Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Z kategorii „wspomnienia multimedialne” szczególnie zapadły mi w pamięć wyprawy z moją babcią do takich jednostek administracyjnych jak Ruda Śląska-Wirek, Katowice-Kostuchna czy rolnicza dzielnica Katowic, Podlesie Śląskie. Celem podróży fiatem 125p były tamtejsze placówki uspołecznionego handlu detalicznego z asortymentem przemysłowym, ogrodniczo-gospodarskim oraz odzieżowo-obuwniczym – obowiązuje nas chwilowo takie nazewnictwo, albowiem właśnie kończyła się epoka PRL. Są to wspomnienia multimedialne, ponieważ zapamiętałam stamtąd, poza żartami babci, przebiegiem trasy i portretem Jima Morrisona na tablicy przy wjeździe do Podlesia, intensywne zapachy tworzyw sztucznych, chemikaliów, etyliny i nieodłączny ból głowy po tym koktajlu. Nie rozumiałam, dlaczego zamiast takich atrakcyjnych i światowych miejsc jak domy handlowe w centrum Katowic odwiedzałyśmy zakątki dla kilkulatki równie pasjonujące co „Koncert Życzeń”. Później dowiedziałam się, że babcia praktykowała coś, co dzisiaj nazwano by „smart shoppingiem”, ponieważ domy handlowe Społem i GS w tych mało dynamicznych dzielnicach miast oferowały wyroby dobre jak z Peweksu, tylko rzucano ich tam więcej, niż wymagał tego miejscowy popyt. Babcia miała najwidoczniej swoją mapę takich miejsc, w których można było uniknąć kolejek, przepychanek czy różnych czynności o charakterze półmagicznym (zamawiania, zaklinania, układania się z kimś, zaklepywania towaru), charakterystycznych dla czasów niedoboru. Trzeba było jedynie znać zakamarki i wiedzieć, gdzie po sandały, gdzie po jajcarnię, a gdzie po meble gięte.
Te przygody przypomniały mi się ostatnio, gdy okazało się, że potrzebuję małego AGD. Suszarka do włosów dokonała samozapłonu podczas użytkowania i chciałam kupić nową. W swojej naiwności postąpiłam pewnie tak samo, jak zrobiłabym 5 czy 10 lat temu, i wybrałam się do supermarketu, w końcu tam chodzi się po „wszystko”. Wkrótce przekonałam się, że jest to wiedza nieaktualna. Nawet w dużych sklepach okrojono mocno działy przemysłowe i np. w tym tygodniu nie ma suszarek, ale mogę za to kupić w okazyjnej cenie hantle, grabie i kryminały skandynawskie. Supermarket przez długie lata obiecywał, że zmieści mniej więcej wszystko pod jednym dachem. To pozwalało odpocząć od zbieracko-łowieckiego modelu wyprawy po dobra, a wielu Polakom zapewniło nowy typ relaksu: przebieranie, oglądanie, chodzenie po alejkach. Nie trzeba było już zastanawiać się i kombinować. Obecnie, jak się przekonałam, znów trzeba.
Dzisiejszy globalny system zaopatrzenia i dystrybucji oparty na krótkich dostawach, szybkiej wymianie towarów i outletach zaczął nieco przypominać świat zakupowych wypraw mojej babci: chcąc kupić np. suszarkę, musimy wiedzieć, gdzie akurat ją rzucili. To paradoks, bo w czasach obfitości towarów, a nawet ich marnowania, jedynie pozornie możemy kupić sobie wszystko; bardzo często dostępne jest wszystko, oprócz tego, czego potrzebujemy. Mamy mnóstwo sklepów wielobranżowych, w których nieustannie trwają jakieś promocje, ale nie ma stałości. Nie trzeba już polegać na poczcie pantoflowej, jak w czasach analogowych, bo w poszukiwaniach pomagają aplikacje, ale bywa, że koniec końców i tak czeka nas wyprawa do najbardziej zapomnianej dzielnicy.
Istnieje też nadal szeptany obieg informacji co do tego, który sklep jednej i tej samej sieci dyskontowej ma lepsze dostawy, a do którego nie warto, albo gdzie i kiedy można kupić takie delikatesy jak np. ręcznik. Popularne sieci handlowe wypuszczają też krótkie serie produktów, o które trwają wyścigi niczym kiedyś o bluzy Barbary Hoff. Oczywiście, wszystko jest, ale w internecie, bo do takich zakupów przyzwyczajają się klienci i zachęcają ich biznesy; to jednak oznacza czekanie (zupełnie jak kiedyś w kolejce), a nawet równie PRL-owskie w duchu zapisy.
Te porównania snuję tu naturalnie na wyrost, bo w przeciwieństwie do lat 80. suszarka, ręcznik czy worek do odkurzacza w końcu zostaną kupione, po prostu odrobinę większym wysiłkiem. Czasy nadal mamy luksusowe i narzekania zawsze nieco pobrzmiewają księżniczką na ziarnku grochu. Zastanawia mnie jedynie, jak niepostrzeżenie dokonał się ten zwrot – od wygody kupowania wszystkiego od ręki przeszliśmy na powrót do modelu, w którym nie wszystko i nie zawsze jest dostępne, trzeba polegać na instynkcie tropiciela i liczyć na łut szczęścia. Może to są nasze ustawienia fabryczne? ©