Eliminacja

„Nie stało naszych ofiar, przywozili swoich chorych z Niemiec” – 80 lat temu w szpitalu psychiatrycznym w wielkopolskim Kościanie trwała „Aktion T4”.

09.03.2020

Czyta się kilka minut

Poklasztorne budynki zaadaptowane na szpital psychiatryczny, Kościan, 1910 r. / WIKIPEDIA.ORG
Poklasztorne budynki zaadaptowane na szpital psychiatryczny, Kościan, 1910 r. / WIKIPEDIA.ORG

Oficjalne przyczyny to: ostry katar żołądka, jelit, słabość mięśnia sercowego, zapalenie płuc, nerek. U starszych: ogólne osłabienie organizmu, uwiąd starczy, udar. Czasami: śmierć na miejscu na skutek ataku epilepsji. Tablica przy obecnym Wojewódzkim Szpitalu Neuropsychiatrycznym w Kościanie mówi więcej: „Stąd wyruszyło ku śmierci 3300 psychicznie chorych Polaków, Niemców, Żydów”.

Zeznania

Wkrótce po wojnie zeznawali świadkowie: Polacy, którzy przed 1939 r. pracowali w szpitalu w Kościanie i zostali w nim po tym, jak miasto – wraz z Wielkopolską – anektowano do III Rzeszy.

Tomasz Leiszner, pielęgniarz: „W roku 1940 w miesiącu styczniu przystąpił okupant do likwidowania Zakładu Psychiatrycznego w Kościanie. Likwidacja trwała przez styczeń, luty i początek marca”.

Monika Gajewska, pielęgniarka: „Pewnego dnia otrzymałyśmy rozkaz przygotowania pacjentek na wyjazd”.

Gwidon Łukaszewski, lekarz: „Dzień przed rozpoczęciem wywożenia chorych wręczył dyrektor Lemberger pielęgniarzowi Heydnowi butelkę z mieszanką morfiny ze skopolaminą z poleceniem wstrzyknięcia jej na godzinę przed wywożeniem. Na moją uwagę, że trzeba będzie przygotować większą liczbę igieł, Haydn odpowiedział, że wystarczy jedna igła, którą zaszczepi się pacjentów”.

Leiszner: „Chorych wywozili gestapowcy, którzy obchodzili się z nimi w bardzo nieludzki sposób”.

Łukaszewski: „Miałem okazję zajrzeć na salę przed wywiezieniem. Widziałem naszych chorych półsennych, bezładnie porozkładanych na łóżkach i na podłodze. Część była zanieczyszczona kałem i moczem. Później rozkazano lekarzom nie pokazywać się na oddziałach”.

Leiszner: „Do samochodu ludzi prowadzono, większość wrzucano, bo byli zupełnie oszołomieni. W samochodzie były ławki, na których chorych usadzano, lecz – będąc nieprzytomnymi – nie mogli się na nich utrzymać. Kładziono ich potem jeden na drugim jak worki z żytem”.

Gajewska: „Gdzie nas wiozą, dlaczego pielęgniarki nie jadą z nami? – pytały co rozsądniejsze pacjentki”.

Franciszek Adamczak, pielęgniarz: „Jedno auto wracało po trzech-czterech godzinach z powrotem. Często były ślady krwi w aucie albo były jeszcze zielone gałązki przy wozach”.

Leiszner: „Po pewnym czasie dowiedziałem się, że chorych wywożono do lasów koło Jarogniewic”.

Gajewska: „Nie stało naszych ofiar, przywozili swoich chorych z Niemiec. Kilka takich transportów prowadziłyśmy z dworca do Zakładu. Mężczyźni, kobiety i dzieci niedorozwinięte. Przebywali u nas kilka dni, aż zwieziono wszystkich i znowuż rozpoczynało się to samo, co z naszymi”.

Adamczak: „Później zgłaszały się rodziny niemieckie do Zakładu celem odwiedzin, to im powiedziano, że już pomarli i leżą na zakładowym cmentarzu”.

Łukaszewski: „Rodzinom Polaków nie udzielano żadnych odpowiedzi”.

Badacz

Najwięcej było przypadków schizofrenii: 253 na 534 pacjentów. Z niedorozwojem (jak to wówczas nazywano) były 64 osoby. Sporo chorowało na kiłę (43). Epilepsja to 27 osób, melancholia – 10, otępienie – 15, parafrenia – 12, zaburzenia maniakalno-depresyjne – 12, nerwica – 2, alkoholizm – 3 osoby.

