Forza Polonia

Czy realizacja projektu narodowo-socjalno-prorozwojowego jest możliwa? Najłatwiej oczywiście sięgać po słowo „naród”, próbując jednocześnie zakrywać realne deficyty polityczne.

16.11.2015

Czyta się kilka minut

Ryszard Terlecki, Jarosław Kaczyński i Mariusz Błaszczak na pierwszym posiedzeniu Sejmu VIII kadencji. 13 listopada 2015 r. / Fot. Stanisław Kowalczuk / EAST NEWS
Ryszard Terlecki, Jarosław Kaczyński i Mariusz Błaszczak na pierwszym posiedzeniu Sejmu VIII kadencji. 13 listopada 2015 r. / Fot. Stanisław Kowalczuk / EAST NEWS

Przed laty Leszek Kołakowski napisał żartobliwy i zarazem wielce poważny esej, w którym przedstawił się jako liberalno-konserwatywny socjalista. Liberał w nim bronił rządów prawa, zasad konstytucjonalizmu i ochrony prywatności. Konserwatysta wskazywał na porządek wartości oraz wagę i wyjątkowość tradycji europejskiej, a socjalista odnosił się do kwestii sprawiedliwości społecznej. Niespójność i niekonsekwencja były czymś przez Kołakowskiego poszukiwanym i zalecanym. Nowy rząd też ma swoją trójcę.


Składa się na nią, sądząc po programie partyjnym i retoryce politycznej, formuła ruchu narodowo-socjalno-prorozwojowego. Niektórzy zapewne woleliby zamiast słowa „socjalny” usłyszeć „populistyczny” albo „socjalistyczny”, ale to byłoby zbyt dużym uproszczeniem, zapewne w tym przypadku z góry negatywnym.


Inteligenckie gadanie
Mieszanka ta nie jest zaskakująca dla ucha obytego w sporach politycznych. Widać ją tym lepiej, że wielu liderów ruchu to osoby, które lubią się wypowiadać, pisać i redagować. Można rzec więcej: PiS jest partią w dużej mierze inteligencką, za którą stoją liczne i całkiem poważne środowiska opiniotwórcze (nie myślę tylko o głośnych kolorowych magazynach, ale również o tołstych żurnałach i ważnych ośrodkach eksperckich). Zresztą i sam lider z pewnością słusznie uchodzi za warszawskiego inteligenta, który – jak to ktoś ostatnio powiedział – nie angażując się aż tak bardzo w zadania państwowe (jako premier), wreszcie będzie miał więcej czasu na czytanie książek.


Liderzy i przyszli ministrowie mówią dużo i chętnie. Minister spraw zagranicznych np. z pomocą mediów już wskazał współwinnych zamachów terrorystycznych (mają być nimi lewacy, postulujący budowę społeczeństw wielokulturowych – opinia na poziomie mędrca Kukiza). Wypowiedzi ministra ds. europejskich, na granicy międzynarodowego skandalu, także wywołały masę wyjątkowo nieprzychylnych komentarzy. A minister obrony narodowej zapowiedział, że Polska nie przyjmie uchodźców z Bliskiego Wschodu, sugerując jakiś oczywisty związek między każdym wyznawcą islamu a terroryzmem (brzmi to wyjątkowo oburzająco, jeśli pan Antoni Macierewicz zechce zauważyć, że owi imigranci uciekają właśnie przed bombami i terrorem).


Wy, naród
Ale są oczywiście poważniejsze opinie na temat państwa i jego problemów – tutaj rej wodzą profesorowie Andrzej Zybertowicz i Jadwiga Staniszkis. Nie czas i miejsce, by szczegółowo omawiać ich wypowiedzi. We wszystkich pojawia się jednak mocna wizja polskości, a słowo „naród” jest szczególnie pieszczone – w ustach i na papierze.


