„Dzięki poezji istniejemy"

Kraków, czwartek, 9 marca 2006 roku, godzina 18.00, Sala Mehofferowska w dawnej Izbie Handlowo-Przemysłowej, dziś siedzibie Wydawnictwa Literackiego.Na spotkanie z Ryszardem Kapuścińskim z okazji opublikowania przez Wydawnictwo "Praw natury przyszły tłumy: dostojni goście, wybitni poeci, a przede wszystkim rzesza młodych ludzi, którzy wypełniają także przyległy korytarz. Najpierw Jerzy Trela czyta kilka wierszy, potem zaczyna się rozmowa. Od poezji przechodzimy do innych tematów, potem jeszcze pytania z sali... Dwie niezwykłe godziny, których skrócony, nieautoryzowany zapis publikujemy poniżej.TF.
fot. D. Węgiel /
fot. D. Węgiel /

TOMASZ FIAŁKOWSKI: Spotykamy się z okazji wydania Pańskiego tomu wierszy "Prawa natury". Pierwszą Pana książką poetycką był "Notes", opublikowany dopiero w roku 1986, już po wielu tomach reportaży. Ale debiutował Pan przed laty właśnie wierszami - jak to się stało?

RYSZARD KAPUŚCIŃSKI: Nie potrafię tego wytłumaczyć. Z grupą chłopców z gimnazjum graliśmy w piłkę nożną - i w pewnym momencie przyszło mi do głowy, żeby napisać wiersz. Pobiegłem do domu i zapisałem ten wiersz. Wysłałem go do "Odrodzenia", patrzę za tydzień: wydrukowali. Ogromne przeżycie, bo "Odrodzenie" było tygodnikiem literackim o wielkim prestiżu. Napisałem kilka innych wierszy, wysłałem je do "Dziś i Jutro", do "Przekroju" - i też zostały wydrukowane. Pisałem dalej, ale to były niedobre wiersze, pod Majakowskiego, na którego panowała wtedy moda...

Potem zająłem się reportażem, ale nigdy nie zerwałem kontaktu z poezją. Poeci są dla mnie tymi, którzy przechowują i chronią język. Wielu prozaików po prostu układa jakąś fabułę, natomiast w poezji język jest wszystkim. Ta troska, to myślenie jest szczególnie ważne dzisiaj, kiedy środki masowego przekazu tak straszliwie język zubażają, spłaszczają, prymitywizują.

Milknąca muza

W jednym z utworów z nowego tomu opisując w na poły żartobliwym trybie proces powstawania wierszy, sięga Pan po metaforykę militarną. Wprowadza ona element napięcia, walki o słowo...

Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego raptem zaczyna się pisać jakiś wiersz, to bardzo różnie wygląda u różnych poetów. Widzę tutaj na sali wybitne poetki i poetów, pewnie pomogliby wyrazić stan, w jaki się wtedy wchodzi. Bardzo się przyjaźniłem z Edwardem Stachurą, kiedyś mieszkaliśmy razem w Meksyku, on pisał wtedy swoją przedostatnią powieść "Cała jaskrawość". Wychodził z pokoju i mówił: wiesz, coś mi się takiego pisze. I aż się łapał za głowę, bo to dla niego samego było niesamowite oszołomienie, którego nie umiał zwerbalizować, jakby było coś poza nim, co przez niego przemawia. Myślę, że jest w pisaniu element tajemniczości, niepoznawalności. Choć z drugiej strony są poeci - na przykład mój przyjaciel i wydawca, znakomity poeta niemiecki Hans Magnus Enzensberger - którzy twierdzą, że wszystko precyzyjnie obmyślają, od słowa do słowa, że pracują nad wierszem bardzo świadomie, na chłodno i umieją do niego wracać jak do zwykłego tekstu prozatorskiego.