Jerzy Zielonka, kościański dziennikarz i regionalista: – Gdyby ci ludzie pożyli 10 lat dłużej, dzięki rozwojowi medycyny większość z nich doszłaby do zdrowia.

Gdy w 1943 r. Jerzy Zielonka przychodzi na świat, jest już po wszystkim. Gdy dorasta, dowiaduje się o zbrodni. Mówi się o niej w Kościanie, znane są relacje personelu. Trochę później nurtują go pytania: tylu ludzi wywieziono stąd na śmierć i nikt wtedy nie wiedział? A może ludzie wiedzieli i milczeli?

Wytłumaczenie ma jedno: – Publiczne egzekucje, więzienie, wywózki na roboty: to mieściło się w głowach, bo wszyscy to widzieli. Ale zabijanie chorych i niedołężnych nawet wtedy przekraczało wyobraźnię.

Zielonka zaczyna szukać dowodów zbrodni. Zbiera kolejne relacje, jeździ do Niemiec (są jeszcze dwa niemieckie państwa: w obu unika się tematu, niemieccy lekarze ruszą sprawę później). Chce wydać o tym książkę.

Zakład

Najpierw byli tu bernardyni – przybyli do Kościana w połowie XV w., zbudowali murowany klasztor. Gdy nastały rozbiory, wypędzili ich Prusacy (pamiątką po zakonnikach jest dziś kaplica), a klasztorne budynki wykorzystali na poprawczak, potem zaś na szpital wojskowy. Wreszcie w 1893 r. pruskie władze otworzyły tu Prowincjonalny Zakład dla Obłąkanych i Idiotów (takim językiem nazywano wówczas chorych psychicznie).

W niepodległej Polsce nazwę zmieniono na Krajowy Zakład Psychiatryczny, ale poza tym niewiele się zmieniło. W Zakładzie przebywało 300 pacjentów, w tym 40 osób w izolatkach: leżeli na słomie, jedzenie dostawali przez otwór w dole drzwi. W Kościanie mówiono na szpital: „parszywy zakład”. Aż przybył doktor Oskar Bielawski, który mawiał, że „tym lepiej ma chory, im gorzej śpi jego lekarz”. Dla jego nowych podwładnych nie była to dobra wieść: musieli się odtąd bardziej starać.

Patron dzisiejszego szpitala w Kościanie został dyrektorem w 1929 r. Miał 38 lat i pasję; wierzył, że chory potrzebuje zrozumienia i empatii, a nie przemocy. Dyrektorowanie zaczął od sporu z podwładnymi. Pielęgniarze nie chcieli słyszeć o rewolucji, której chciał nowy szef, spierano się zwłaszcza o tych w izolatkach.

Reporter Maciej Zaremba Bielawski, syn doktora, tak wspominał metody ojca: „Któregoś dnia jesienią 1929 roku otwierają wszystkie czterdzieści cel, dopilnowują, żeby ci nieszczęśnicy zostali wykąpani, dostali ubranie, kolację na talerzu i ciepłe łóżko na oddziale”.

Oczywiście, parę oddziałów pozostało zamkniętych. Ale personel miał nie obnosić się z kluczami. Obok szyldu „Szpital dla umysłowo chorych” pojawił się nowy: „Sanatorium dla nerwowo chorych” – w części zakładu Bielawski otworzył leczenie sanatoryjne.

Akcja

Tymczasem w sąsiednich Niemczech do władzy doszli ludzie owładnięci ideą „czystej rasy”. Uważali, że aby zachować „czystość niemieckiej krwi”, trzeba wyeliminować Żydów, Romów, homoseksualistów, a także osoby niepełnosprawne. Związany z nimi demograf George Schmidt ostrzegał, że „wszyscy mniej wartościowi i nieudolni” (ma na myśli upośledzonych umysłowo) „wysysają najlepsze siły żywotne narodu”. Wyliczał, że w ciągu ostatnich 70 lat liczba chorych umysłowo wzrosła w Niemczech o prawie 500 proc., podczas gdy „dziedzicznie zdrowa część naszego narodu” zwiększyła się zaledwie o połowę. „Prosty rachunek dowodzi, że doszliśmy do takiego stanu reprodukcji, że za jakieś 60 lat większość narodu będzie już dziedzicznie bezwartościowa” – demograf rozwijał przed Niemcami ponurą wizję. „Więcej pałaców dla umysłowo chorych, to więcej nor dla robotników” – urabiał rodaków Goebbels.

