Farmy patriotów

Polska jest twierdzą oblężoną przez nieprzyjaciół? Wydawało się, że to już znamy. Ale zarazem samo państwo okazuje się nie azylem, lecz przeciwnikiem, narzędziem zniewolenia. To nowość.

04.11.2019

Czyta się kilka minut

Po uroczystości Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, Kraków, 28 lutego 2016 r. / BEATA ZAWRZEL / REPORTER
Po uroczystości Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, Kraków, 28 lutego 2016 r. / BEATA ZAWRZEL / REPORTER

Oto nowa forma polskiego patriotyzmu, która wykuwa się w internecie. „My Polacy, My Waleczni, / Nie czujemy się bezpieczni. / Islam pcha się w nasze wrota, / Naszej krwi chce ta hołota. / My Polacy, My Waleczni, / Pamiętamy z kart Historii, / W sercach – Jan III Sobieski, / W żyłach płynie krew Husarii”. Do tego ilustracja – pędząca konnica pod łopocącymi sztandarami. Powyżej zdjęcie przedstawiające starszego mężczyznę sprzątającego ulice. To nie powstaniec, tylko pracownik firmy dbającej o czystość miasta. Podpis: „Możesz się naśmiewać, ale on przynajmniej uczciwie pracuje i nie pasożytuje na państwie”. Poniżej reklama koszulek i bluz oczywiście z motywami patriotycznymi, choć nie tylko. Oferta sklepu jest znacznie szersza. Obok mody patriotycznej jest także „odzież uliczna”, odżywki białkowe i rękawice do uprawiania sztuk walki.

Wszystko to na facebookowym profilu „Narodowe Siły Zbrojne” (23 tysiące fanów). To jedna z setek podobnych stron. Wzruszające patriotyczne grafiki i wiersze z nieco sypiącym się rymem sąsiadują tu z krytyką podatków, socjalu i programów szczepień. Na każdy wzniosły cytat przypada reklama koszulek, na kartkę z kalendarza – bieżący polityczny mem albo link do strony z wiadomościami wątpliwej wiarygodności.

A jednak obraz świata, jaki wyłania się z tej przedziwnej mozaiki, jest zaskakująco spójny. Polska jest tu twierdzą oblężoną przez nieprzyjaciół. Zarazem samo państwo okazuje się nie azylem, lecz przeciwnikiem, narzędziem zniewolenia. Do listy wrogów patrioty dołączają więc – nieco nieoczekiwanie – podatki, urzędnicy, a także cała klasa polityczna.

W okolicach 11 listopada zapraszam na krótką wycieczkę po nowych sieciach polskiego patriotyzmu. Kto je plecie? Jaki mają kształt? Co daje się w nie złowić?

Od mapy do sieci

Nowoczesne państwo narodowe jest zaskakująco późnym tworem. Jego zręby ukształtowały się dopiero w XVII wieku, a kluczowe przemiany na mapie Europy zachodziły jeszcze w wieku XIX – w następstwie rewolucji francuskiej i wojen napoleońskich, zjednoczenia Niemiec i Włoch. Pisze o tym Benedict Anderson, autor książki „Wspólnoty wyobrażone”, który podkreśla przede wszystkim związek narodzin nowoczesnego państwa narodowego z rozwojem kultury druku. Naród to według Andersona „wspólnota polityczna, wyobrażona jako nieuchronnie ograniczona i suwerenna”. A więc naród ma swoje granice, w ramach których sprawuje niepodzielną władzę. Usuwa konflikty między obywatelami, zachowując na danym terytorium monopol na przemoc, ale też wyłączność na ustanawianie praw, wymierzanie sprawiedliwości, edukację i wiele innych prerogatyw.

Cóż to ma wspólnego z drukiem? Anderson pokazuje, że na poziomie dosłownym druk ujednolicił język, zmniejszając znaczenie różnic między dialektami, zapewnił sprawne zarządzanie państwem, a przede wszystkim umożliwił synchronizację wyobraźni milionów obywateli (pomyślmy tylko o prasie, kanonach lektur i podręcznikach szkolnych). Na płaszczyźnie bardziej metaforycznej warto zauważyć, że prasa drukarska jest idealnym modelem dla nowoczesnego patriotyzmu. Ten sam wzorzec tożsamości odbija się i powiela w niezliczonych kopiach. Na mapie dany kolor rozciąga się na całym terytorium. Każdy kawałek lądu (poza Antarktydą) pomalowany jest na któryś z kolorów.

