Gogle Gugla

Oto rzecz cudownej technologii, która po raz kolejny przypomina, że nie ma darmowych obiadów.

09.08.2011

Czyta się kilka minut

Program Goggles rozpoznał m.in. stary młyn w chorwackim parku Krka. / fot. Gogles /
Program Goggles rozpoznał m.in. stary młyn w chorwackim parku Krka. / fot. Gogles /

Normalnie wsiąkłem. Cały dzień bawiłem się telefonem komórkowym. Nie byle jakim, bo porządnym smartfonem opartym na systemie operacyjnym Android, z dotykowym ekranem, wysuwaną klawiaturą, aparatem fotograficznym i masą fantastycznych funkcji, które rozumieją tylko moje dzieci. To naprawdę kawał dobrego sprzętu.

Wprawdzie bateria, jak przystało na smartfon, trzyma najwyżej 12 godzin, ale czegóż to ja nie mogę w tym czasie zrobić? I odpowiadać na maile, i edytować teksty, i otwierać arkusze kalkulacyjne, ale też oglądać YouTube’a i grać w niezliczone gry. A do tego jest Android Market, gdzie za darmo albo za półdarmo (20 zł to nie pieniądz, przecież...) mogę kupić biliony programów, które sprawiają, że bateria trzyma 6 godzin, a rachunek za internet skacze pod niebiosa.

Niby telefon mam od dawna, ale postanowiłem wypróbować nową usługę Google, która nosi nazwę Goggles (gogle). Idea jest banalnie prosta: robię zdjęcie smartfonem, on łączy się z wyszukiwarką i podpowiada mi, co jest na zdjęciu. Na początek zabrałem telefon w podróż dookoła świata (wirtualną, bo budżet "Tygodnika" nie pozwala, niestety, na prawdziwą), pokazując telefonowi znane miejsca. Bez pudła rozpoznał wieżę Eiffla, Centrum Nauki i Sztuki w Walencji, Kolumnę Zygmunta w Warszawie. Nie rozpoznał Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego i szkoły moich dzieci (to ostatnie akurat nie dziwi). Zaskoczył mnie jednak, bezbłędnie rozpoznając stary budynek młyna wodnego w parku Krka w Chorwacji, podobny zupełnie do niczego.

Technologia zaprezentowana przez Google’a z jednej strony imponuje tym, jak dobrze radzi sobie z rozpoznawaniem obrazów, z drugiej strony pokazuje, jak wiele zostało do zrobienia. Sukces w rozpoznawaniu Kolumny Zygmunta czy krajobrazu w parku Krka wymaga jedynie odrobiny sprytu i dużo brutalnej siły. Spryt potrzebny jest do rozpoznania na zdjęciu budynku, brutalna siła do porównania z innymi zdjęciami budynków znajdującymi się w bazie danych i wybraniu tego właściwego.

Na razie w kwestii rozpoznawania obrazów oprogramowanie Google’a wykazuje się inteligencją na poziomie czteroletniego dziecka. Tyle mniej więcej trzeba, żeby najpierw rozpoznać, że na zdjęciu jest budynek, a nie butelka, a później odpowiedzieć, które budynki są do siebie podobne. Oczywiście czterolatek prawie na pewno nie będzie w stanie powiedzieć, że widzi wieżę Eiffla, ale jak pokażemy mu serię zdjęć, bez trudu wskaże, na którym jest taki sam budynek. Reszta, czyli odpowiedź na każde pytanie zadane przez telefon komórkowy, to już tylko kwestia odpowiedniej liczby czterolatków (których można zastąpić komputerami) i odpowiedniej liczby zdjęć, ale tego Google’owi nie brakuje.

W przypadku znanych miejsc Google dysponuje gigantyczną wprost bazą danych, zawdzięczaną Google Earth, do której nie tylko ludzie wrzucają swoje zdjęcia z dokładnym wskazaniem, gdzie były zrobione (coraz częściej aparaty cyfrowe mają GPS, zapisujący dane o lokalizacji w pliku ze zdjęciem), ale sama korporacja podjęła się tytanicznego zadania sfotografowania różnych zakątków świata. Np. obecnie samochody Google’a jeżdżą po Polsce, wykonując systematycznie panoramy miast, ulica po ulicy.

Oprócz budynków, Goggles radzi sobie częściowo z produktami. Dysponuje gigantyczną bazą danych książek, bowiem od dawna firma współpracuje z wydawcami, a także ma zgromadzoną sporą liczbę znaków firmowych. Dzięki temu, gdy sfotografujemy np. winietę "Tygodnika", Goggles skieruje nas na stronę internetową pisma, a po pokazaniu butów Adidasa trafimy również, gdzie trzeba (pod warunkiem, że znaczek firmowy będzie dobrze widoczny). Czasem Goggles są w stanie dać więcej. Np. po pokazaniu okładki książki albo płyty skierowani zostaniemy do porównywarki cen, pozwalającej na wyszukanie sklepu oferującego tytuł najtaniej. Na razie działa to tylko w przypadku książek i płyt anglojęzycznych. Nawet jeżeli mamy tłumaczenie książki na polski, gdy tylko okładka jest podobna do oryginału, wyskoczy nam pozycja anglojęzyczna.