„Eliminacja życia niewartego życia”: tak w III Rzeszy nazwano mordowanie chorych psychicznie i inwalidów. Akcja ma kryptonim „T4” – od adresu biura, gdzie ją nadzorowano (przy Tiergartenstrasse 4 w Berlinie).

Adolfowi Hitlerowi zależało, by śmierć była „łaskawa”: chorych zabijano zastrzykami. Jednak było to mało wydajne. Aby rzecz usprawnić i obniżyć koszty, przeznaczonych do eutanazji zaczęto zamykać w szczelnych pomieszczeniach i truć. Było to pierwsze zbiorowe mordowanie ludzi w państwie niemieckim, potem doskonalone.

Taki los miał spotkać również pacjentów szpitali psychiatrycznych i zakładów opieki w podbitej Polsce. Rozkaz wydał Hitler. Brzmiał lakonicznie: Führer zezwolił na „rozszerzenie kompetencji lekarzy”, „żeby osobom według wszelkiego prawdopodobieństwa nieuleczalnie chorym wobec zupełnie krytycznej oceny stanu ich zdrowia można było zapewnić łaskawą śmierć”. Do zapewnienia „łaskawej śmierci” używano często mobilnych komór gazowych: ciężarówki przypominające wozy do transportu mebli, do których wpuszczano tlenek węgla. W ten sposób w Rzeszy i na ziemiach okupowanych zginęło ok. 70 tys. ludzi.

Kosten

24 sierpnia 1939 r. – Polsce został tydzień pokoju – kapitan rezerwy Oskar Bielawski został powołany do armii. Część jego pacjentów wypisano do domów; w powietrzu czuło się wojnę (Bielawski zostanie ranny, resztę wojny spędzi w obozie jenieckim dla oficerów).

W Kościanie niemieccy żołnierze zjawiają się 7 września, w zakładzie urządzają szpital polowy. Miesiąc później Kościan nazywa się Kosten i wraz z Wielkopolską staje się częścią III Rzeszy. W szpitalu wciąż są chorzy. Przed Bożym Narodzeniem dyrektorem zostaje doktor Fritz Lemberger, zdeklarowany nazista, a jego prawą ręką nadpielęgniarz Wilhelm Hayden. Zmniejsza się racje żywnościowe chorych, przestaje podawać leki. W ciągu czterech miesięcy umrze prawie 70 pacjentów. Ale najgorsze dopiero przyjdzie.

Kariera

– Był dla Wielkopolski tym, czym Eichmann dla Żydów – Jerzy Zielonka tak mówi o Sturmbannführerze Herbercie Langem z SS. Ten pomorzanin z urodzenia studiował prawo, ale nie zdał końcowych egzaminów. Zamiast kariery prawniczej, wstąpił do NSDAP i SS, aby szybko awansować. Jako 26-latek został podkomisarzem.

Miał 30 lat, żonę i dzieci, gdy w 1939 r. przełożeni wysłali go do okupowanej Polski. Lange rozstrzeliwał w wielkopolskich lasach i miasteczkach Polaków, tworzył obóz w Forcie VII w Poznaniu. W październiku 1939 r. przewiózł tam ciężarówkami pacjentów ze szpitala psychiatrycznego w podpoznańskich Owińskach: esesmani wprowadzili ich do uszczelnionego gliną bunkra, puścili gaz. Tak rozpoczęła się tutaj „Aktion T4”.

Lange miał specjalny oddział: kilkunastu ludzi, których zwerbował spośród takich jak on sadystów w mundurach. Do pomocy (kopanie i zasypywanie grobów) dobrał czterech polskich więźniów (jednym z nich był Henryk Mania, nastolatek z Wolsztyna; będzie o nim jeszcze mowa).

Szpital psychiatryczny w Owińskach, Dziekanka koło Gniezna, Kościan, Warta, dom starców w Śremie, szpital psychiatryczny w Działdowie – razem 10 tys. pacjentów. Tylu wymordowali w Kraju Warty i Prusach Wschodnich esesmani Langego.

W 1941 r. Lange trafił do Kulmhof (Chełmna nad Nerem), gdzie zakładał obóz śmierci. Niemcy zamordowali w nim ćwierć miliona wielkopolskich i łódzkich Żydów. W 1942 r. awansował do berlińskiej centrali, w 1944 r. tropił spiskowców, którzy chcieli zabić Hitlera. Zginął w bitwie o Berlin w 1945 r.