Od czasu wynalezienia druku wiele się zmieniło. Świat internetu nie jest już taki prosty. „Kiedyś państwo narodowe pilnowało swoich terytorialnych i społecznych granic wręcz neurotycznie – opowiada niemiecki filozof Jürgen Habermas. – Te kontrole dawno przestały być szczelne wskutek niepowstrzymanych procesów przekraczających granice. (...) Sfery publiczne wytwarzane w internecie są od siebie odcięte niczym globalne wioski”.

A zatem sięgamy dziś wzrokiem dalej, ale zarazem – w sposób znacznie bardziej wybiórczy. Poszczególne obszary świata nie są już pomalowane na jeden kolor. Nie łączy nas już oczywista, jednoznaczna więź ze wszystkimi członkami tego samego narodu. Zamiast tego otrzymujemy narzędzia wiązania się w nowe wspólnoty, w ramach których bliskie może się okazać dalekim (nie znam swoich sąsiadów), a dalekie – bliskim (fan tego samego muzyka mieszkający na drugim końcu świata). W ten sposób nastąpiło przejście od druku do internetu, od mapy do sieci – transformacja, która mocno uderza w dawne relacje między państwem i narodem.

Ceną za uczestnictwo w globalnym świecie jest wycofywanie się państwa z kolejnych obszarów. Nie wszystkie dochody daje się opodatkować, wielu sfer życia nie sposób już regulować na poziomie narodowym. Coraz węższy staje się zakres egzekwowanych przez państwo monopoli, coraz bardziej rozmyte granice. Doskonale współgra to z neoliberalnymi reformami.

W sytuacji osobistej niepewności, poczucia ryzyka i gwałtownie zmieniających się norm od państwa żąda się, by obiecało całkowite bezpieczeństwo (jest to obietnica niemożliwa do spełnienia) lub abdykowało. Kiedy brak punktów odniesienia w postaci stałego miejsca pracy czy niezmiennego pejzażu miejskiego, tym ważniejsze stają się próby zakotwiczenia gdzieś własnej tożsamości. Coraz bardziej istotną kategorią staje się naród, a wraz z nim hierarchia, szacunek dla przeszłości czy „tradycyjny model rodziny”.

W ten sposób docieramy do paradoksalnej, na pierwszy rzut oka, konstrukcji. Więcej narodu, mniej państwa. Patriotyzm sieci wszelkie ograniczenia postrzega jako zamach na to, co stałe. Im bardziej zmienny i efemeryczny jest w swej formie, tym bardziej w treści podkreśla kult przeszłości. Wypowiada wojnę wielkim korporacjom, ale doskonale radzi sobie w świecie nowoczesnego biznesu. Lęka się globalizacji, ale okazuje się częścią globalnego zwrotu.

Wyklęci żołnierze Facebooka

Na Facebooku dawni bohaterowie stali się nowym biznesem. Sprzedają koszulki, gadżety, promują linki do stron zarabiających na reklamach. Przepis jest prosty. Najpierw zbieramy publiczność, wrzucając patriotyczne grafiki i ciekawostki o żołnierzach wyklętych, Narodowych Siłach Zbrojnych albo powstańcach warszawskich. W miarę, jak rośnie liczba obserwujących, coraz częściej między patriotyczne treści wplatamy reklamy i linki. Powstańcy zapewniają nam zasięgi, a sponsorowane treści – przyzwoity zarobek. W ten sposób bieżąca polityka i drobny biznes jadą sobie wygodnie na grzbiecie przygarbionej pod ciężarem lat historii.

Profil „Żołnierze Wyklęci” (55 tys. obserwujących) to reprezentatywny przykład. Strona, która zaczynała jako album z patriotycznymi grafikami, dziś jest już wyłącznie ciągiem wrzucanych co kilka godzin linków do strony prostozmostu.pl i clickbaitowego (kuszącego intrygującymi nagłówkami) serwisu wsieci24.pl. Postaci historyczne ustąpiły miejsca nagłówkom takim jak: „4 lata pisała SMSy do zmarłego taty. Nagle otrzymała odpowiedź” albo „Potężny robak siadł na jego policzku. Po chwili stało się coś strasznego”. To wsieci24, bo na prostozmostu.pl tematy są wyraźniej sprofilowane: „Polska rodzina zaatakowana w Mediolanie”, „Mocne słowa Korwin-Mikkego: Nie ma dla mnie różnicy między Hitlerem a…”, „Islamista się tego nie spodziewał! Obywatele sami wymierzyli sprawiedliwość [WIDEO]”.