Na marginesie warto dodać, że w maju przez polskie media przetoczyła się fala informacji prasowych o polskiej firmie iTraff, która produkuje aplikację konkurencyjną do Gogglesów, również opartą na automatycznym rozpoznawaniu obrazów. Zgodnie z deklaracjami założycieli firmy efekty są bardzo obiecujące, jak będzie w praktyce, przekonamy się zapewne pod koniec roku, kiedy już pojawi się wersja na Androida. Aplikacja skupia się na razie na książkach, a niewątpliwą zaletą jest wyszukiwanie tytułów w naszym języku. Wadą jest skromna baza, zawierająca ledwie 20 tys. pozycji - dla porównania: w ofercie empik.com znajduje się ok. 200 tys. tytułów, czyli 10 razy więcej, a to nie jest największy polski sklep z książkami.

Największy problem z Gogglesami polega na tym, że czasem podpowiedzi cenowe są znakomite, a czasem warte funta kłaków. Np. płytę DVD z "Teorią Spisku" znalazłem w atrakcyjnej cenie 1 dolara, natomiast "Dowództwo na Mauritiusie" znanej serii Patricka O’Briana wyszukiwarka znalazła jedynie za 49 dolarów w Barnes&Noble, podczas gdy w Amazonie można ją kupić za 16 dolarów, i to w twardej oprawie.

W tym miejscu dotykamy największego błędu logicznego, jaki popełnia przytłaczająca większość internautów (sam to robię), uważająca, że jeśli czegoś nie ma w Google’u, to to nie istnieje. Przypadek "Dowództwa na Mauritiusie" jest o tyle dobry, że cena 49 dolarów mnie zastanowiła i postanowiłem szukać dalej. Gdyby Google znalazł cenę 17,5 dolara, pewnie nie obudziłby się mój dzwonek alarmowy, że za drogo, i wtedy nie skorzystałbym z najtańszej oferty, lecz z oferty, którą wyszukał mi Google.

Aplikacja Goggles jest darmowa, podobnie jak wszystkie inne produkty Google’a (łącznie z systemem Android na telefony komórkowe). Ale Google to nie instytucja charytatywna, tylko jedna z najpotężniejszych firm informatycznych na świecie. Jedynie w pierwszym kwartale 2011 r. jej przychody wynosiły 8,5 miliarda dolarów, a czysty zysk - 2,5 miliarda. Ten gigantyczny strumień kasy płynie na konta bankowe od przedsiębiorców, którzy wykorzystują wszystkie produkty Google’a jako platformę marketingową. Wprawdzie nie jest tak, że Google lepiej traktuje tych, którzy płacą mu za reklamę, ale ci, którzy płacą, uczą się lepiej wykorzystywać potencjał marketingowy wszystkich narzędzi dostępnych na tej platformie, by lepiej docierać do potencjalnych klientów.

A potencjał jest gigantyczny - wystarczy sprawdzić, co Google o nas wie, wpisując w pasek adresu przeglądarki internetowej ­­www. google.com/ads/preferences, a tam klikając w link "Menadżera preferencji reklam". Nie ma się co dziwić, że gdy cały rok przeczesujemy internet w poszukiwaniu śpiewników z szantami i sztormiaków, a później długo oglądamy oferty firm czarterowych na Mazurach, to po wakacjach ni z gruchy, ni z pietruchy, gdy łazimy po stronach zupełnie niezwiązanych z żeglarstwem, nagle pojawiają nam się reklamy piwa, serwowane przez system Google AdWords. To narzędzie dające reklamodawcom bardzo dokładne narzędzia ułatwiające docieranie do magicznej z punktu widzenia marketingu "grupy docelowej", a ponieważ reklamy Google’a ogląda 91 proc. internautów w Polsce, trudno o lepszy system. Interes się kręci i trudno mieć pretensje do Google’a, że robi pieniądze na naszym wygodnictwie - po co szukać, skoro jest Google.

Google zmienia oblicze internetu. Mało kto z nas wie, że na jakość odpowiedzi po zadaniu konkretnego pytania w wyszukiwarce google.com wpływa również odpowiednia konstrukcja strony internetowej. Od dawna projektanci stron umieszczają w nich elementy, które mają sprawić, że ich strona jest bardzo wysoko w rankingu odpowiedzi wyszukiwarki. Nie ma się czemu dziwić: skoro prawie wszyscy używają Google’a, trzeba być w nim obecnym. Google Goggles mogą podobnie wpłynąć na otaczającą nas rzeczywistość, jeśli tylko zgromadzą odpowiednio wielu użytkowników. Skoro okładka książki może być projektowana na różne sposoby, warto będzie ją tak narysować, żeby Goggles nie miały problemów z wyszukiwaniem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1971 r. Dziennikarz naukowy, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Absolwent Wydziału Matematyki, Informatyki i Mechaniki Uniwersytet Warszawski (kierunek matematyka). W latach 80. XX w. był współpracownikiem miesięcznika komputerowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2011