O przeciwnikach ideowych powiada się, że brzydzą się tym pięknym rzeczownikiem. Hurtowo zarzucając im fałszowanie historii narodu i dowodząc, że nie tylko szkoła źle uczy naszej historii (co skądinąd jest prawdą), liderzy ruchu mówią o swoich oponentach, iż tworzą zakłamany obraz przeszłości. Że lewacy i liberałowie uprawiają coś, co Bronisław Wildstein nazywa „pedagogiką wstydu” oraz szydzeniem z naszej heroicznej przeszłości. Innej wszak, wg tych liderów nie było.


Na poziomie kulturowym podobno dekonstruowana jest nasza przeszłość. W programie PiS czytam: „O ile w oświacie dekonstrukcja następuje w dużej mierze przez zaniechanie i nieuporządkowanie, o tyle w sferze kultury atak na tradycję i związaną z nią świadomość narodową jest ostentacyjny. Preferencja dla twórczości godzącej w polskie wartości jest wyraźna. Wspierane są lewackie periodyki; w różnego rodzaju finansowanych przez państwo przekazach kulturowych atakuje się patriotyzm i narodowe wartości”.


Nie tylko więc obrażają naszą pamięć narodową, ale też święte wartości chrześcijańskiej i katolickiej tradycji. Narodu trzeba bronić ucząc patriotyzmu („aspekt patriotyczno-obywatelski”, jak to się teraz nazywa) i przywracając – jak się dowiaduję – poczucie siły i pewności Polakom.


Słowo „naród” padało szczególnie często w kontekście polityki zagranicznej, gdzie mówi się dużo o twardej obronie narodowego interesu, niechęci do imigrantów, potrzebie zerwania paktu klimatycznego, ochronie polskiego węgla i klientelizmie w relacjach z Niemcami. Unarodowienia wymaga gospodarka, która w dużej mierze jest uzależniona od firm niepolskich, wyprowadzających zyski z naszego kraju. Wielokrotnie wraca wątek ochrony polskiej ziemi dla rodzimych rolników. Mowa o potrzebie repolonizacji polskich mediów.


Ja i wspólnota
Jedni będą twierdzić, że PiS-owcy uprawiają coś, co nazywam egzaltacją narodową, inni – będą mówić o ich konserwatywnym myśleniu. W programie partii, który trzeba traktować poważnie (wszystko wskazuje na to, że pomysły programowe PiS będą realizowane), po wielokroć mowa się o potrzebie budowy wspólnoty i jedności, ale nigdzie nie znalazłem śladu wrażliwości liberalnej. Nic tam nie ma o dobrym indywidualizmie czy wadze tego, co nazywamy ekspresyjnym obrazem ludzkiej osobowości. Nie wspomina się o tolerancji, o zmyśle kompromisu i wolności. O pluralizmie chyba także nikt tam nie słyszał. Feminizm jest poza zainteresowaniem ruchu. Ty i ja to dla nich jedynie część wspólnoty losów w historii – to wspólnota wyznacza, kim jesteśmy oraz kim będziemy.


Ten obraz oczywiście przywołuje we mnie myśli de Maistre’a i wielu jego uczniów oraz każe pamiętać o tradycji Romana Dmowskiego. Słyszę tu echo stwierdzenia francuskiego kontrrewolucjonisty: nigdy nie spotkałem człowieka, a jedynie Hiszpana i Francuza (ja dodam: Polaka). Pamięć w tej wersji myślenia ma charakter afirmacyjny, obronny i oczywiście wzniosły. Nie ma miejsca na krytyczne myślenie o sobie i swojej przeszłości. Nie ma miejsca nawet na pytania. Jest jedna, słuszna pamięć – i od niej odstępować nie należy.