Sama nazwa „Prosto z Mostu” też brzmi jakby znajomo – to tytuł zapożyczony wprost z międzywojennego tygodnika związanego z narodowcami. O ile jednak przedwojenne „Prosto z mostu”, mimo radykalizujących się coraz bardziej poglądów redakcji, mogło się poszczycić współpracą z wybitnymi literatami epoki, o tyle dla jego internetowego prawnuka pracują ludzie, których maksimum możliwości stanowi nagłówek „Szalone protesty ekologów. Wisieli w hamakach tuż nad wodą i nagle stało się TO (WIDEO)”. Serwis stanowi zaskakujące na pierwszy rzut oka połączenie prawicowych treści i tabloidowej formy opartej na bezwstydnym stosowaniu tytułów będących pułapką skłaniającą czytelnika do zajrzenia do serwisu.

Nietrudno wskazać setki przykładów podobnych inicjatyw, które powstały jako farma obserwatorów, a następnie zostały całkowicie podporządkowane linkom z jednego czy dwóch serwisów i reklamom odzieży patriotycznej. W logo polska flaga, Mały Powstaniec, wilk lub kotwica Polski Walczącej. W zdjęciu nagłówkowym łacińska sentencja albo współczesny polski komandos. Posty pisane niestarannie, z licznymi błędami gramatycznymi i ortograficznymi. To wszystko podane w sosie niezależności od głównego nurtu – jako coś alternatywnego, partyzanckiego.

Chodzi o to, byśmy udostępniając grafiki z żołnierzami wyklętymi, sami poczuli się jak rebelianci walczący z potężnym imperium. Do tego niekończący się łańcuch linków do stron opowiadających o czyhających na naród zagrożeniach: imigranci, aborcja i eutanazja, żeńskie formy nazw zawodów, koalicja obywatelska, Olga Tokarczuk i ekolodzy...

Prasłowiańskie blogi

Wielka Lechia to pseudonaukowa koncepcja prastarego imperium dawnych Polaków, które miało istnieć na tych ziemiach tysiące lat przed chrztem Mieszka. Według Janusza Bieszka, najpopularniejszego autora związanego z tym nurtem, Polacy są bezpośrednimi spadkobiercami praindoeuropejskich Ariów, którzy przybyli na te tereny po upadku zniszczonego przez potop Imperium Ramy. Nie uczą nas o tym w szkole, bo władzę nad naszą historią sprawuje watykańsko-niemiecki spisek. Janusz Bieszk chętnie opowiada także o kosmitach, latających spodkach i żyjącej we wnętrzu Ziemi cywilizacji Agartha. I wszystko jasne.

Autor wydanych przez Bellonę „Słowiańskich królów Lechii” nie jest sam. Towarzyszą mu dziesiątki internetowych twórców, samodzielnie eksplorujących najniesamowitsze wątki z naszej przeszłości i teraźniejszości. Zajrzyjmy chociażby na stronę „Słowianie i ukryta historia Polski”. „Jest to niezależny od głównego nurtu elementarz historii dla młodego i starszego Polaka. Wyniki studiów historycznych odnoszę do współczesności i przyszłości. (…) Nie traćmy czasu na pielęgnowanie tego, co już nie jest prawdą naukową. Zapraszam serdecznie”.

Podobnie jak w przypadku patriotycznych stron na Facebooku, kluczowa jest tu idea „niezależności od głównego nurtu”. Jeżeli przyjmiemy, że polskie państwo – kontrolowane oczywiście przez Niemców i Żydów – ukrywa przed nami prawdę o tysiącleciach naszych dziejów, z łatwością uwierzymy też we wszelkie inne spiski. Dlatego na stronie możemy się dowiedzieć nie tylko o Wielkiej Lechii i zmowie historyków, ale też poznać sekrety medytacji słowiańskiej i rozmów z drzewami. Wciąż brzmi niewinnie? Zejdźmy więc o poziom głębiej.

Na stronie powraca motyw depopulacji, czyli ludobójstwa dokonywanego na Polakach, między innymi poprzez program szczepień. Cała nowoczesna medycyna także okazuje się wynikiem spisku. Prawdę o niej mają odwagę głosić tylko ludzie tacy jak Jerzy Zięba, autor książki „Ukryte terapie”.

Bo „Słowianie i ukryta historia Polski” to znowu nie wyjątek, a kolejna reguła. Podobnych serwisów znajdziemy w polskim internecie dziesiątki. Najpopularniejsze wśród nich to: „Tajne archiwum watykańskie”, „Porozmawiajmy.tv” czy Bialczynski.pl. Przeczytamy tam o Lechitach, kosmitach, zabójczych szczepionkach i o tym, jak być zdrowym bez leków. Od czasu do czasu znaleźć można też wywiady z prominentnymi działaczami Ruchu Narodowego.

