Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
O mały włos doszłoby do bojkotu tegorocznego festiwalu polskich filmów w Gdyni (16 – 21 września). Wszystko przez Komitet Organizacyjny, w którego składzie znajduje się grupa trzymająca obecnie władzę w rodzimej kulturze i kinematografii, w tym Radosław Śmigulski (PISF), Paweł Lewandowski (MKiDN), Jacek Kurski (TVP) i Jacek Bromski (Stowarzyszenie Filmowców Polskich).
Przypomnijmy: decyzją tego właśnie ciała odrzucono trzy tytuły rekomendowane do konkursu przez Zespół Selekcyjny, złożony z filmowców. Ów ostatni podmiot okazał się przez chwilę ciałem fantomowym - złamana została umowa, wedle której Komitet miał zatwierdzić pierwsze osiem tytułów z polecanej przez selekcjonerów dwudziestki. Tymczasem z żelaznej listy zniknęła „Mowa ptaków” Xawerego Żuławskiego, „Supernova” Bartosza Kruhlika i „Interior” Marka Lechkiego.
Wywołało to wrzenie w środowisku filmowym. Swe oburzenie wyraził także Wojciech Marczewski, przewodniczący Rady Programowej festiwalu, a potraktowani instrumentalnie członkowie Zespołu Selekcyjnego zaczęli po kolei składać rezygnacje. Dorzućmy do tego dwuznaczną rolę Bromskiego. Jego film „Solid Gold”, który nawiązuje do głośnej afery z Trójmiasta i za chwilę może zostać wykorzystany jako przedwyborczy oręż partii rządzącej, znalazł miejsce w konkursie. Wedle oświadczenia dyrektora festiwalu Leszka Kopcia, reżyser nie brał udziału w dyskusji wokół swego filmu, podobnie jak w przypadku tytułów przez siebie wyprodukowanych. Z daleka czuć jednak tak zwany konflikt interesów, choć do tej pory mało komu to przeszkadzało. Tym razem jednak sprawy poszły zbyt daleko.
Zlekceważenie przez organizatorów (czytaj: sponsorów) decyzji filmowców pokazało nie tylko skalę zależności polskiego kina od „dobrozmianowej” koniunktury. Unaoczniło także, jak łatwo poróżnić i tak już podzieloną filmową rodzinę. Dzisiejsi decydenci świetnie wyczuwają, gdzie w środowisku przebiegają główne osie konfliktu. Zwłaszcza, że dotychczasowy „układ zamknięty” polskiego kina od początku próbuje odnaleźć się w nowych warunkach, umościć się i utrwalić swoją pozycję. Grozi nam więc nie tylko polityczna cenzura i ponowna centralizacja, ale jeszcze większa feudalizacja przemysłu filmowego.
Właśnie przeciwko zblatowanym z władzą baronom wystąpili obrońcy filmu Żuławskiego i jego odrzuconych kolegów. Wielu z nich nie widziała jeszcze rzeczonych tytułów, ale nie godzi się na marginalizowanie głosu kompetentnych przedstawicieli środowiska. Nawet, jeśli na siłę upolitycznia wykreślone filmy, to ma swoją rację – zwłaszcza w kontekście konkursu, gdzie znalazły się aż dwie wystawne i skazane na komercyjny sukces produkcje związane z Piłsudskim i bardzo słaby, znany już z kin film o Karskim, blokując tym samym miejsce filmom bardziej autorskim.
Ponieważ internet coraz bardziej na ten temat buzował i pojawiła się realna groźba, że wrześniowe święto polskiego kina stanie się jego pogrzebem, decydenci podjęli działania łagodzące nastroje. Zwołane w trybie nadzwyczajnym ponowne posiedzenie Komitetu Organizacyjnego przywróciło do konkursu trzy rekomendowane tytuły, w tym „Mowę ptaków” oraz „Żużel” Doroty Kędzierzawskiej, która wcześniej swój film wycofała.
Czytaj także: Z drugiej strony widać lepiej - Anita Piotrowska o ubiegłorocznym Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni
Sukces? W szerszej perspektywie chyba jednak pyrrusowy. Dowiedzieliśmy się raz jeszcze, kto w tej grze rozdaje karty. Dodajmy: mocno znaczone. Nie tak dawno w „Gazecie Wyborczej” Jędrzej Słodkowski przekonywał, jak skutecznie minister Piotr Gliński realizuje dzisiaj w kulturze upowszechnioną przez prof. Andrzeja Zybertowicza „koncepcję reformowania przez rozwibrowywanie”. Chodzi o socjotechnikę, która polega na wprowadzaniu jakiejś instytucji w okres drgań, a następnie w stan kontrolowanej destabilizacji i chaosu, czego efektem ma być „wywołanie niepewności i potrzeby znalezienia nowych układów odniesienia”. Odwołanie szefowej PISF Magdaleny Sroki, likwidacja zespołów filmowych i obecny zamach na Gdynię, „uratowaną” w ostatniej chwili dzięki interwencji prezesa SFP, miałyby więc być tylko „skoordynowanymi posunięciami rozwibrowującymi”, które jednak małymi kroczkami i w białych rękawiczkach rozmontują dawny system i fundują nam po cichu rewolucję kulturalną. A legitymizuje ją nie tylko następne zwycięstwo w wyborach, nie tylko miękkie karki podległych ministrowi urzędników, ale i postawa samych filmowców, którzy nie potrafią się wznieść ponad swój partykularny interes.
I mowa tu nie tylko o tych, którzy spoufalają się z obecną władzą, ale i o tych, którzy zbyt łatwo wchodzą w buty ofiar systemu i podpinając się pod gdyńską aferę, walczą tak naprawdę tylko o swoje.
Więcej o „Mowie ptaków” w najbliższym numerze „Tygodnika Powszechnego”.