Obietnice i rozwój
Wątek socjalny (czy ludowy) opiera się na postulatach wzmocnienia roli państwa w wielu sferach życia. Etatyzm od lat jest znakiem firmowym tej formacji, a o kwestiach społecznych było w kampanii wyborczej najgłośniej. Dużo mówiono o pomocy finansowej rodzinom dzietnym. Powracał wątek obniżenia wieku przechodzenia na emeryturę. Mówiono, że potrzebna jest stymulowana przez państwo rozbudowa mieszkalnictwa dla osób o niskich dochodach. Akcent oczywiście padał na ochronę polskiej rodziny (żadnych związków partnerskich!) i w tym punkcie wymieniano mnóstwo postulatów: od dostępu do przedszkoli po sprawniejszą ochronę zdrowia dzieci i młodzieży. Bardzo dużo obiecywano w dziedzinie opieki zdrowotnej, np. likwidację NFZ i obniżenie kosztów leków refundowanych.


Owszem: znajduję w programie PiS całkiem przyzwoite pomysły, choć już teraz ekonomiści utyskują nad brakiem ich ekonomicznego uzasadnienia. To, czy nowa ekipa przetrwa kadencję, czy zyska szansę na dalsze rządy, w dużej mierze zależy właśnie od tego, czy owe potrzeby socjalne, edukacyjne i zdrowotne będą rozwiązywane. Demokratyczna polityka jest kierowana do szerokiego elektoratu.


Wreszcie wątek prorozwojowy: o tym w programie PiS jest sporo, a zamiana Ministerstwa Gospodarki właśnie w Ministerstwo Rozwoju oraz usytuowanie jego szefa ponad ministrem finansów jest całkiem nowym pomysłem. Polityka rozwojowa oznacza reindustrializację kraju, ale też – o czym dużo się pisze – postawienie na innowacyjność gospodarki, wzmocnienie roli uniwersytetów oraz innych ośrodków naukowych. Temat jest traktowany priorytetowo. Dobrze brzmią słowa o zwiększaniu nakładów na wiedzę, zmianie polityki grantowej czy odbiurokratyzowaniu polskiej nauki.


Rząd fachowców...
Po uważnej lekturze partyjnego programu przeanalizowałem skład gabinetu, który będzie go urzeczywistniał. Uderza jedno: zapowiada się silny rząd, z wyrazistymi osobowościami, które go tworzą. Znalazła się w nim PiS-owska elita, znana od wielu lat, a także osoby, które w większości pracowały już w rządzie, więc powinny znać się na tej robocie. Znaczące są jednak trzy wyjątki: premier, która wyjątkowo szybko z etnografa przeistoczyła się w burmistrza, a przed dwoma laty urosła do rangi polityka pierwszej ligi; pierwszy wicepremier Piotr Gliński, który nigdy nie pełnił żadnej posady państwowej, choć był przed laty mocnym przewodniczącym Polskiego Towarzystwa Socjologicznego. W rządzie nie pracował też wicepremier do spraw rozwoju.


Najważniejsza i naprawdę budząca podziw jest ekipa gospodarcza, z jej zwierzchnikiem Mateuszem Morawieckim. Tym ludziom nie da się przypisać braku poczucia realizmu czy ekonomicznej niewiedzy. Warto też pamiętać, że Jarosław Kaczyński w latach 2005-07 postawił na czele Ministerstwa Finansów osobę wysoce niezależną i myślącą liberalnie. Oraz zwrócić uwagę, że giełda na wszystkie nominacje kadrowe w sferze gospodarczej zareagowała pozytywnie. Prezes PiS zdaje się po cichu wierzyć, że gospodarkę, finanse i skarb należy jednak zostawić niezależnym fachowcom, a nie specjalistom od narodowej tromtadracji.