Choć od razu zaznaczyć trzeba, że stosunek do Wielkiej Lechii na odległych rubieżach prawicy daleki jest od jednoznaczności. Niedawno na łamach czasopisma „Magna Polonia” imperium Lechitów demaskowane było jako „antykatolicki wymysł agentury”. Opowieść o spisku sama okazuje się spiskiem. Ma to sens.

Twitterowa prawica

Donald Trump prowadzi politykę na Twitterze. Krótkie, 280-znakowe komunikaty nie są dodatkiem do jego politycznej agendy ani sposobem opowiadania o tym, co robi. Twitter jest główną przestrzenią działania Trumpa. To wniosek przywoływany ostatnio przez coraz liczniejszych badaczy.

To, czego nie da się wyrazić w 280 znakach, w ogóle nie ma szansy przebicia. To kolejny dowód na to, w jakim stopniu nowoczesną politykę zdominowała zasada clickbaitu. Trump pisze coś skandalicznego, a potem wyjaśnia, że wcale nie miał tego na myśli i trzeba było czytać uważniej. Zgarnia darmową uwagę mediów, radykalizuje i mobilizuje zwolenników. To tania sztuczka, ale działa.

W Polsce taką strategię do mistrzostwa opanowali liderzy Konfederacji. To ważna różnica między polityką Prawa i Sprawiedliwości a tym, co do Sejmu mogą wnieść posłowie z nowej prawicowej formacji. Pomiędzy tymi ugrupowaniami jest sporo podobieństw w sferze światopoglądowej. Wynikają one ze zbudowania obrazu Polski w oparciu o wizję nieustannie zagrożonej niepodległości, której trzeba wciąż bronić przed jakimiś wrogami.

To nie przypadek, że Jarosław Kaczyński nie ma konta na Twitterze, nie bryluje w mediach społecznościowych, a cytaty z niego stają się raczej orężem w rękach przeciwników PiS niż jego zwolenników. Zupełnie inaczej działają Janusz Korwin-Mikke, Grzegorz Braun czy młodzi posłowie Konfederacji tacy jak Konrad Berkowicz. Trumpowska logika Twittera jest czymś bardzo im bliskim.

Można powiedzieć, że Kaczyński prowadzi politykę całości. Poszczególne postulaty układają się w spójną, sensowną strukturę. Można się z nim nie zgadzać, ale nie wiedząc, co PiS sądzi o finansowaniu teatrów albo ruchu drogowym w wielkich miastach, zwykle jesteśmy w stanie wydedukować odpowiedź z działań podejmowanych na innych polach.

Konfederacja stawia raczej na politykę części. Liczą się poszczególne mocne uderzenia, przyciągnięcie uwagi, chwilowy efekt i radykalizacja wyborców. Z programu wypada wszystko, czego nie da się przedstawić w postaci 30-sekundowego klipu na YouTubie. Taka polityka w pełni wykorzystuje możliwości nowych mediów, zwłaszcza Twittera.

Powiedziawszy to, warto zarazem podkreślić, że polska prawica ma do mediów społecznościowych stosunek ambiwalentny. Kocha Twittera i nienawidzi go. Zwłaszcza, gdy tajemniczy administratorzy zza oceanu blokują prawicowe konta w imię znienawidzonej politycznej poprawności. Posłuchajmy komunikatu „Tygodnika Solidarność” (którego współczesna internetowa forma bardzo przypomina inne omawiane w tym tekście serwisy) po tym, jak jego konto na Twitterze zostało zablokowane: „Tygodnik Solidarność jest historycznym pomnikiem wolności słowa. Jednocześnie jest jakimś symbolem fakt, że Twitter ośmiela się go banować bez podania żadnej przyczyny”.

Twitter powinien być wymarzoną przestrzenią całkowitej wolności słowa, o której śnią współcześni prawicowi aktywiści, przerażeni dyktaturą feministek i „lobby LGBT”. Ciosy otrzymywane na terenie, który prawica coraz częściej uznaje za swój, bolą najbardziej. Stąd pewnie pojawiające się co jakiś czas pogróżki o powołaniu nowego, narodowego Facebooka i Twittera.

Kocham i nienawidzę

„Ogłaszam światu »piątkę Konfederacji« – z dumą oświadczał podczas kampanii Sławomir Mentzen z partii KORWiN – Nie chcemy: Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej”. Warto się w te słowa wsłuchać. Istotne jest zarówno to, że „piątka Konfederacji” ma charakter negatywny, jak i sama lista rzeczy niepożądanych. Żydzi, homoseksualiści, aborcja i Unia Europejska – to stały repertuar wrogów i zagrożeń współczesnej prawicy. Ale podatki? To coś nowego!