Tu może być wiele wariantów, ale poezja jest jednak rodzajem nawiedzenia, które na ogół przychodzi w młodości. W antologiach zbierających plon rozmaitych konkursów czy festiwali poetyckich znajdziemy dziesiątki nazwisk, które potem znikają, po paru latach żadne nam już nic nie mówi. Tych, którzy systematycznie piszą wiersze przez całe swoje życie, jest niewielu. Poezja to muza, która zwykle wcześnie opuszcza człowieka, milknie w nas, nie umiemy już jej odnaleźć.

Kiedy się czyta "Cesarza", "Szachinszacha" czy "Heban", także wyczuwa się ślad niesłychanie żmudnej i precyzyjnej pracy nad formą, nad słowem. To nie jest przecież gorący zapis wrażeń z podróży, tylko rodzaj destylatu. Czy poezja miała znaczenie dla Pana warsztatu jako reportażysty?

Nie potrafiłbym pisać swoich reportaży bez poezji. Kiedy podczas pracy natrafiam na opór materii, wtedy sięgam do cudzego tekstu i nie jest to tekst prozatorski, tylko właśnie poetycki. Czytanie wierszy jest dla mnie wtedy bardzo ważne - często wierszy przygodnych, na które trafiam przypadkowo, mam dużą bibliotekę poetycką. Poezja daje takie zagęszczenie, taką intensywność, że możemy w niej szukać inspiracji. I ciągle nam przypomina, że w komunikacji, w przekazie to język jest najważniejszy. Prowadziłem kiedyś w Filadelfii zajęcia dla amerykańskich adeptów literatury. Wśród dwudziestu studentów byli dramaturdzy, eseiści i czterech poetów - i tylko oni rzeczywiście fascynowali się językiem, jego urodą i bogactwem, mieli wyczulenie na jego smak. Smak bardzo ważny również dla prozaika, chociaż on sobie nie zawsze z tego zdaje sprawę.

Bez poezji nie byłoby literatury, bez literatury nie ma kultury, a bez kultury - społeczeństwa. W tym sensie dzięki poezji istniejemy, nawet jeśli poezja współczesna bywa mało komunikatywna i bez przygotowania nie możemy jej zrozumieć.

Trudno nie zapytać szczegółowiej o Pana wybory poetyckie, o ulubionych autorów naszych i obcych.

O, jest ich bardzo wielu. Ostatnio przeżywam fascynację trójką wielkich poetów włoskich: Ungaretti, Quasimodo, Montale... To cudowna poezja, która stara się uchwycić wrażenia, przeżycia, stany niedające się wypowiedzieć w sposób niepoetycki. Czasem ogarnia nas pewien nastrój, czujemy w sobie coś, dzięki czemu istniejemy, ale czego nie potrafimy wyrazić - i wtedy zwracamy się do poetów. Więc poezja włoska. Także poeci starsi, aż po Dantego. Wracam też do tragedii greckich - zanika wtedy poczucie, że minęło dwa i pół tysiąca lat od ich powstania, są ciągle świeże i jedyne, które tak umieją wypowiedzieć dane uczucie, pogląd, dramat. Od wielkich greckich tragików i poetów, poprzez średniowiecze, tyle tego jest, tyle można czytać! Są języki, które niosą w sobie zarodek poezji, szczególnie dobrze wyrażają jej śpiewność, piękno - łaciński, włoski, hiszpański, portugalski, rosyjski. Z językiem polskim jest podobnie, i pewnie dlatego nasza poezja była zawsze mocniejsza od naszej prozy. Skarby naszej literatury to są przede wszystkim skarby poetyckie.

Mafia poetów

Kiedy w połowie lat 80. ujawnił się Pan jako poeta, czy zmieniło to coś w Pana pisarskim życiu?

