Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czy pary, którym przekonania etyczne nie pozwalają na skorzystanie z metody in vitro, będą mogły liczyć na wsparcie państwa? – pytali podczas debaty w Sejmie nad obywatelskim projektem „Tak dla in vitro” posłowie PiS.
Pytanie wydaje się zasadne, ale wprowadza w błąd. Ze środków publicznych finansowane powinny być metody leczenia zgodne z aktualną wiedzą medyczną i o wysokiej skuteczności. W tym kontekście finansowanie przez osiem lat programu opartego na naprotechnologii trzeba uznać za co najmniej wątpliwe, nawet jeśli zgodne z sumieniem osób, które podjęły w 2015 r. decyzję pozbawiającą tysiące rodzin możliwości posiadania dziecka.
W trakcie debaty posłowie bloku demokratycznego wskazywali, że szansę odebrano rodzinom mniej zamożnym. Nie tym, dla których wydatek rzędu 10-20 tys. złotych to kwestia co najwyżej rezygnacji z wakacji. Nawet dla średnio sytuowanych Polaków leczenie komercyjne było cały czas dostępne, choć mogło się wiązać z realnymi wyrzeczeniami. Z legalnej, uznanej przez medycynę i skutecznej metody wykluczono największą grupę – przeciętnie sytuowanych.
PiS w tej sprawie nie jest monolitem – część polityków zapowiedziała poparcie dla projektu, część warunkowo (o ile zostanie doprecyzowany), część zagłosuje przeciw, czyli zgodnie z linią prezentowaną od ponad dekady, gdy do agendy politycznej weszła kwestia finansowania in vitro. Z punktu widzenia szans na uchwalenie ustawy nie ma to większego znaczenia: projekt popiera cały blok demokratyczny (w tym znany z konserwatywnych poglądów Roman Giertych). To nie zaskakuje, bo projekt przywracający finansowanie in vitro ze środków publicznych nie jest przypadkowy. To symboliczny początek odwracania decyzji podejmowanych przez PiS.