To nie przypadek, że Konfederacja szła do tych wyborów pod sztandarami skrajnego ekonomicznego liberalizmu. Sojusz Ruchu Narodowego z ultraliberalnym gospodarczo Korwin-Mikkem nie wynika wyłącznie z sejmowej arytmetyki. To nie kamuflaż, jak chciałoby wielu dziennikarzy, lecz naturalna konsekwencja przejścia od patriotyzmu mapy do patriotyzmu sieci.

Chcemy potężnego narodu, ale państwo musi abdykować – mówią nowi patrioci. Łączy nas bezpośrednio tożsamość i nie potrzebujemy żadnego organizmu, który stałby na straży naszych interesów (tym bardziej odrzucamy więc Unię Europejską). Historia, żołnierze wyklęci, a nawet Wielka Lechia – proszę bardzo. Podatki – nie, dziękuję. Obniżmy daniny na rzecz państwa, wprowadźmy bony edukacyjne i prywatną służbę zdrowia. Nawet przemoc, ów najważniejszy z monopoli nowoczesnego państwa, powinna zostać zreprywatyzowana. Rozdajmy ludziom broń – niech bronią się sami. Obowiązkowy program szczepień? Toż to kolejna forma przymusu! Zaprośmy na listę wyborczą Justynę Sochę, liderkę stowarzyszenia STOP NOP (startowała w Poznaniu, szczęśliwie bez powodzenia).

Jak zwraca uwagę Zygmunt Bauman, gdy Hobbes pisał swego „Lewiatana”, państwo było przede wszystkim wynalazkiem „przeciw mobilności” – jego ustanowienie miało sprawić, że strategia „nagłego uderzenia i błyskawicznej ucieczki” stanie się nie do pomyślenia. „Lewiatan o nieszczelnych granicach państwowych, przez które łatwo przeniknąć, okazałby się nieznośną sprzecznością”. Dziś państwo narodowe jest jednym z trybików w nowoczesnej układance globalizacji. Nowoczesne państwa same po cichu rezygnują ze swojego monopolu na przemoc, prywatyzując policję, wojsko, więziennictwo. Nic nie symbolizuje upadku „Lewiatana” (1651) wymowniej niż wszechobecne firmy ochroniarskie wynajmowane nawet przez instytucje państwowe pod hasłem redukcji kosztów, outsourcingu i zdejmowania z siebie odpowiedzialności.

Aby usunąć sprzeczność między gloryfikacją niepodległego państwa narodowego a niechęcią, z jaką przyjmowane są państwowe ingerencje w sferę prywatną, trzeba udowodnić, że państwo nie jest nasze. Że należy do obcych (np. zdradzieckich elit) albo że wykonuje rozkazy międzynarodowej finansjery czy Unii Europejskiej. W ostateczności wychodzi więc na to, że nowy, sieciowy patriotyzm wcale nie ufa państwu. Zamiast tego snuje fantazje o strzelnicy w każdej wsi, karabinie w każdym domu i pospolitym ruszeniu wojsk obrony terytorialnej...

Kim w zasadzie jest dziś ten wróg o tysiącu twarzy, którego lękają się i nienawidzą nowi patrioci? Wojska obrony terytorialnej i amatorska historia uprawiana przez rekonstruktorów, dopatrywanie się wszędzie agentów, twierdzenia o niesuwerenności państwa podporządkowanego Unii Europejskiej, prywatyzacja obchodów wydarzeń historycznych, rozmienianie ich na tysiące niepowiązanych projektów... Przecież wszystko to pokazuje nam, że nowy patriotyzm nosi w sobie zaskakująco wiele elementów ideologii skrajnie antypaństwowej. Czyżby smokiem, przeciw któremu wyruszają internetowi rycerze, był właśnie lewiatan Hobbesa – symbol nowoczesnego państwa narodowego?

Sieciowi patrioci kochają niepodległą Polskę. Ale chcieliby ją zabić. ©

Korzystałem m.in. z książek: Benedict Anderson, „Wspólnoty wyobrażone”, przeł. S. Amsterdamski, Kraków 1997.

Zygmunt Bauman, „Retrotopia”, przeł. Karolina Lebek, Warszawa 2018.

Jürgen Habermas, „Uwzględniając Innego”, przeł. A. Romaniuk, J. Kloc-Konkołowicz, Warszawa 2009, zwłaszcza s. 113-133.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2019