Odkryłem, że istnieje coś w rodzaju środowiska poetyckiego - nie chcę używać słowa "mafia"... Kiedy wydrukowałem "Notes", raptem zacząłem dostawać wiersze od poetów, których zupełnie nie znałem. Znalazłem się jakby w wewnętrznym obiegu: poeci przysyłają wiersze innym poetom w nadziei, że zostaną lepiej zrozumiani, bo często natrafiają na zarzut niezrozumiałości. Powstaje rodzaj wspólnoty opartej na solidarności, szukaniu bratnich dusz i bratniej wrażliwości. Tak jest nie tylko w Polsce. We wspomnianej Filadelfii w bibliotece uniwersyteckiej wyodrębniono specjalny pokój, w którym jest tylko poezja. Są czasopisma tylko jej poświęcone, księgarnie, gdzie można znaleźć tylko tomy poetyckie. Tworzy się zamknięty świat, zjawisko interesujące socjologicznie i kulturowo, moim zdaniem niesłychanie ważne.

W polskiej tradycji poezja była przede wszystkim obecna jako element życia publicznego. Czy i my zmierzamy dzisiaj w kierunku takich obiegów zamkniętych?

Myślę, że tak się dzieje w każdej dziedzinie. Podobnie jest w malarstwie, w muzyce poważnej. Współczesna sztuka tzw. wysoka wyodrębnia się i tworzy zamknięte środowiska; ci ludzie się znają, kontaktują, mają swój specyficzny język; kiedy się spotyka dwóch poetów, zaczynają rozmawiać innym językiem. Wejście w to środowisko było dla mnie niezwykle cenne.

Skąd jednak decyzja, by w nie wejść? Jakie były okoliczności publikacji "Notesu"? Rok 1986 to czas szczególny...

Stan wojenny przerwał dotychczasowy rytm mojego życia. W tygodniku "Kultura" niemal wszyscy należeliśmy do "Solidarności", po 13 grudnia nasze pismo zostało zamknięte. Nie bardzo wiedziałem, co dalej robić; nastawiony zawsze na podróż i reportaż, szukałem innych sposobów wyrażania siebie. Zacząłem prowadzić zapiski, które złożyły się na pierwszy tom "Lapidarium" - i pisać wiersze. Reportaż polega na opisywaniu świata zewnętrznego: jedziemy, zbieramy materiał. Kiedy świat zewnętrzny zostaje zamknięty, człowiek odwraca się do wewnątrz i zaczyna tam znajdować rozmaite rzeczy. A potem wróciłem do reportażu, napisałem "Imperium", "Heban", "Podróże z Herodotem".

W "Podróżach z Herodotem" też jednak wychodzi Pan poza ramy gatunku. Trudno mówić o reportażu sensu stricto, to coś znacznie więcej.

Trzeba szukać własnej formy dla opisania świata. To dosyć banalne stwierdzenie, ale jest tyle książek, na Targach we Frankfurcie pojawia się ich co roku kilkaset tysięcy, nie sposób tego nawet obejrzeć. Produkuje się masę tytułów, w większości niepotrzebnych, a przecież to, co się ukazuje, stanowi niewielki procent z tego, co powstaje. Mówi się, że internet i komputery wykończą literaturę, ale to nieprawda. Pisanie wynika z wielkiej potrzeby człowieka, by wypowiedzieć coś, co ma na sercu. Niewielu to potrafi, Bruno Schulz powiedział pięknie, że talent jest rzadko rozsiany w planie świata, a Czechow uważał, że utalentowany pisarz trafia się raz na dwa miliony. Natomiast książki piszą wszyscy - piosenkarki, futboliści. Pamiętajmy jednak, że świat książki jest światem ograniczonym, nie wszędzie sięga, są kultury, w których się książek nie pisze.

Ale recytuje się poezję...

Cywilizacja afrykańska nie znała pisania, nie znała alfabetu. Literatura istniała wyłącznie w postaci mitu, pieśni, poezji. Pieśni tworzonej spontanicznie, która istniała tylko w chwili, kiedy została odśpiewana - bądź mitu przekazywanego z pokolenia na pokolenie, ale ciągle w formie niezapisanej. Była to literatura stale się przekształcająca, ponieważ mit powtórzony przez następne pokolenie był już trochę inny niż w chwili swoich narodzin. Jeżeli spojrzymy na dzieje ludzkości, to literatura zapisana stanowi tylko niewielki wycinek, ogromna większość literatur na przestrzeni wieków była przekazywana ustnie.

