Europa: pociągi, rzeki, krowy

Podróż staje się rozciągniętą w przestrzeni miarą wszystkiego. Traconego czasu; słów i myśli, które mkną przez głowę, aby później zostać zapisane; wolności i melancholii podróżnika; wreszcie losów Europy.

29.09.2007

Czyta się kilka minut

Pociąg numer 76 łączył kiedyś Gdańsk z Warną, Bałtyk z Morzem Czarnym. W Iwano-Frankiwsku (wtedy niedawnym jeszcze Stanisławowie) nazywano go "warszawskim", pojawiał się zwykle między dziewiątą a dziesiątą wieczór. Zapamiętał to chłopiec, który wychowywał się w pobliżu dworca kolejowego. Wkrótce pociąg rozpadł się na wiele zwyczajnych krajowych linii. W latach 90. pojawiła się nadzieja, że go przywrócą. Ale wznowiono tylko trasę z Czerniowiec do Przemyśla. Niedługo później pociąg numer 76 kursował na tej trasie już tylko co drugi dzień.

Wtedy - a było to już w nowym tysiącleciu - pisarz ukraiński Jurij Andruchowycz, który był tamtym chłopcem, a później odnotowywał kolejne zmiany w rozkładzie jazdy, z nadzieją, że to utracone połączenie uda się być może odzyskać na innym gruncie, postanowił założyć środkowoeuropejskie pismo literackie "Pociąg 76", które istnieje także w wersji polskiej. Tekst założycielski pisma, w którym opowiada tę historię, snując refleksje na temat szczególnej powagi rozkładów jazdy, wszedł do jego nowego tomu - jak zawsze świetnych - esejów "Diabeł tkwi w serze".

Ale pociąg numer 76 nie jest jedynym na kartach tej książki. Schemat pociągu z czerwoną lokomotywą i czarnymi wagonami pojawia się już na okładce. To bardzo trafna zapowiedź motywu, wokół którego krąży wiele esejów. Bliskość torów w dzieciństwie, pisze Andruchowycz, uwarunkowała jego miłość do pociągów. A dla pisarza "przemieszczanie się jest jak oddychanie, to już nawet nie zawodowy obowiązek, a maniakalne uzależnienie". Nie "pochłaniam" - podkreśla - ale "droga pochłania mnie". To "melancholijne laboratorium". Podróż staje się rozciągniętą w przestrzeni miarą wszystkiego. Traconego czasu; słów i myśli, które mkną przez głowę, aby później zostać zapisane; wolności i melancholii podróżnika; wreszcie losów Europy.

Dzieje owego "warszawskiego" pociągu; inna szerokość torów w niektórych częściach kontynentu; brud i "kiełbasokształtni" pasażerowie ukraińskiego pociągu osobowego - wszystko to staje się dla Andruchowycza pretekstem do niebanalnych rozważań na temat tożsamości Europy Środkowej, stosunków pomiędzy sąsiedzkimi krajami, klęski jednoczącej misji Unii Europejskiej. Momentami czytelnik zaczyna podejrzewać (a autorowi zapewne spodobałoby się takie podejrzenie), że owe preteksty - ślamazarność pociągu, spojrzenia krów, monotonny rytm mijanych drzew i słupów elektrycznych - stają się dla pisarza niekiedy ważniejsze od towarzyszących im rozważań. A w każdym razie ciekawsze.

Unia Europejska zamiast łączyć, dzieli kraje Europy. Powstaje zasadnicze pytanie: jak można - wbrew niej - naprawdę je zjednoczyć? Otóż przeciwwagą dla skażonej łajdactwem polityki (patriotyzm wszak to "ostatnie schronienie łajdaków") powinna się stać geografia kontynentu. Zamiast analizować na przykład polityczną sytuację Ukrainy, Andruchowycz opowiada o jej czterech głównych rzekach: Donie, Dnieprze, Dniestrze i Dunaju. Wszystkie spływają do zlewiska Oceanu Atlantyckiego. Rzeki, jak tętnice lądu, łączą Ukrainę z Europą i tego geograficznego faktu nie są w stanie podważyć żadne przemiany historyczne. Pisarz powraca do geografii jako odwiecznego porządku, szkieletu świata: sprzeciwia się wszelkiej sztuczności, która ów porządek zanadto podważa. To zbyt niebezpieczne, bo geografia - nauka o przestrzeni - jest przecież wstępem do metafizyki.

Aspekt metafizyczny ujawnia w esejach także spokrewniona z geografią pogoda. Burza w Szwajcarii o świcie staje się katastrofą na miarę końca świata. Przerażony autor jednoczy się w wyobraźni z porzuconymi wysoko w górach krowami - te melancholijnie spoglądające zwierzęta szczególnie sobie upodobał - a także kozami, świniami, kurami i królikami. "Rano okazało się, że tym razem wszyscy przeżyli". Chciałoby się dodać: "Dziś na obiad była potrawka z kury". Jurij Andruchowycz lubi zaskakujące - choć subtelne - pointy, które przywracają porządek z początku historii. Unika natomiast zamykania tekstów okrągłą konkluzją. "Nie ufajcie moim definicjom do końca" - podkreśla przy okazji ostrożnych rozważań nad naturą poezji, która potrafi wyprowadzić czytelnika poza język.

Także pijacki obrzęd radziecko-ukraińskiej bohemy, opisany w tekściku o wiele mówiącym tytule "Te czasy już nie wrócą", ma w tej wersji wymiar przestrzenny, podróżniczy, i przez to na swój sposób metafizyczny. Andruchowyczowi nie przypadłoby pewnie do gustu to - powtórzone już po raz kolejny - nadęte i niewiele mówiące słowo. A jednak pozwalam sobie go użyć, w bardzo konkretnym, etymologicznym znaczeniu. "Meta-fizyczne", "po-" i "poza-fizyczne" jest to, co pozostaje poza samym fizycznym, a więc przestrzennym właśnie i geograficznym, aspektem podróżowania, burzy, pijackiego obrzędu. W tym sensie geografia jest u Andruchowycza wstępem do metafizyki, a metafizyka tym, co "poza" nią, ale z nią nieodłącznie związane.

Otóż wspomniany - w tym właśnie sensie metafizyczny - obrzęd, tak zwane "prowadzanie kozy", polega na przemieszczaniu się pomiędzy knajpami w wesołym towarzystwie, tak aby wcześnie rozpoczęty - choć przecież w zimie i tak już pogrążony w całkowitych ciemnościach - wieczór toczył się w nieskończoność. To właściwie rozłożony w przestrzeni obrzęd rozciągania czasu. Przypomina pod tym względem wlokący się pomiędzy małymi stacyjkami pociąg osobowy. "Spojrzenie za okno, spojrzenie na zegarek - ledwie ósma, dziewiąta, dziesiąta, jedenasta, życie jest piękne i długie". A wirtualna koza cierpliwie czeka, przywiązana przed wejściem do knajpy.

Jurij Andruchowycz, "Diabeł tkwi w serze", przeł. Katarzyna Kotyńska, Ola Hnatiuk, Renata Rusnak, Wołowiec 2007, Wydawnictwo Czarne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (34/2007)