Zaciekawienie budzi mianowanie dwóch ministrów: kultury i szkolnictwa wyższego, wicepremierami. Można to przecież zinterpretować życzliwie, a nie jako wyraz partyjnych układów: uznać, iż nowy rząd stawia na to, co nazywa się kapitałem intelektualnym i kulturowym. Dotąd oba resorty były traktowane marginesowo i niedbale; wiemy też, jak niedoinwestowany jest obszar kultury, i zdajemy sobie sprawę z fatalnych skutków reform minister Kudryckiej (naukę zarazem zbiurokratyzowała i puściła na rynkowy żywioł). Miejmy tylko nadzieję, że kandydaci na ministrów rozumieją owe prorozwojowe hasła.


…czy rząd „fachowców”
Ale są też nominacje niepokojące czy wręcz fatalne. Jedna to minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel, inna – Jan Szyszko jako szef resortu środowiska. Ten ostatni polityk cieszy się złą sławą nie tylko wśród ekologów: jego próby zniszczenia doliny Rospudy albo porządkowania (czytaj: niszczenia) Puszczy Białowieskiej zostaną zapamiętane na długo.
Największe oburzenie w mediach budzi oczywiście Antoni Macierewicz: człowiek, który mówi dużo i ostro, ale najmniej na temat obronności kraju. Równie szokująca jest nominacja na ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry – człowieka, który zasłynął dotąd z brutalności i pychy. Zapowiedzi programowe PiS dotyczące administrowania sprawiedliwością często brzmią przekonująco, ale nie mogę uwierzyć, że akurat ten minister da sobie radę z trudnym i niegotowym do zmian środowiskiem prawniczym. Nawet jeśli zacznie na nie tupać.


Rząd premiera czy prezesa
Jest to więc rząd silny osobowościami i dlatego co najmniej ciekawość, jeśli nie niepokój, budzi jego relacja z premierem. Albo Beata Szydło szybko oswoi się ze swoją rolą i zostanie dla swoich ministrów autorytetem, albo da im swobodę działania i będzie tylko parafować ich decyzje. Koordynacja tak wielu zadań przy wszystkich strukturalnych ograniczeniach zarządzania państwem jest zadaniem arcytrudnym. Może się równie dobrze okazać (co zdaje się sugerować wielu publicystów), że szefem wszystkich szefów zostanie i tak Jarosław Kaczyński; że to on będzie rozstrzygać wszystkie spory.


W roli faktycznie rządzącego ktoś, kto nie ponosi konstytucjonalnej odpowiedzialności za podejmowane decyzje? Nie jest to sytuacja ustrojowo dobra, a zarazem fatalna prognoza dla Beaty Szydło. Czy prezes potraktuje ją jak „zderzak”, by użyć ulubionego określenia Lecha Wałęsy? W punkcie wyjścia pani premier zdaje się być mocno ograniczona. Jak wiemy, to nie ona ustalała skład swego rządu. W chwilach konfliktowych – a więc dość zwykłych – będzie lub może być słabym partnerem nie tylko dla prezesa partii, ale i dla swoich mocnych ministrów. Łatwo sobie wyobrazić sytuację, w której ponosząc polityczną odpowiedzialność za politykę rządu, nie będzie miała większej władzy nad swoimi podwładnymi. Zaczną się bójki i kłótnie. W takiej sytuacji nic z zapowiedzi programowych się nie ostanie.


Rząd pytań
PiS, podobnie jak PO przez ostatnie cztery lata, uzyskało w państwie pozycję dominującą. Mając oparcie w parlamencie, rząd może podejmować bardzo poważne reformy, które nie zawsze budzą powszechną sympatię. Niektóre projekty zmian, zapowiadane w trakcie kampanii wyborczej, rodzą wiele znaków zapytania. Skąd wziąć pieniądze na dopłaty do dzieci? Czy to na pewno najlepsza odpowiedź na kryzys demograficzny? Jak pogodzić zwiększenie sumy wolnej od podatku z ograniczeniem deficytu budżetowego? Jak będzie rozwiązany problem wieku emerytalnego? Czy zmiany w szkolnictwie, skądinąd potrzebne, nie zostaną przeprowadzone zbyt pospiesznie? Ile pieniędzy da uszczelnianie systemu podatkowego? Co z kopalniami węgla: czy będę dalej do nich dopłacał kosztem innych potrzeb?