Do tego jednak trzeba było mieć inną pamięć niż nasza. Dzisiaj żyjemy w cywilizacjach pozbawionych szkoły pamięci, a kiedyś ćwiczenie pamięci było podstawowym zajęciem człowieka. Kiedyś jechałem w Iranie autobusem, siedział niedaleko mnie chłopak, może dziesięcio- albo dwunastoletni, i cały czas coś mówił do siebie. Pytam kierowcy, co on mówi, i słyszę w odpowiedzi: recytuje "Księgę królewską" Ferdausiego. Takie dziecko zna na pamięć całe strofy największego poety irańskiego! U nas problemem staje się zapamiętanie jednego wierszyka, jedyni, którzy mają wyćwiczoną pamięć, to aktorzy. Tymczasem pamięć i poezję łączy ścisły związek.

Słowo i obraz

Pan nie tylko wspaniale opisuje świat, również fotografuje. Wydaje Pan albumy ze swoimi zdjęciami, a równocześnie zabrania ilustrowania swoich reportaży. Dlaczego?

Nigdy się nie godziłem, by moje teksty reportażowe ilustrować fotografiami, ponieważ są to dwa zupełnie różne sposoby widzenia, odbierania i opisywania świata. Gdy gdzieś jadę, to podczas zbierania materiału do reportażu nie fotografuję, a kiedy fotografuję - nie zbieram materiału do tekstu. Kiedy z kimś rozmawiam, interesuje mnie, co mój rozmówca ma do powiedzenia, jego myśl, jego opowieść są dla mnie najważniejsze. Często nie zapamiętuję jego twarzy; ważne jest jego słowo. I odwrotnie - jeżeli robię komuś zdjęcie, interesuje mnie jego twarz. Nawet gdyby coś do mnie powiedział, to często nie rozumiem jego języka, ale ma niezwykłe spojrzenie, niezwykłą ekspresję twarzy. Twarzy, która mówi.

Człowiek nie tylko ma język, człowiek jest językiem. Często pytają, jak się porozumiewałem w tym czy innym miejscu. Nie porozumiewałem się, bo nie znałem języka mieszkających tam ludzi, ale z ich mimiki, ze sposobu reagowania, z temperatury, jaką wydzielali, mogłem odczytać bardzo dużo. Każdy człowiek jest w gruncie rzeczy dwujęzyczny: jednym językiem mówi, drugi to język jego twarzy, gestów, nastroju, sposobów zachowania się; język bardzo bogaty. Fotografujemy język milczącej ekspresji człowieka, zapisujemy w naszych tekstach język, którym on do nas mówi. To dla mnie dwie różne rzeczy.

Gdy przyjeżdżam gdzieś na tydzień, to przez pięć dni zbieram materiały do reportażu i rozmawiam, a w szósty dzień biorę aparat i fotografuję. Wtedy zaczynają mnie interesować szczegóły, na które wcześniej nie zwracałem uwagi: jakiś gzyms, kompozycja dachów czy niezwykła brama, buty człowieka, który siedzi na ławce, scena rodzajowa. To język niemy, ale świat mówi do mnie i tym językiem, i staram się go zanotować na taśmie albo aparatem cyfrowym.

Jak można pogodzić wrażliwość czy nawet nadwrażliwość, pozwalającą reporterowi dostrzec to, czego inny nie dostrzeże, z potrzebą obiektywizmu?