Wielu młodych esesmanów szło wtedy podobną drogą kariery: od „Aktion T4” do obozów śmierci.

Zdjęcia

Cofnijmy się do pierwszej wojennej zimy.

Przed Bożym Narodzeniem 1939 r. ludzie Langego przybywają do Kościana, czynią przygotowania. Czas goni: budynki nadają się na koszary i zapadła decyzja, że 20 kwietnia 1940 r. wprowadzi się tu Wehrmacht. Data nieprzypadkowa: 20 kwietnia to urodziny Hitlera.

Roboty dużo. Trzeba sporządzić listy transportów, znaleźć miejsce na zbiorowe groby. Akcja ma się zacząć 15 stycznia i potrwać tydzień.

Ale na razie nic się nie dzieje. Tyle można wyczytać z czarno-białych zdjęć.

Na jednym: dwie pielęgniarki w fartuchach i czepkach. Między nimi kilkunastoletnia zapewne dziewczynka w płaszczyku i wełnianej czapce uśmiecha się do obiektywu. Na innym: cztery pielęgniarki pozują z pacjentką na wózku.

Zdjęcia robił kościański fotograf Ciesielski. Pielęgniarka, którą widać na obu, to jego żona. Jerzy Zielonka dostał je od ich syna. – Niemcy robili listy wysyłkowe pacjentów i pielęgniarki chciały mieć pamiątkowe zdjęcia, bo były pewne, że chorych gdzieś wywiozą – mówi dziennikarz.

Sesja zdjęciowa odbyła się w grudniu 1939 r., widać śnieg. Atmosfera jest sielankowa.

Relacja

Procedura była taka: pacjentów odurzano zastrzykami morfiny ze skopolaminą, otumanionych umieszczano w ładowni ciężarówki, która jechała do lasu w Jarogniewicach. O tym, co działo się w lesie, 60 lat później relacjonował Henryk Mania: „Więźniowe przenosili butlę, którą należało położyć koło wozu, po czym butle przyłączano do węża (względnie dwóch wężów), którego ujście znajdowało się wewnątrz wozu pod ławką. Butlę obsługiwał jeden z esesmanów, który otwierał kurek. Po upływie około pół godziny ten sam esesman otwierał tylne drzwi i z wozu kazano nam wyrzucać zwłoki zagazowanych”.

Za współudział w ludobójstwie (pomagał też Niemcom w Kulmhof) Mania dostał w 2001 r. osiem lat więzienia. Schorowany, po kilku miesiącach wyszedł na wolność.

– Uśmiercanie odbywało się gazami spalinowymi w czasie jazdy ciężarówki do Jarogniewic – Jerzy Zielonka prostuje zeznanie Mani. – Wiadomo o tym z innych relacji, składanych zaraz po wojnie.

Dziennikarz zgromadził ponad 20 teczek na temat zagłady chorych z Kościana. Znalazł w archiwach nazwiska pacjentów, którzy zginęli w ciągu ośmiu dni stycznia 1940 r., razem 534 osoby.

Ale to nie były wszystkie ofiary.

Transporty

W lutym 1940 r. w Kosten pojawili się nowi pacjenci, z niemieckimi nazwiskami. To „mężczyźni, kobiety i dzieci niedorozwinięte”, których z dworca musiała prowadzić pielęgniarka Gajewska. Z dokumentów wiadomo, że byli to Niemcy i Żydzi ze szpitali w Niemczech: z Lauenburga, Szczecina, Treptow, Uckermunde – razem 2750 osób. Zabito ich tak samo jak wcześniej Polaków.

Czemu Kościan wybrano na miejsce zagłady niemieckich obywateli?

– Bo tu byli odcięci od rodzin i łatwiej było ukryć zbrodnię – mówi Jerzy Zielonka. – Kościan to jedno z najważniejszych miejsc w Europie, gdzie likwidowano chorych umysłowo – dodaje (choć nie największe, na zamku Sonnenstein koło Drezna zginęło kilkanaście tysięcy chorych).

20 kwietnia 1940 r. do szpitalnych budynków wprowadził się planowo Wehrmacht.

Maskowanie

Anneliese Erna Kubitz miała 4 lata i 8 miesięcy, gdy o godzinie 7.35 zmarła na zapalenie płuc. 50 minut później na to samo mieli umrzeć jednocześnie Hermann Carl Wilhelm Paul Lewerenz (lat 38) i Ottilie Luise Selma Köbke (lat 39). Łącznie tego dnia w Kosten miało umrzeć 15 osób. W inne dni podobnie, jakby w zakładzie wybuchła epidemia.

