Efekt motyla

Mały wulkan wstrzymał ruch lotniczy na połowie planety. Natura zakpiła z ludzkiej wiary w potęgę technologii, lecz człowiek się upiera, że wyszedł z tej próby zwycięsko.

28.04.2010

Czyta się kilka minut

Lekcję pokory zaserwował nam wulkan zaliczany do trzeciorzędnych, leżący w kraju, o którym większość ludzkości wcześniej nie słyszała. Sama erupcja Eyjafjöll też nie należała do największych. Nieporównywalna z wybuchem Wezuwiusza, grabarza Pompei, w pierwszym wieku naszej ery, czy też z indonezyjskim Krakatau, który w 1883 r. wyrzucił chmurę pyłu z siłą "13 tysięcy razy większą od bomby w Hiroszimie", na wiele miesięcy zasnuwając ziemską atmosferę pyłem i wywołując mordercze fale tsunami.

Podliczmy straty. Odwołanie jednej trzeciej lotów przez pięć dni mogło kosztować branżę lotniczą - i tak balansującą na krawędzi opłacalności - 1,7 mld dolarów. Zamknięcie nieba uderzyło po kieszeni biura podróży i firmy kurierskie. Produkcję musiały wstrzymać niektóre koncerny samochodowe i elektroniczne, uzależnione od transportu części drogą powietrzną.

Wskutek globalizacji konsekwencje zastoju były odczuwalne nie tylko na Zachodzie. Ucierpieli m.in. kenijscy producenci kwiatów i warzyw na rynki europejskie - sektora, który odpowiada za 20 proc. eksportu tego kraju. "Poradziliśmy sobie z suszą, z El Ni?o i z zamieszkami po wyborach, ale czegoś takiego jeszcze nie było. To katastrofa" - żalił się BBC kenijski biznesmen Stephen Mbithi.

Od strat trzeba odjąć korzyści: dodatkowe zyski dla kolei, lądowych firm przewozowych, wypożyczalni samochodów, hoteli i restauracji obsługujących "uwięzionych" na przedłużonych wakacjach turystów oraz pozostałe 7 mln pasażerów. Po stronie zysków warto też zapisać 206 tys. ton dwutlenku węgla (wyliczenie Oxfam), jakie nie zostały wyemitowane do atmosfery przez uziemione samoloty.

Gdy dym się rozproszy

Summa summarum: nic wielkiego się nie stało. - Dla europejskiej gospodarki było to jak niegroźne beknięcie - uspokaja Erik Nillson, ekonomista z Banku Nova Scotia. - Kolejne w ostatniej dekadzie, po epidemii SARS, świńskiej grypie i terroryzmie, straszydło o wielkich oczach.

Przyczyna odporności na zawirowania w ruchu lotniczym jest prosta: mniej niż jeden procent towarów w Europie transportuje się drogą powietrzną - 46 proc. przemieszcza się ciężarówkami, 37 proc. statkami, 11 proc. koleją. Dlatego większym problemem byłoby zamknięcie jakiegoś ważnego portu, np. w Rotterdamie.

Niewykluczone zatem, że jedyną konsekwencją owego "beknięcia" będą wzmożone badania nad szkodliwością popiołu wulkanicznego dla silników odrzutowych.

Czy może zmniejszy się liczba kosztownych konferencji, które dałoby się zastąpić wideokonferencją w internecie? Chyba nie, skoro darmowa podróż i hotel dla większości gości jest główną motywacją udziału.

A może teraz będziemy spędzać urlop bliżej domu? Przeciwnie: komisarz ds. transportu UE właśnie zaproponował, by prawo do zagranicznych wakacji było "prawem człowieka" (europejskiego człowieka), dotowanym z unijnej kasy.

Czy może dopuścimy myśl, że tzw. polityka dostosowania strukturalnego, która kazała Kenii przeznaczyć ziemię pod produkcję na eksport, a żywność dla siebie importować, jest ryzykowna i sprzeczna z naturą? Czy przyjmiemy za zdroworozsądkowy dogmat, że o środowisko naturalne należy dbać, nawet jeśli do końca nie rozumiemy mechanizmów nim rządzących? Czy pod wpływem szoku, jakim dla milionów ludzi była nagła utrata mobilności i kilkudniowa wyrwa w życiorysie, zwolnimy tempo życia, przestaniemy się domagać błyskawicznych i niezawodnych rozwiązań każdego problemu, najlepiej zaklętych w kodzie komputerowym? Wolne - nomen omen - żarty.

Wygląda na to, że tak jak szok kryzysu finansowego nie był gwoździem do trumny modelu społeczeństwa konsumpcyjnego, tak szok wulkaniczny przeminie bezproduktywnie, gdy tylko rozproszy się chmura pyłu.