Obiektywizm nie istnieje. Gdyby ktoś pisał obiektywnie, w ogóle by nie pisał. Każde pisanie jest formą zaangażowania. Wszystko jest wyborem. Nie można opisać całego świata, opis jest zawsze rodzajem selekcji, filtrujemy go przez nasze myślenie, odczuwanie i doświadczenie. Pisanie czy fotografowanie to zawsze jakaś forma deklaracji artystycznej czy ideowej. Opisywanie jest subiektywne, nie da się opisać niczego, w co nie bylibyśmy zaangażowani emocjonalnie. W związku z tym poetyckie usposobienie nie kłóci się z usposobieniem reportera. Reporter powinien starać się odtworzyć rzeczywistość możliwie najwierniej, ale wszystko jest przybliżeniem, chodzi tylko o stopień przybliżenia do tego, co wydaje się nam obiektywne. Tyle że świat dla nas obiektywny jest już subiektywny, drugiemu człowiekowi będzie się wydawał zupełnie inny. We wszystkim tkwi ogromny ładunek osobisty. Anglosasi mówią o obiektywnej prasie, uważają, że tekst artykułu czy reportażu musi być obiektywny - ale to oczywista nieprawda, nic takiego nie istnieje.

Można by się spodziewać, że Pańskie wiersze będą "notatkami podróżnika", tymczasem jest to przede wszystkim poezja refleksji egzystencjalnej, metafizycznej, idzie w zupełnie innym kierunku niż reportaże.

Bo to jest właśnie to, co się w reportażu nie mieściło. Reportaż ma jednak swoje wymagania i prawidła, swój sposób formułowania obrazu świata, nie powinno się w nim zbyt dużo pisać o osobistych stanach ducha, czytelnik od razu wyczuje zgrzyt. A tymczasem gdzieś tam się w nas odkładają uczucia i wrażenia, dla których trzeba szukać innej formy.

Książki nienapisane

Jakie są Pana najbliższe plany pisarskie?

To temat zawsze bolesny. Trudno na to pytanie odpowiedzieć również dlatego, że człowiek ma szereg różnych planów i nie wie, co jeszcze z nich wybierze. Zaproszono mnie niedawno na spotkanie, gdzie miałem opowiedzieć o swoich książkach nie- napisanych. To jest dobry temat, bo obok książek, które się pisze, jest zawsze dużo takich, których się nie napisało. I są ludzie, których interesują właśnie te książki.

A są wśród nich takie, których Pan szczególnie żałuje?

Zawsze podróżowałem dużo więcej, niż byłem w stanie zapisać. Podróżowanie jest bezcenne: stanowi źródło, inspirację. A równocześnie jest strasznie czasochłonne, wymaga ogromnych przygotowań. Wyczerpuje fizycznie, bo podróżuje się na ogół w ciężkich, czasem niebezpiecznych warunkach. Wyczerpuje też psychicznie: wkraczamy w obcy, nieznany świat, ze świadomością, że być może jesteśmy w tym miejscu jedyny raz w życiu, że człowieka, którego widzimy, nigdy już nie spotkamy. Napięcie jest tak ogromne, że po podróży, która zwykle trwa kilka miesięcy, czujemy się bardzo wyczerpani. Trudno uprawiać taki zawód przez kilkadziesiąt lat. Reporter na ogół przypomina pilota-oblatywacza nowych modeli samolotów odrzutowych: pracuje tylko do pewnego okresu.

Poza tym przez wiele lat byłem korespondentem, a w tej pracy jedno wydarzenie goni drugie, nakładają się na siebie, nigdy nie wiadomo, dokąd człowiek zostanie skierowany. Ma dużo przeżyć, a nie ma szansy, by je opisać, bo pisanie wymaga koncentracji, skupienia, uwagi. Dlatego dużo było takich książek, które chciałem napisać, ale nie miałem kiedy, bo już były następne wyjazdy, następne przewroty i zawieruchy. Byłem w ponad stu krajach, a napisałem książki, które się dzieją w mniej niż dwudziestu. Poza tym nie każda podróż jest równie inspirująca, czasem wracamy i czujemy, że mamy puste ręce.

Wróćmy jednak do planów...

