieckich oddziałów. Klimat wojennych czasów zachowany. Drugie wrażenie: ulga, bo jasne zasady (o stopniu trudności można decydować ze współgraczem). Z grubsza rzecz ujmując, chodzi o zademonstrowanie jak funkcjonowała Harcerska Poczta Polowa, jeden z fenomenów organizacyjnych Powstania Warszawskiego. Każdy z graczy wciela się w rolę zastępowego i ma za zadanie dostarczyć jak największą liczbę rozkazów, unikając rozmaitych zasadzek.

"Dzieci walczą z dorosłymi, więc siły nie są równe - zauważył najpierw mój syn, drapiąc się po głowie. - Co się naprawdę działo z harcerzami, którzy wpadli w niemieckie łapy, a w tej grze idą do aresztu?". Potem zaczął się wczytywać w dołączoną do gry ulotkę, ilustrowaną archiwalnymi zdjęciami. Rozczarowany stwierdził, że nie ma tam słowa o poległych. "A przecież w każdej wojnie są ofiary, prawda, mamo?". "Prawda, w Powstaniu zginęło prawie 200 tysięcy ludzi. I zakończyło się ono klęską" - odpowiedziałam. Po chwili milczenia syn zadecydował, że w takim razie żadne z nas nie może wygrać...

Reguły obowiązujące we "Wrońcu" ujęto w cudzysłów baśni - w "Małych powstańcach" takiego cudzysłowu brak. Zresztą nawet gdyby go wprowadzić, czy rzeczywiście by chronił? Jak rozmawiać z dziećmi o złożonej powstańczej historii? Mówić o rzezi mieszkańców Woli i stosie płonących ciał? O zabitych harcerzach, powieszonych dzieciach, poległych w kanałach? Podać całą prawdę, a może tylko jej jedną z malowniczych wersji (dzieci lubią dobre zakończenia), nie wspominając słowem o tragicznej daremności Powstania?

Wojna dzieci

W moim szkolnym podręczniku z połowy lat 80. przy temacie Powstanie Warszawskie widniała lapidarna informacja, że matki prosiły wtedy swoje dzieci, aby im uczciwie wyznały o decyzji przystąpienia do walki - wtedy zdążą je pobłogosławić. Już jako dziewczynce nie mieściło mi się to w głowie. Pamięć tego fragmentu wróciła, kiedy czytałam "Kulturę kłamstwa", gdzie Dubravka Ugrešić przywołuje zdarzenia z początku lat 90. ubiegłego wieku.

Na ulice Sarajewa wyszły wtedy kobiety skandujące: "Jesteśmy matkami, nie narodowością!". Jedna z nich zbliżyła do obiektywu telewizyjnej kamery nieśmiertelnik, wkładany żołnierzowi do ust w celu łatwiejszej identyfikacji zwłok. Wzburzone matki z Chorwacji i Bośni ruszyły do Belgradu, gdzie czekały już Serbki. Wspólnie zebrały się przed sztabem armii jugosłowiańskiej, trzymając w dłoniach swoje jedyne przesłanie: fotografie synów. Generałowie nie dopuścili jednak do spotkania, upokorzone kobiety wróciły do domów, a następnego dnia telewizja pokazała serbskie matki ochoczo posyłające do wojska synów ze słowami: "To najszczęśliwszy dzień w moim życiu".

W Polsce od pokoleń obowiązuje kult wojny. Jego pierwszymi ofiarami zawsze były dzieci i młodzi mężczyźni. Rola kobiet w krwawym spektaklu sprowadza się do sanitariuszek i kurierów oraz do rodzenia przyszłych żołnierzy. I choć współczesna wojna jest inna niż ta sprzed sześciu dekad, a pojęcie odpowiedzialności za ojczyznę ulega radykalnemu przewartościowaniu, to jednak kultura militarna sączy się nie tylko z "Małych powstańców", ale też podręczników, apeli, kazań i przemówień...

Wzięłam więc sprawy w swoje ręce i po zakończeniu gry w "Małych powstańców" mój syn dowiedział się, że prawo (protokół ONZ podpisany 8 lat temu przez 126 państw) zabrania dzieciom uczestnictwa w konfliktach zbrojnych. Że zabijanie przerasta psychikę każdego małego człowieka. Że pomnik Małego Powstańca na warszawskiej Starówce przypomina tylko, jak tragiczną nieodpowiedzialnością jest wkładanie broni w małoletnie ręce.

Opowiedziałam synowi o jego rówieśnikach z Ugandy siłą wcielanych do Bożej Armii Oporu i o dzieciach z Republiki Konga zaprawianych w bojach zarówno przez siły rządowe, jak i rebelianckie. Na koniec usłyszał, że patriotyzm nie oznacza poświęcania życia jednostki dla mitycznego wyobrażenia całości. Że dzieci nie rodzą się po to, aby bronić interesów dorosłych i składać swoje ciałka na ołtarzu ojczyzny. Poprosiłam go, żeby powtórzył sobie te zdania kilka razy i w tej akurat kwestii słuchał wyłącznie swojej mamy.

JAKUB JABŁOŃSKI, PAWEŁ KOŁODZIEJSKI, OLGIERD CHMIELEWSKI, "WRONIEC". Wydawnictwo Literackie i Polskie gry planszowe.

FILIP MIŁUŃSKI, "MALI POWSTAŃCY. WARSZAWA 1944". Wydawnictwo Egmont.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2010