Ale dobrze, że przytoczone wyżej pytania w ogóle się pojawiły, niechby i na marginesie analiz ekonomicznych. Oto głos francuskiego filozofa Bernarda Henri-Levy’ego (cytat za blogiem Huffington Post): "Kto jest silniejszy, pyta mały wulkan, wy czy moje popioły? Kto sprytniejszy, mój niewidzialny pył czy armia waszych wulkanologów i klimatologów, którzy niczego nie przewidzieli mimo posiadania zaawansowanej technologii, wymyślnych systemów prewencji i interwencji, gigantycznych obserwatoriów (...).

Cisza, rzecze wulkan, teraz ja mówię. Stać. Dopóki nie zezwolę, wasze latające maszyny nie wzniosą się w niebo. I cała planeta wstrzymuje oddech, czekając, aż wulkan umilknie. Przebiega nas dreszcz na myśl o sile, która nie poddaje się naszej woli i nagle zaczyna dyktować nam swoje prawa".

Komfort Europy

Wraz z rozwojem technologicznym wyzbyliśmy się pokory wobec natury. Dla Rzymian Vulcanus był bogiem, dla współczesnych jest obiektem badań i wycieczek. Mimo to człowiek nie wynalazł technologii pozwalającej zatkać dymiący krater, nie zabetonuje też pęknięć między płytami tektonicznymi. Nie potrafimy z dużym wyprzedzeniem przewidywać erupcji wulkanów ani trzęsień ziemi - ostatni pomysł naukowców to analizowanie zachowania żab. "Pozostało im patrzenie w niebo, tak jak rzymska wyrocznia obserwowała przelatujące stada ptaków", pisze Henri-Levy.

Tygodnik "The Economist" napisał, że wulkany są wyjątkowo słabo poznane, bo... nie da się ubezpieczyć od ryzyka z nimi związanego (a w związku z tym nie ma presji wielkich firm ubezpieczeniowych na minimalizowanie tego ryzyka). Można się zastanawiać, czy raczej nie jest odwrotnie: nie da się ubezpieczyć od wybuchu wulkanu dlatego, że nie potrafimy przewidzieć, kiedy on nastąpi. Ale trop jest słuszny: ludzkość interesuje głównie to, na czym można zarobić lub stracić.

Zdecydowana większość wulkanów leży na terenie krajów rozwijających się. Bogaty Zachód doświadcza mniej katastrof naturalnych, a nawet jeśli, to - dzięki zamożności, rozwojowi technologicznemu i sprawności władz - nie odczuwa ich skutków tak boleśnie, jak kraje biedne. Straty ludzkie i materialne powstałe wskutek trzęsienia ziemi o tej samej sile w Kalifornii są o wiele mniejsze niż na Haiti czy w Chinach. Nawet gdyby wulkan na dłużej pozbawił Europę komunikacji lotniczej, to - choć odbiłoby się to na wzroście PKB - nie zaznalibyśmy głodu.

Powodowane egoizmem zaniedbanie może się na nas zemścić. Wulkany nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa. Naukowcy poważnie obawiają się, że podziemne wstrząsy wywołane erupcją Eyjafjöll obudzą jego znacznie większego i groźniejszego sąsiada: wulkan Katla. Najwyższy na to czas, bo dotąd uaktywniał się on co 30-80 lat, a ostatni raz zdarzyło się to w 1918 roku. Erupcja Katli byłaby dziesięciokrotnie silniejsza od obserwowanej w ubiegłym tygodniu.

Konsekwencje wybuchu dużego wulkanu mogą być jeszcze bardziej globalne niż w przypadku Eyjafjöll: zakłócenie monsunów i wylewów Nilu, katastrofalnie słabe zbiory, głód w krajach biednych i rosnące ceny w krajach bogatych. W 1783 r. islandzki wulkan Laki wyrzucał pył przez osiem miesięcy bez przerwy - pozbawił życia 9 tys. ludzi i miliony sztuk bydła, zrujnował zasiewy, zalał europejskie lasy kwaśnym deszczem, wywołał schorzenia skóry u dzieci, radykalnie zmienił warunki pogodowe [czytaj także w tekście obok - red.]. Zdaniem niektórych naukowców erupcja Laki i wywołany przez nią głód przyczynił się do wybuchu rewolucji francuskiej sześć lat później.

***

Jeszcze groźniej jawi się - na szczęście znacznie mniej prawdopodobna - perspektywa uderzenia w Ziemię asteroidu lub wybuchu obłoku plazmy na Słońcu (tzw. koronalny wyrzut masy), który mógłby zniszczyć sieć elektryczną.

Kto kogo zamorduje pierwszy: człowiek naturę czy natura człowieka?

W latach 60. szaleńczy wyścig zbrojeń skłonił naukowców do wysnucia wizji "zimy nuklearnej", jaka zapanowałaby na Ziemi po wojnie atomowej. Na to słynny biolog i filozof René Dubos w nieco ironicznym tonie zauważył, że jeśli USA i ZSRR wystrzelą na siebie wszystkie 30 tysięcy posiadanych bomb wodorowych, to "za jakieś 40 mln lat natura będzie całkowicie zregenerowana, bez względu na to, czy mały, nic nieznaczący człowiek będzie jeszcze istniał".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2010