Niedługo wyjdzie mała książeczka dotycząca problemu, któremu poświęciłem swój wykład na Uniwersytecie Jagiellońskim dwa lata temu, odbierając doktorat honoris causa tej znakomitej uczelni: problemu Innego. Coraz więcej jest ludzi na świecie i coraz więcej z nich migruje. Wielkie migracje prowadzą do zderzenia się cywilizacji, które może wzbogacać, ale może być też niszczące, zabójcze. Na końcu drogi albo znajdziemy możliwość porozumiewania się, kontaktu, wzajemnej wymiany bogactw, wartości, albo się pozabijamy. Nasz świat jest przecież naładowany straszliwą ilością broni, łatwo dostępnej i taniej.

Jest nas w tej chwili 6,5 miliarda, co roku przybywa 80 milionów. A równocześnie żyjemy na planecie, na której nie ma rządu centralnego, wspólnego języka, wspólnej religii ani żadnych mechanizmów, którym wszyscy mieszkańcy by się podporządkowali. To właściwie wielki triumf człowieka, że w ogóle istniejemy i że wszystkie konflikty zbrojne obecnie trwające - jest ich 41 - obejmują mniej niż jeden procent ludności Ziemi. Ogromna większość żyje, lepiej czy gorzej, ale w warunkach pokoju. Teoretycznie moglibyśmy się przecież dawno pozabijać.

Świat w ruchu

Mieszkając w jakimś miejscu, nie zastanawiamy się nad tym, co się dzieje na świecie, nie myślimy o tym, nie mamy na to czasu. Jest jednak coś takiego jak nasza planeta, na której nam wszystkim przypadło żyć, a jej mieszkańcy stają się coraz bardziej ruchliwi. Ruch turystyczny w zeszłym roku objął już prawie miliard ludzi. Wielu emigruje, żeby znaleźć lepszą pracę, lepsze warunki życia; innych wypędziły wojny, głód, choroby. Trudno znaleźć rodzinę, w której by ktoś dokądś nie jechał albo nie myślał o wyjeździe. Nasze życie staje się coraz bardziej niepewne, znajdujemy się na ruchomych piaskach i mamy coraz większe problemy z tożsamością.

Wszyscy na tej sali jesteśmy przedstawicielami białej rasy, ale biała rasa stanowi w tej chwili tylko 14 procent ludności naszej planety. Jesteśmy niewielką mniejszością. Przez 500 lat Europa znajdowała się w uprzywilejowanej sytuacji: rządziła światem, narzucała swoje prawa, normy, wzorce kulturowe, religię. Dziś świat już nie chce, żeby Europa dalej panowała, każdy pyta: dlaczego nasza kultura ma być gorsza? Niedawno rozmawiałem z misjonarzem z Podlasia, który pracował wśród Indian na granicy Brazylii i Paragwaju. Przyjeżdża do niego biskup i pyta, ilu Indian nawrócił. A on na to: mam z tym problemy. Kiedy do nich idę, tłumaczą mi, że nie potrzebują innego boga, wystarczy im ten, którego znają poprzez mity. Nasz bóg jest dobry, mówią - jak trzeba deszczu, to się pomodlimy i deszcz spadnie, jak trzeba nam urodzaju, to wymodlimy urodzaj.

Budzą się kultury i cywilizacje, które chcą być szanowane, poważane, uznawane. Mówimy o kryzysie w Unii Europejskiej, ale to tylko nasze małe europejskie podwórko, poza nim wchodzimy w zupełnie inny świat, z inną skalą wartości i sposobem myślenia. Jako społeczność po raz pierwszy stykamy się z nową rzeczywistością kulturowo-cywilizacyjną, z Innym, którego spotykali wcześniej tylko dyplomaci, handlowcy i misjonarze.

O jakim miejscu chciałby Pan teraz napisać? Gdzie chciałby się Pan znaleźć jako reporter?