Niekompletne listy niemieckich pacjentów Jerzy Zielonka znalazł wraz z kolegą w piwnicy kościańskiego urzędu miasta. – Prawie 300 fałszywych aktów zgonów. To był zwrot w poszukiwaniach – opowiada.

Na pożółkłych kartkach dostrzegł, że ktoś je ponumerował ołówkiem. Nazwiska zaczynające się na pierwsze litery alfabetu miały mniejsze liczby, a te zaczynające się na dalsze litery większe. – Czyli akty zgonów wystawiano alfabetycznie – mówi dziennikarz.

Na podstawie tych liczb Zielonka doszedł do jeszcze jednego wniosku: – To dowód, że w Kościanie zgładzono nie tysiąc czy półtora tysiąca, ale ok. 2750 niemieckich i żydowskich chorych z innych szpitali.

Fabrykowaniem aktów zgonu zajmowało się specjalne biuro w Berlinie (Zentrale für Krankenverlegung – Centrala ds. Przenoszenia Chorych), jego filia była też w Kosten.

Zielonka: – Po to, żeby zamaskować zbrodnię, która była tajemnicą państwową.

Maskowanie wyglądało tak: rodziny, jeśli chciały, mogły przyjechać do Kosten, odebrać akt zgonu i pójść na cmentarzyk koło zakładu, by na grobie dziadka czy dziecka zapalić znicz. Mogły odjechać z poczuciem, że oddali ostatnią przysługę. Czasem dostawali urnę. Jednak akty zgonów były fałszywe, w grobach nikt nie leżał, a w urnie nie było prochów bliskiej osoby.

W sierpniu 1941 r. „Aktion T4” została oficjalnie wstrzymana przez władze III Rzeszy, a przyczyniły się do tego protesty duchownych katolickich i ewangelickich. Ale tylko oficjalnie: „eliminacja życia niewartego życia” trwała, tylko zamiast gazowania pacjenci byli zabijani lekami i głodzeni. Szacuje się, że w latach 1939-45 zginęło łącznie od 100 do 200 tys. upośledzonych umysłowo i niepełnosprawnych.

Paciorki

Różańce porozwieszał na sosnach i brzózkach. Były wykonane z białych paciorków.

Kończyła się pierwsza wojenna zima, gdy leśniczy Stefan Janasik odkrył trzy miejsca, trzy polany. Prowadziły do nich rozjeżdżone ślady samochodów. Śnieg wokół był brudny, zadeptany. Na środku widać było podwyższoną ziemię, jakby ktoś ją świeżo usypał.

Gdy śnieg odtajał, na ziemi leśnik znajdował guziki, książeczki do nabożeństwa, kawałki chleba – a także te różańce. Czy były własnością np. pacjentów z jakiejś kliniki prowadzonej przez Kościół katolicki i zlikwidowanej? O tym można tylko spekulować.

Janasik musiał uważać, Niemcy patrolowali okolicę.

W czerwcu 1940 r. w las wjechała znów ciężarówka, może 20 cywili i kilku esesmanów. Cywile wzięli łopaty, równali ziemię, która zapadła się po zimie.

W lutym 1944 r. Janasik znów był świadkiem obecności Niemców, widział dym. Po wojnie zeznał: „Po jakichś dwóch tygodniach byłem w lesie na trzech grobach i zauważyłem, że wszystkie groby są »odświeżone« i zalesione”. Powiedział też śledczym, że drzewa były opalone po wierzchołki.

Później ustalono, że esesmani wydobyli szczątki zagazowanych cztery lata wcześniej ludzi i spalili w przewoźnym krematorium, a prochy rozsypali po lesie.

Gdy po wojnie doktor Bielawski wrócił do Kościana, na cmentarzu i w jarogniewickim lesie nakazał upamiętnić ofiary, w tym swoich dawnych pacjentów.

ŚRODEK OKUPACJI. Anna Gołąbek z Rawicza pisze do zarządu cmentarzy w Kosten: chce ekshumować zwłoki brata Stefana Kudlińskiego i pochować w grobie rodziców na rawickim cmentarzu. Dostaje odpowiedź, że „w czasie wojny zezwolenia się nie udziela”. Oraz zapewnienie, że „po zakończeniu wojny wniosek będzie ponownie rozpatrzony”. ©

Korzystałem z prywatnego archiwum Jerzego Zielonki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2020