Dzień w kwietniu

Znowu mam nieczyste sumienie. Kraj w ogniu, a ja zamiast gasić albo do ognia dokładać, z boku siedzę. Można by nawet rzec, że mnie ów pożar ani ziębi, ani grzeje.

07.05.2017

Czyta się kilka minut

Tak można by rzec. Zamiast wodę albo drwa nosić, przyglądam się z niejakiego oddalenia. „Obywatel z niego jak z koziej dupy trąba” – powiedzą jedni. „Spryciarz i łachudra, czeka, z której strony wiatr zawieje” – powiedzą drudzy. „Poparcia nie udziela reformom, bo go od koryta odpędzili i przywileje odebrali” – trzeci powiedzą. „Na protesty nie chodzi, bo się boi, żeby mu zdjęcia nie zrobili i w liście gończym nie umieścili, albo i w reżimowej tiwi z komentarzem nie wyświetlili” – czwarci stwierdzą. A ja tylko to nieczyste sumienie mam na usprawiedliwienie, a i to nie bardzo. Bo raz mnie ono gryzie, ale zaraz potem przestaje. Tak zresztą przez całe życie miałem, że gryzło i jednak przestawało. Może stąd ta jakaś immunizacja mi się przyplątała.

Kraj w ogniu, obywatele gaszą albo dokładają, a ja w lesie siedzę i nawet wycinka mnie tak jakby słabiej dotyka, niż powinna. Lejzorek Rojtszwaniec mawiał: „Zwalniają? Znaczy będą przyjmować”. Wycięli, znaczy posadzą. Sam posadziłem ze dwieście drzew, ale wyciąłem za to tyle, że dom dało się z tego zbudować. I zanim te posadzone wyrosną na tyle, że wyjdą z nich porządne belki i deski, to jednak trochę czasu minie. Takwłaśnie działa moje sumienie, za wszelką cenę dążąc do równowagi.

Ale któregoś dnia wstaję w rodzinnym mieście przed szóstą i wyjeżdżam. Ruch jest jeszcze niemrawy, więc mogę spokojnie wspominać, gdy zamiast wielopasmowej arterii ciągnęła się tędy wąska asfaltowa szosa wśród łąk, pól kapusty i dzikich wygonów, a w miejscu blokowisk stały ukryte w drzewach i zaroślach parterowe bieda-domki z suporeksu, pustaków żużlowych i supremy, kryte szarą papą. To był mój kraj, tak samo jak i dzisiaj z tymi estakadami, ścianami z czarnego szkła i hektarami hipermarketów. Oczywiście wolałem ten stary, ale nie oznaczało to, że nowy jest jakąś obczyzną albo wygnaniem. W Puławach byłem po ósmej. Przejechałem przez Wisłę starym, żelaznym mostem. Potem zjechałem w lewo, w stronę Janowca. Zostawiłem auto na parkingu pod zamkiem, poszedłem ścieżką skrajem skarpy. Ranek był świetlisty. Blask siał się przez rozsmużone obłoki. Wiał zimny wiatr. Rzeka leżała szeroko i nieruchomo. Ni to szarosrebrna, ni to błękitna. Chłonęła rozproszone światło nieba i zamieniała je w substancję zarazem metaliczną i ruchomą. Stary kamieniołom bielał w zieloności, która zstępowała w dół urwiska, by potem, już po płaskim i rozległym brzegu, dotknąć krawędzi wód. I ta światłość nad światłościami, światłość – chciałoby się – wiekuista, wypełniająca ogrom pradoliny. Patrzyłem na południe, w głąb mojego kraju, i widziałem, że piękny i wielki. Stworzony z wód, lądu, powietrza i światła. I to stworzony dobrze.

A potem, dla harmonii, zjechałem w plątaninę wąziutkich dróżek od wsi do wsi: jakieś Brzeście, jakaś Siekierka Stara, jakaś Kijanka, jakaś Baryczka i jakaś Rudka, i Kresy Górne, i Jarentowskie Pole. Przycupnięte w zagłębieniach ziemi, zasłonięte od wzroku i niepogody, w ozdobie kwitnących jabłoni i forsycji, podbite zieloną runią, jedna za drugą nanizane na sznurki piaszczystych ścieżynek w całej skromności swojej, wtulone w obrót planety z nadzieją, że się uda przetrwać dni bez wojny, ognia i głodu.

Pod Solcem chciałem przepłynąć promem na drugą stronę, ale jeszcze nie chodził. Pojechałem więc pod Najświętszą Marię Pannę i wszedłem na dziedziniec, by jeszcze raz spojrzeć na majestat rzeki. W dole pod skarpą krzątali się ludzie przy swoich domkach, w swoich ogródkach, grabiąc, kopiąc w niespiesznej wiosennej krzątaninie. Wiatr niósł zapach palonych gałęzi. Jakieś brueglowskie to było, te małe ludzkie figurki na tle rozlewisk, odległego srebrnoniebieskiego nurtu i nieba, które zniżało się nad horyzontem, jakby chciało objąć dolinę, powiaty i województwa, jakby chciało ogarnąć, utulić i ukoić cały ten kraj, który, odkąd sięgnąć pamięcią, nie może zaznać spokoju. I jeszcze Najświętsza Maria Panna, strzegąca z wysokiego brzegu swego ludu, jego trzód i pól.

A potem, nowym mostem, przedostałem się na drugi brzeg i zaraz nad samą rzeką do Piotrawina i dalej, w górę biegu z lustrem wód, raz po raz połyskującym z prawej, a gdy dziurawy asfalt piął się na wzniesienia, chwilami widać było cały nurt i drugą stronę, z długim zielonkawym wałem ziem mazowieckich i kieleckich, i przypominało to znieruchomiałą falę, jakby województwa postanowiły wyruszyć w drogę, lecz rzeka je zatrzymała. Drogi z białego wapienia wiodły wśród kwitnących sadów, opadały w dolinę i niknęły z oczu. Prowadziły do niewidocznych wsi na samym brzegu. Wyobrażałem sobie, że ciężką od owoców i ciepłą jesienią zapach jabłek miesza się z zapachem niskiej wody, z zapachem mułu, wodorostów i ryb. Słońce przetoczyło się już na drugą stronę Wisły i stało nad Kielecczyzną. Pomyślałem, że stanę na kawę w szczerym polu, tuż przed Annopolem. A potem przyszło mi do głowy to, co przychodziło od czasu: że mógłbym umrzeć za ten kraj, jeśliby już do tego miało dojść. Po prostu skonać z obrazem tamtego kwietniowego dnia pod powiekami. Niewykluczone jednak, że to moje nieczyste sumienie próbowało zrobić ze mną jakiś interes. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2017