Trudno odpowiedzieć, świat jest tak pasjonujący... Największą różnicą między młodzieżą w naszym kraju i starszymi pokoleniami jest swoboda podróżowania. Kiedy dzisiaj latam po świecie samolotami, wszędzie widzę młode Polki i Polaków. Na moje wieczory autorskie za granicą przychodzi młodzież polska, która tam studiuje czy sobie dorabia. Ruchliwość młodego pokolenia jest ogromna. Dzisiaj nie można sobie właściwie wyobrazić człowieka stacjonarnego. I taki będzie ten świat, w takim kierunku się rozwija.

Kiedyś zresztą byliśmy ruchliwi, wszyscy pochodzimy przecież od plemion zbieracko-łowieckich, nasi przodkowie wyruszali, żeby zdobyć pożywienie, tworząc kilkudziesięcioosobowe grupy; większa grupa miałaby kłopoty z poruszaniem się, mniejsza byłaby za mała, żeby się obronić. Wiele tysięcy lat żyliśmy w ruchu, dopiero rolnictwo to zmieniło. Od tego czasu zaczyna się nowa epoka, w której człowiek trzyma się swojej ziemi, dba o nią, uprawia ją, wyznacza jej granice, toczy o nią wojny. My się z tej epoki właśnie wyzwalamy, wracając do prapraźródeł. Znowu stajemy się ludźmi ruchliwymi, inne wartości zaczynają być dla nas ważne. W XVII czy XVIII wieku było ważne, żeby mieć dużo ziemi - tak powstawały imperia brytyjskie, francuskie, rosyjskie. Siłę kraju mierzyło się rozmiarami jego terytorium. Dzisiaj takie kryteria już nie obowiązują. Największy kraj w Afryce nazywa się Sudan i jest to jedno z najsłabszych państw na tym kontynencie.

Dzisiaj wszędzie jest ciekawie. Dlatego trudno mi powiedzieć, gdzie chciałbym się znaleźć. Planuję w lecie podróż na Pacyfik, by dotrzeć do miejsca, do którego dotarł kiedyś, w czasie I wojny światowej, krakowianin, Bronisław Malinowski. Było dwóch twórców reportażu i żaden nie był reporterem. Jeden to Herodot: to on wymyślił ideę, że trzeba poznać świat, żeby poznać siebie, bo nasza kultura odbija się w innych kulturach jak w lustrze i żeby zobaczyć, czym jesteśmy, trzeba zobaczyć najpierw, czym są inni. Był właściwie pierwszym globalistą. A druga z tych osób to Bronisław Malinowski, który urodził się w Krakowie, był doktorem UJ, wyjechał w czasie I wojny światowej na Wyspy Trobriandzkie i stworzył teorię tzw. badań terenowych, podstawę antropologii, ale i współczesnego reportażu. Zaświadczył ją swoim gestem, rozbijając namiot pośrodku wioski tubylczej, co wówczas było szokiem, czymś niepojętym.

Więc chciałbym pojechać na te wyspy - i chciałbym też napisać książkę o świecie XXI wieku, który będzie światem młodych obecnych na tej sali. Staną przed nim problemy wielokulturowości, wielorasowości, wieloreligijności, szalenie naładowane emocjonalnie. Z jednej strony otwierają możliwość porozumień i cennych kontaktów, z drugiej niosą wiele niebezpieczeństw.

Planował Pan książkę o Ameryce Łacińskiej...

To jedna z tych książek do napisania, ale muszę się liczyć z realiami, z tym, co da się zrobić. Bardzo bym chciał napisać o Ameryce Łacińskiej, bo to jest kontynent fascynujący ze względu na przyszłość: miejsce, gdzie w skali kontynentalnej udało się stworzyć nową rasę, rasę mieszańców. Rasa biała konkwistadorów, a więc hiszpańsko-portugalska, a potem także włoska i innych krajów Morza Śródziemnego, połączyła się z rasą indiańską, miejscową, i powstał nowy typ antropologiczny. To jest doświadczenie wyjątkowe dla całej ludzkości, warto napisać, jak do niego doszło i jakie są jego perspektywy.