Nie sposób rozstrzygnąć, jak ten socjalny program daje się pogodzić z ekonomicznym realizmem i kursem prorozwojowym. A w każdym przypadku chodzi wszak o potężne pieniądze. Pozostaję raczej z licznymi pytaniami albo wręcz wątpliwościami niż odpowiedziami. Ekipa PiS-owska, jak na razie, ich nie udziela.


Rząd pozornych odpowiedzi
Realizacja projektu narodowo-socjalno-prorozwojowego rządu jest jednak do podjęcia. Najłatwiej oczywiście sięgać po słowo „naród” i pouczać nas, czym jest polityka historyczna, by w ten sposób uzasadniać swoje decyzje i zakrywać inne, często bardzo realne deficyty polityczne. Pozostaje pytanie: czy ową trójcę daje się ze sobą w praktyce pogodzić?


Nie chcę powiedzieć, że można kwestie socjalne czy programy inwestycyjne lekceważyć. Zwykle większe swobody gospodarcze z zasadami sprawiedliwości społecznej godzono z trudem, jeśli w ogóle. Wiemy, że rząd z 2005 r. stanął – wbrew wcześniejszym deklaracjom – po stronie rynku. Wciąż jednak jest wiele niewiadomych. Jak pogodzić to, co narodowe w treści i formie, z zapowiadaną gospodarczą ekspansją? Musimy wszak wybierać albo zamykanie się w swoim kraju, albo udział w światowym podziale pracy, wiedzy i odpowiedzialności. Żyjemy w czasach, gdy wielu ludzi – od oenerowców po kukizowców – uwielbia nacjonalistyczne slogany, ale nie jest to moment na uprawianie polityki w tak wąskim, narodowym horyzoncie. Tu już nie ma mowy o niespójności i niekonsekwencji, ale o mocnym, krzyczącym konflikcie wartości. Można się obawiać, że w imię „odnowy moralnej” (do diabła, co to takiego? Mówią o tym liczni miłośnicy PiS-u i Jarosław Gowin, a ja nie życzę sobie, by mnie politycy odnawiali...) oraz Narodu pisanego wyłącznie wielką literą znów ożyją demoniczne wojny kulturowe.


Rząd bez uśmiechu
Są liczne bieżące sprawy polityczne. PiS, jak przez ostatnie lata PO, ma pełną swobodę w obsadzaniu wszystkich stanowisk państwowych i może dowolnie zmieniać prawo, co często będzie interpretowane jako zawłaszczanie państwa. Już teraz mamy do czynienia z poważnym kryzysem związanym z sędziami Trybunału Konstytucyjnego. Co będzie dalej, czasem zbyt łatwo sobie wyobrazić.


Gabinet PiS będzie – i już jest – bardzo mocno krytykowany. Nie tylko przez opozycję, ale również przez ważne media. Niektórzy najchętniej odmówiliby mu demokratycznej legitymacji do rządzenia. Ekipie Beaty Szydło nie będzie łatwo. Dużo zależy od tego, jak liderzy PiS zareagują na krytykę.


Zwykle zamykali się w sobie, w swej rzekomo oblężonej twierdzy, i wszczynali przegrane bójki ideologiczne. Brała ich retoryczna przesada i wszystko kończyło się w kabaretach. Śmiech i kpina, jak wiemy, są najtrudniejsze do przełknięcia dla polityków, a szczególnie tych, którzy nie lubią ludzi i kochają się we wzniosłych frazesach. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1951-2023) Socjolog, historyk idei, publicysta, były poseł. Dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego. W 2013 r. otrzymał Nagrodę im. ks. Józefa Tischnera w kategorii „Pisarstwo religijne lub filozoficzne” za całokształt twórczości. Autor wielu książek, m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2015