Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Za to konieczny, bezwzględny wręcz jest zakaz epatowania siebie i innych jakimikolwiek emocjami. Nadmiar czegokolwiek - słów, uczuć, nastroju. Niewczesna chęć zaznaczenia swojej roli. Pokusa "bycia mędrcem" tam, gdzie upokorzony jest każdy zadający pytania w przekonaniu, że odpowiedź winna być dana w tej samej chwili.
Nasze trzy dni kolejnej żałoby narodowej były lekcją i zdaną, i niezdaną. Tysiące ludzi połączyły w modlitwie, a setkom tysięcy, choćby przez zmienione programy rozrywkowe, umożliwiły refleksję nad ważnym i nieważnym. Sądzę jednak, że nie tylko ja zaczęłam już w drugiej czy trzeciej godzinie odwracać oczy i uszy od programów, gdzie eksploatowano tragedię pielgrzymów polskich spod La Salette w sposób niedający się znieść, z pedałem gazu wciśniętym nieustannie do oporu, z podnieconymi reporterami niewahającymi się zadawać pytania łamiące wszelką intymność, z moralistami próbującymi od razu znajdować frazesy o Bogu i cierpieniu tak gładkie, jakby żaden z nich nie dotykał progu niepokonalnej tajemnicy. Nie można nikomu odmówić dobrej woli, a jednak wciąż nasuwała się refleksja, że może tragedia i cierpienie lepiej były uszanowane wtedy, gdy dokumentacji i zapisu, i możności kontaktu z ofiarami wydarzeń mogliśmy mieć mniej niż dzisiaj...
Może szczególnie dotkliwie dawała o sobie znać pewna ważna niesłuszność, komunikaty trzydniowe tworzyły obraz świata, w którym obecna była tylko ta jedna tragedia: zdruzgotanego, płonącego autobusu pod Grenoble. Wszystko, co w świecie działo się w tym samym czasie, przestało się liczyć. Także inne cierpienia i inne straszne zgony. Zakładnicy-misjonarze porywani i mordowani w Afganistanie przez talibów. Ginący w setkach katastrof na innych drogach Europy. Ratowani z powodzi i z ognia w krajach dotkniętych klęskami żywiołowymi. Ginący z głodu w Darfurze, tak odległym, jakby go nigdy nie było na mapie. Programy informacyjne i publicystyczne zamilkły na wszystkie inne tematy. Kiedy w tę samą niedzielę z szosy pod Poznaniem odwożono do szpitali trzydziestu rannych Białorusinów, próżno było pytać spikerów, kto ich odwiedzi, podobnie jak próżno było się zastanawiać, czy nasza ofiarność obejmie nie tylko poszkodowanych rodaków z maryjnej pielgrzymki, ale także na przykład ofiary o dzień wcześniejszej trąby powietrznej pod Częstochową - skoro o jednej pomocy głośno, a o tamtych innych nic nie słychać...
Teraz, z perspektywy kilku już dni, tym bardziej niewczesne wydaje mi się demonstracyjne zgorszenie niektórych koncertem rockowym odbytym w Warszawie na granicy kończącej się żałoby (tym bardziej że zaczęli minutą ciszy). A najdotkliwsza jest wiadomość, która przedarła się do dzienników zaraz po żałobnej trzydniówce: że w polskich szpitalach deficyt krwi grozi odkładaniem nawet tych operacji, które ratują od śmierci nowonarodzone dzieci. Krwiodawcy bowiem masowo wyjechali na urlopy...