Pasjonuje mnie też temat odradzania się rasy czysto indiańskiej. Wydawało się, że Hiszpanie wyniszczyli ludność miejscową, tymczasem Indianie schowali się za chmury: wyniszczeni w dolinach, poszli w Andy, za granicę chmur. Teraz w miarę rozwoju demograficznego schodzą w dół i zaczynają odzyskiwać swoje miejsce, swoje terytoria, swoją kulturę. Niedawno nawet objęli władzę w państwie: Evo Morales, prezydent Boliwii, jest Indianinem.

Pytania z sali

Która z form artystycznej wypowiedzi jest dla Pana największym wyzwaniem?

Ciągle reportaż. To dziedzina, w której najlepiej i najpełniej umiem się wyrazić. Żyjemy zresztą w epoce, którą amerykański antropolog Clifford Geertz nazwał epoką "zmieszanych gatunków". Coraz więcej pojawia się książek, których gatunek trudno określić: czy to reportaż, czy już powieść, czy raczej esej. I chodzi często o książki wspaniałe, wielkie, bardzo ważne. Weźmy książkę tak klasyczną, jak Levi-Straussa "Smutek tropików": mamy w niej i pamiętnik, i esej, i reportaż, i traktat antropologiczny, i notatnik. Tradycyjne nazwy gatunków literackich są adekwatne do czasów, kiedy literatura dawała się łatwo podzielić. Dzisiaj już tak nie jest. Po polsku mówimy o reportażu literackim - on jest mi najbliższy.

Czy panujący dziś szum i chaos informacyjny nie doprowadzi do apatii odbiorców?

To jest bardzo negatywne zjawisko charakterystyczne dla naszej cywilizacji, ale nie mamy na nie wielkiego wpływu. Szum informacyjny wynika z wielu powodów: z ogromnego postępu w dziedzinie technik komunikacyjnych, ale także z przyczyn ekonomicznych. Kiedy wielki kapitał odkrył, że informacja to biznes, towar, który można sprzedać, wtedy rzucił się na świat mediów i zaczął go skupować. I pojawiło się zjawisko, z którym dzisiaj mamy do czynienia. Dawniej redaktor naczelny pytał korespondenta czy reportera: do jakiej prawdy doszedłeś? Teraz nie pyta już, czy to prawda, czy nieprawda, ale: czy przyniosłeś coś, co się dobrze sprzeda? To zmieniło zawód dziennikarski i sytuację w świecie mediów.

Kiedy wystukamy w wyszukiwarce internetowej hasło na jakiś istotny temat, pojawi się kilkadziesiąt tysięcy informacji ułożonych w zupełnie dowolny sposób, bez żadnego sita czy selekcji. Wszystko jest równie ważne. Przeciętny człowiek, który nie jest specjalistą w danej dziedzinie, nie może sobie z tym poradzić. To sposób manipulowania umysłem ludzkim. Dawniej robiła to cenzura, której istota polegała na tym, żeby do informacji nie dopuszczać, teraz sytuacja się odwróciła i mamy nadmiar informacji. Nasz umysł ma ograniczoną pojemność, nie możemy tego przeskoczyć, jeśli informacji jest za dużo, następuje zamulenie, osłabienie zdolności percepcji. Wtedy nie wiedzieliśmy - i teraz też nie wiemy.

Przyspieszenie obiegu informacji, tak gwałtowne, że nie jesteśmy w stanie nawet go śledzić, łączy się ze zjawiskiem jej spiętrzenia. Informacja nie może się przecisnąć, spiętrza się jak kry na rzece, kiedy puszczają na wiosnę lody. Żyjemy w cywilizacji, w której nasze umysły i nasza zdolność rozumienia świata podlegają tym dwóm negatywnym fenomenom. To bardzo niebezpieczne zjawisko. Wielu myślicieli, politologów i specjalistów od komunikacji zastanawia się nad nim, nikt jednak nie znalazł sposobów na jego przezwyciężenie.

Spisali i opracowali TS i TF.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (05/2007)